W końcu zwlokłem się z łóżka i jakoś udało mi się dotrzeć do łazienki.
Od tamtej nieszczęsnej walki miałem nieustanną depresję i jechałemna
jakichś tabletkach od Sakury, bo inaczej chyba naprawdę bym się zabił, i
to nie na misji, a sam. Czasem moje myśli stawały się nie do
wytrzymania. Nie mogłem uwierzyć, że to się stało. Że tak to się
potoczyło. Gdyby chociaż odnalazło się jego ciało, miałbym pewność, że
naprawdę tam zginął. A tak, mimo że to już pół roku, ja wciąż nie mogłem
uwierzyć…
Uratowałbym go wtedy od razu, ale facet który go zepchnął, zastąpił mi
drogę i natychmiast zaatakował. Musiałem walczyć. Przez kilka pierwszych
chwil nawet nie czułem niepokoju. W końcu Naruto był najlepszym shinobi
naszej wioski, nawet jeśli miał związane ręce, to powinien sobie
poradzić. Ale on nie wracał. I trwało to coraz dłużej, tak, że z chwili
na chwilę brał mnie coraz większy strach. Na wschodzie pojawiła się już
pierwsza zorza poranku. Za długo to trwało, za długo.
Widok
słońca na mnie podziałał. Dałem upust niepokojowi, starłem przeciwnika z
mojej drogi i podbiegłem do urwiska. Zobaczyłem tylko strzęp
pomarańczowego materiału, przyczepiony do jakiejś gałęzi i rwącą rzekę.
Po Naruto nie było nawet śladu.
Bez wahania skoczyłem w wodę i zanurkowałem, ale nie odnalazłem go.
Kilkanaście minut później dołączyli do mnie pozostali członkowie drużyny
oraz oddział ANBU. Nurkowaliśmy wspólnie, przeszukaliśmy brzeg rzeki w
odległości kilometra od miejsca jego wypadku, ale nic nie znaleźliśmy.
Zaczął padać deszcz. Przeszukaliśmy jeszcze raz, wszystko od początku. A
potem jeszcze raz. Byłem wściekły, załamany, nie chciałem wrócić do
Konohy. Kakashi i Sakura zostali ze mną i zmusiłem ich, by szukali.
Potem przyszły posiłki z Konohy. Kiba, Shino, Hinata i Neji. Ale go nie
znaleźliśmy. Przepadł. Po tygodniu bezowocnych poszukiwań prawie siłą
zmuszono mnie bym wrócił do wioski. O wszystko co się stało obwiniłem
Tsunade i zaatakowałem ją. Trafiłem na tydzień do aresztu. Gdy
wyszedłem, byłem wrakiem i dlatego zajęła się mną Sakura. Czy
zaprzyjaźniliśmy się dzięki temu? Chyba tak. Bez niej nie dałbym sobie
rady. Mimo że sama cierpiała z powodu zniknięcia Naruto, udało jej się
zebrać mnie do kupy i postawić na nogi. Jako jedyna miała odwagę zbliżyć
się do mnie, kiedy ja wszystkich obwiniałem, wściekałem się i z nikim
nie chciałem rozmawiać. Byłem dla niej okropny – i to naprawdę okropny. A
gdyby nie ona…
-Sasuke!
– przez mój dom przetoczył się dźwięczny, kobiecy głos. Nie
odpowiedziałem. Chwilę później Sakura pojawiła się w mojej sypialni,
jednak pisnęła i uciekła, wiedząc, że stoję przed szafą, ubrany tylko w
ręcznik po porannym prysznicu. Ściągnąłem go, założyłem bieliznę, potem
swoje spodnie, a na koniec czarny podkoszulek należący do Naruto i jego
pomarańczową bluzę. Poszedłem do kuchni, gdzie Sakura szykowała mi
śniadanie.
-Mógłbyś
nie paradować tak po domu, albo chociaż ostrzec mnie, kiedy cię
zawołałam! – fuknęła, krojąc wściekle pomidory w drobną kostkę. Nie
odezwałem się, tylko spojrzałem na kubek parującej kawy, stojący na
stole. Wiedziałem, że to dla mnie. – Właściwie, to powinieneś zacząć
zachowywać się jak człowiek – odwróciła się przodem do mnie i wycelowała
czubkiem noża w moją stronę. – Sasuke, tak nie można żyć!
Żyć? Prawie prychnąłem. Przecież ja od pół roku byłem martwy, a ona
przez ten czas sztucznie podtrzymywała moje życie, karmiąc mnie na siłę,
na siłę mnie pojąc, siłą wyciągając mnie z łóżka.
Talerz z pokrojonym pomidorem polanym śmietaną wylądował przed moim
nosem. Dostałem jeszcze kilka kromek chleba z masłem i Sakura usiadła
naprzeciwko, pilnując, bym wszystko zjadł. W ogóle nie miałem apetytu,
schudłem, jeszcze bardziej zbladłem. Po prostu miałem dość. Bez Naruto
towszystko nie miało sensu, świat stracił kolory, potrawy straciły
smaki, dni utraciły swój sens. On był definicją mojego świata, był osią,
która stanowiła o jego prawidłowości, był moją tarczą, która chroniła
mnie przed mrokiem i moim światłem, które mnie ogrzewało. Po jego
stracie wszystko się zawaliło. Posypało się i straciło cel. Więc po co
dalej żyć? Bez jego uśmiechu? Bez jego uśmiechu po prostu nie da się
żyć!
Skończyłem jeść i popiłem kawą, a potem odstawiłem kubek i spojrzałem na różowowłosą.
-Zadowolona? – zapytałem złośliwie.
-Tak – odparła. – Schudłeś przeraźliwie, mam zamiar karmić cię dopóty, dopóki nie wrócisz do swojej normalnej wagi.
Nic nie odpowiedziałem, tylko zasunąłem bluzę Naruto, podciągnąłem nogi
na krzesło i schowałem nos w czarnym kołnierzyku, rozpaczając, że
Sakura kilka tygodni temu zrobiła mi pranie i od tamtej pory wszystkie
rzeczy Naruto, w których chodziłem, straciły jego zapach. Sakura
przyglądała mi się chwilę.
-Sasuke – zaczęła, a ja zerknąłem na nią jednym okiem.
-Co? – burknąłem.
-Maluję
dziś moje mieszkanie, przyjdź mi pomóc – powiedziała, a ja prychnąłem i
ponownie schowałem się za kołnierzykiem bluzy Naruto.
-Weź kogoś innego – mruknąłem, skubiąc pomarańczowy rękaw.
-Będą
inni, ale chcę, byś i ty był, Sasuke – nalegała, nachylając się ku
mnie. – Nigdzie nie wychodzisz, a powinieneś zacząć. Minęło pół roku,
jak ty sobie wyobrażasz dalsze życie?
Chwilę milczałem.
-No? – ponagliła mnie. Skuliłem się jeszcze bardziej.
-Nie
wyobrażam sobie – wymamrotałem z nosem ukrytym za kołnierzykiem. – Nie
chcę dalej żyć. Czego ty właściwie ode mnie chcesz, zostaw mnie w
spokoju, Sakura!
Zebrałem się z krzesła wraz ze swoim kołnierzykiem i wyszedłem z
kuchni. Dowlokłem się do sypialni i usiadłem w swoim zwykłym miejscu,
czyli na podłodze obok Normana. Na szafce obok leżały wszystkie rzeczy
Naruto, jakie znalazłem w moim domu, razem z kilkoma zdjęciami. Sakura
już jakiś czas temu zrobiła mi awanturę o ten ołtarzyk, ale nie
pozwoliłem jej go zlikwidować. Co z tego, że większość swojego czasu
spędzałem, patrząc na zdjęcie Naruto? Kogo to obchodziło? To był mój
czas!
Sakura przydreptała za mną.
-A może chciałbyś potrenować, co, Sasuke? – zapytała, siadając obok mnie.
-Nie
chcę trenować sam, a żadnez was się nie nadaje. Tylko z Naruto mogłem
trenować – szepnąłem, opierając głowę na jej ramieniu. – Tylko z nim
mogłem trenować, tylko z nim mogłem sobie pogadać, powygłupiać się,
pośmiać. Tylko jego uśmiech mnie cieszył, tylko jeg osłowa mnie
zaskakiwały, tylko w jego oczy chciałem patrzeć. Tęsknię za nim… Tak
bardzo za nim tęsknię… Dlaczego tak się stało? Dlaczego Naruto? Gdybym
to ja… zrobiłem w życiu tyle złego… ale za co on, Sakura? – jęknąłem, a
ona przytuliła mnie, przeczesując mi włosy swoją drobną dłonią. –
Przecież Naruto był zawsze taki dobry! Taki szlachetny! Taki wspaniały!
-Sasuke – szepnęła, a ja spojrzałem w jej zielone oczy. – Zapomnij o nim.
Odskoczyłem od niej gwałtownie, jakby nagle zaczęła parzyć.
-Nigdy! – wykrzyknąłem wściekle, a ona westchnęła.
-Nie
mówię, byś zapominał o tym, kim był i jaki był – zaczęła uspokajająco –
bo o tym nie zapomni nikt z Konohy i dalej, ale byś zaczął żyć na nowo i
spróbował poukładać sobie życie. To nie ma sensu, Sasuke – szepnęła
natarczywie. – Ja też za nim tęsknię. Tez migo brakuje, czasem tak
bardzo, że nie mogę powstrzymać łez. Wszystkim nam go brakuje, ale nie
możesz albo zamykać się w domu, albo rzucać na każdej misji niemalże w
paszczę śmierci.
-To moja sprawa, co robię – chciałem wstać, ale złapała mnie za łokcie i przytrzymała.
-Nie,
to nie jest twoja sprawa, Sasuke! Nie tylko twoja! – zdenerwowała się. –
To również i sprawa tych osób, którym na tobie zależy! To również moja
sprawa!
Przyglądałem jej się chwilę, a potem pokręciłem głową i wstałem. Nie
miała prawa mówić mi tego wszystkiego. Rozumiałem, że jego przyjaciołom
może go brakować… przecież na świecie nie mogła istnieć nawet jedna
osoba, która, poznawszy go, nie rozpaczałaby po takiej tragedii. Ale ja
byłem kimś więcej, niż tylko przyjacielem. Dla mnie, w tamtej jednej,
krótkiej sekundzie, razem z upadkiem Naruto zawalił się cały mój świat.
Nie mogłem się z tym pogodzić, z tym, że ledwo go zyskałem, już
straciłem, jakby… jakby to wszystko było przeze mnie…
Wdrapałem się na antresolę i walnąłem na łóżko, zwijając w kłębek. To
było jak fatum, byłem pewien, że gdybym nie zbliżył się do Naruto,nic by
mu się nie stało. Żyłby teraz, śmiał się, wygłupiał jak zawsze i byłby
szczęśliwy. To ja ściągnąłem na niego to przeklęte nieszczęście. To
wszystkomoja wina, wina cholernego fatum mojego klanu…
Obok mnie pojawiła się Sakura. Po prostu usiadła, a ja przytuliłem się
do niej i pozwoliłem, by bawiła się moimi włosami. Nie wiem, w którym
momencie zasnąłem.
Kiedy wstałem, Sakura wciąż ze mną była, spała na moim łóżku, plecami
opierając się o ścianę. Podniosłem głowę z jej kolan i zszedłem na dół.
Udałem się do kuchni, by napić się herbaty. Gdy już kończyłem,
usłyszałem dzwonek do drzwi, więc poszedłem otworzyć.
Na progu mojego domu stał Konohamaru, który, gdy otworzyłem drzwi,
spojrzał na mnie ponuro, mierząc mnie od stóp do głów, ale nie
skomentował mojego pomarańczowego stroju. Odkąd Naruto przepadł,
Konohamaru również był bardziej ponury od innych mieszkańców Konohy.
-Hokage cię wzywa –poinformował mnie zmęczonym, zrezygnowanym głosem.
-W jakiej sprawie?
Konohamaru tylko wzruszył ramionami, po czym skłonił się lekko i
odszedł, wpychając dłonie do kieszeni. Prychnąłem przez nos i
zawróciłem, aby zmienić ubrania Naruto na swoje własne i obudzić Sakurę.
Haruno wyszła z domu razem ze mną, a w połowie drogi skręciła do
siebie. Ja natomiast ruszył szybciej i po kilkunastu minutach znalazł
się przed biurem Hokage. Gdy Tsunade pozwoliła mi wejść, zniechęcony
wsunąłem się do gabinetu.
Hokage nie była sama. Ku mojemu zdumieniu, na jej biurku, przodem do
drzwi, siedział jakiś małolat, ubrany w zwykły, rozciągnięty podkoszulek
nijakiego koloru i czarne, wytarte spodnie. Miał on brązowe włosy i
duże, niebieskie oczy. Przystojną twarz nie oszpecał, lecz zdobił,
niewielki kolczyk w dolnej wardze.
-Sasuke! – zawołała Tsunade na mój widok. – Cieszę się, że jesteś tak szybko!
Skupiłem wzrok na siedzącej za biurkiem Hokage. Od zniknięcia Naruto
była dla mnie milsza, w końcu rzuciłem jej w twarz, że to ona go zabiła,
wysyłając go na tę przeklętą misję. Prywatnie nawet się do niej nie
odzywałem, choć ona próbowała to zmienić. Nie potrafiłem jej jednak
wybaczyć i wiedziałem, że ona sobie też nie, w końcu traktowała Naruto
jak syna.
-Jestem – odparłem chłodno. – Słucham.
-Chciałam
ci przedstawić pana Eijiego Yazuki, syna pana Yazuki Fumiego z kraju
Żelaza. Eiji spędził w Konosze kilka dni i teraz trzeba go odprowadzić
do domu.
-Mam być ochroniarzem? – zapytałem zdumiony. – To kto go ściga?
-Nikt
go nie ściga –powiedziała Tsunade. – Jesteś doskonałym shinobi i należy
ci się odpoczynek, więc potraktuj to jak rodzaj wakacji…
-Nie
potrzebuję wakacji! –warknąłem, kątem oka zerkając na smarkacza.
Chłopak, na oko, miał jakieś siedemnaście, może jakimś cudem osiemnaście
lat. Wyglądał jak ostatnia łazęga, a z tym kolczykiem w wardze to była
już przesada…
-Sasuke,
to misja rangi B. Pan Yazuki jest bardzo wpływowym biznesmenem i nie
wiadomo, kto podczas podróży mógłby chcieć zrobić krzywdę jego syno…
-Nie wiadomo też – przerwałem jej – czy ktokolwiek będzie chciał coś zrobić!
-Wyruszacie jutro o ósmej…
-Dziewiątej – wtrącił smarkacz.
-…dziewiątej
rano – poprawiłaTsunade, już nieco rozdrażnionym tonem. Widać nie mogła
za wiele powiedzieć wpływowemu bachorowi, dodatkowo ja również ją
drażniłem. – A teraz zmiatajcie obaj.
Tylko prychnąłem, po czym odwróciłem się i wyszedłem z gabinetu. W
połowie korytarza coś złapało mnie za łokieć. Obróciłem się wściekle i
spojrzałem wprost w niebieskie oczy dzieciaka. Ten kolor na chwilę
zburzył mój spokój. Od pół roku nienawidziłem wszystkiego, co
niebieskie.
-Czekaj, Sasuke – powiedział chłopak. Wyrwałem łokieć z jego uścisku.
-Dla ciebie Uchiha-san, smarkaczu – warknąłem. – Czego chcesz?
-Gdzie mam się stawić jutro o tej dziewiąt…?
-Ósmej
– powiedziałem z naciskiem. – O ósmej i nawet sekundy później, przy
bramie głównej. Jak się spóźnisz, będziesz musiał szukać kogoś innego,
kto cię zaprowadzi do domciu.
-Hej, nie tym tonem! Mój ojciec…!
-W nosie mam twojego ojca – prychnąłem, patrząc na smarkacza z politowaniem. – O ósmej. A teraz wybacz…
Obróciłem się i odszedłem szybkim krokiem, zostawiając chłopaka samego w korytarzu.
Następnego dnia zjawiłem się przed bramą główną za pięć ósma. Smarkacz
już tam na mnie czekał, śpiąc na ziemi, plecami oparty o budkę, w której
dwóch strażników grało w karty. Ci dwaj na mój widok schowali je,
udając, że pracują. Zignorowałem strażników i podszedłem do
brązowowłosego. Szturchnąłem chłopaka stopą.
-Wstawaj,
smarkaczu – warknąłem. Chłopak jęknął coś, a potem uchylił powieki.
Odwróciłem wzrok, by nie patrzeć w jego niebieskie oczy. Postanowiłem,
że będę unikać jego spojrzenia.
-Och, to ty, Sasuke…
-Mówiłem,
byś nie mówił mi po imieniu! – Podniosłem głos. – Nazywam się Uchiha i
tak masz się do mnie zwracać! A teraz wstawaj, ruszamy!
-Jeeeny,
twoja dziewczyna musi mieć z tobą przesrane… - mruknął chłopak,
podnosząc się z ziemi. Był ubrany nieco inaczej niż wczoraj, zamienił
zniszczoną koszulkę na inną, czarną, z nadrukowaną na niej czaszką,
szyję ozdobił czymś, co dla mnie było obrożą z kolcami i podobne rzeczy
oraz inne badziewia obwiązał sobie wokół nadgarstków.
-Dla twojej wiadomości, nie mam dziewczyny. Przodem!
-Wcale
mnie to nie dziwi – odparł chłopak, narzucając na ramiona swój plecak.
Nie skomentowałem jego słów, tylko ruszyłem za nim, czując, że ta podróż
będzie większą udręką, niż przypuszczałem. A droga do ziem należących
do klanu chłopaka, w takim tempie miała nam, w najlepszym wypadku, zająć
coś około tygodnia.
-Nie zripostował pan – zauważył chłopak, gdy minęliśmy bramę.
-Nie mam zamiaru wdawać się w głupie dyskusje z tobą – odparłem cierpliwie. Chłopak obrócił się ku mnie.
-Mam rozumieć, że będziemy szli przez cały tydzień w milczeniu? Pogięło pana?
-Tak,
jestem pogięty. Czy to wyjaśnienie ci odpowiada? Patrz pod nogi –
dodałem, gdy chłopak potknął się i tylko cudem złapał równowagę.
Dzieciak prychnął.
-Pan jest naprawdę nie do wytrzymania – oznajmił. Odetchnąłem z ulgą.
-Cieszę się, że już na wstępie to ustaliliśmy – odparłem i chłopak w końcu się zamknął.
Maszerowaliśmy w milczeniu całe sześć godzin. Kiedy zauważyłem, że
Eiji już zupełnie nie ma sił, zarządziłem godzinny postój na posiłek.
Zaplanowałem całą trasę, wraz z przystankami na nocleg, dlatego nie
miałem zamiaru pozwolić, by tempo nam spadło. Skoro Tsunade określiła tę
misję jako wakacje, to nie miałem zamiaru spać na ziemi. Rozłożyłem
drogę tak, byśmy na noc zawsze dotarli do jakiejś wiochy lub zajazdu.
Bym mógł rozgrzać mięśnie w wodzie z gorącychźródeł i zjeść coś dobrego
na koniec dnia. Może faktycznie potrzebowałem takiej misji, od pół roku
tylko sobie dokładałem i dokładałem, nic nie folgując. Jednak jeżeli
chciałem żyć, tak jak kazała mi Sakura, jak chciałby Naruto, musiałem w
końcu przestać się umartwiać. Naruto nie chciałby, bym źle skończył.
Po godzinnej przerwie, podczas której każdy z nas w milczeniu zjadł swoje kanapki, wyruszyliśmy w dalszą drogę.
-Kiedy się znowu zatrzymamy? – zapyta chłopak, a ja wywróciłem oczami.
-Jeszcze dobrze nie ruszyliśmy, a ty już myślisz o postoju?
-Zmęczony i głodny jestem…
-Odpoczywałeś i zjadłeś, przestań marudzić.
-A z ciebie co, jakiś robot? – zdenerwował się smarkacz, patrząc na mnie ze złością. – Ja nie jestem żadnym ninja!
-Z pana, jeśli łaska. Nie jestem twoim kolegą.
-I całe szczęście, ja kolegów mam normalnych!
Nie odpowiedziałem, nawet nie zwolniłem. Samopoczucie smarkacza nic
mnie nie obchodziło, nie chciałem tej misji, nie podobała mi się ona.
Wolałbym teraz być w swojej rezydencji, ubrany w ciuchy Naruto… nie!
Miałem przecież tak nie myśleć, miałem coś zmienić!
Podróż dłużyła nam się. Dzieciak jęczał co jakiś czas, że nogi go bolą i
że chce się zatrzymać, jednak byłem nieugięty. Na bunty i narzekania
nie zwracałem uwagi, póki około godziny osiemnastej, nie dotarliśmy na
miejsce postoju.
Kiedy Eiji ujrzał na naszej trasie samotny zajazd o mało nie zwariował
ze szczęścia. Rzucił się ku niemu z nową siłą i kiedy dotarliśmy na
miejsce, dyszał jak parowóz. Rozbawiony zachowaniem nastolatka, razem z
nim wkroczyłem do recepcji.
-Dwa
jednoosobowe pokoje na jedną noc, kolacja i gorące źródła –
powiedziałem do niskiej recepcjonistki, która nas powitała. – Kolacja po
kąpieli. Dla mnie butelka sake, zapłacę zgóry.
Wyjąłem zza pazuchy sakiewkę z funduszem na misje i zapłaciłem, gdy
recepcjonistka podała mi cenę. Następnie kobieta podała mi klucze do
pokoi i wskazała korytarz, którym mieliśmy przejść, informując, że
pokojówka po nas przyjdzie, gdy kąpiel będzie gotowa. Odnaleźliśmy swoje
pokoje i weszliśmy do nich. Rzuciłem swoją torbę na łóżko i rozejrzałem
się po skromnym wnętrzu pokoju. Nie było tu zbyt wielu mebli, tylko te
najpotrzebniejsze. Przeciągnąłem się i w tym momencie ktoś zapukał do
drzwi. Gdy otworzyłem, okazało się, że to pokojówka. Zadowolony,
wyszedłem na korytarz, gdy dziewczyna pukała do pokoju Eijiego.
Pokojówka zaprowadziła nas do szatni, gdzie zdjęliśmy ubrania i
okręciliśmy się ręcznikami, a następnie, już sami, udaliśmy się do
źródeł. Zajazd, w którym się zatrzymaliśmy, dysponował tylko niewielkim
oczkiem, otoczonym kamieniami i wysokim płotem. Nad wodą unosiła się
para.Odetchnąłem.
-Tego
mi było trzeba –mruknąłem, ruszając pierwszy. Ostrożnie wszedłem do
wody, zanurzając się po samą szyję. Ciepła woda, po tylu godzinach
marszu, niezwykle odprężała. Eiji dołączył do mnie, przyglądając mi się
podejrzliwie kątem oka.
-Zauważam
u pana ludzkie odruchy i zaczynam się martwić – powiedział, a ja
zaśmiałem się. Miło było choćna chwilę uciec od dręczących mnie
problemów, od depresji, na którą cierpiałem od pół roku, od wspomnień
wszystkiego, co straciłem.
-Miewam czasem ludzkie odruchy ,bardzo rzadko, ale mi się zdarzają – powiedziałem z uśmiechem.
-Wow, i ma pan poczucie humoru. Może gdy nie patrzyłem, podmienili mi pana? – niebieskooki uśmiechnął się półgębkiem.
-Zapewniam,
że to wciąż ja –odpowiedziałem, przymykając oczy i opierając się
wygodnie o nagrzane kamienie wokół oczka. Wyciągnąłem przed siebie nogi.
– Och, uwielbiam ciepłą wodę.
-Pan coś uwielbia? O, to nie jest tak, że wszystko jest ble i do kitu? – zapytał zaciekawiony niebieskooki, a ja przytaknąłem.
-Nie. I byłoby jeszcze lepiej, gdybyś przestał dziamgać.
Chłopak naburmuszył się, a ja zachichotałem dość wrednie. Dzieciak otworzył szerzej oczy.
-P-pan na serio żartuje! Wow, gdzie mój pamiętnik…?
-Masz pamiętnik?
-Tak,
i figuruje w nim pan jako naczelny DRAŃ! – zaśmiał się dzieciak, lecz
nagle mina mu zrzedła, gdy ujrzał moją twarz, która zapewne zmieniła się
o sto osiemdziesiąt stopni. Przyjrzał misię. – Coś się panu stało?
Drgnąłem i odwróciłem spojrzenie, zanurzając się trochę bardziej.
-Nie, skąd – odrzekłem.
-Ale pan tak zbladł…
-Wydaje
ci się, Eiji… To… co ty właściwie robiłeś w Konosze? – szybko zmieniłem
temat, czepiając się pierwszej myśli. Serce waliło mi jak szalone,
ponieważ po raz pierwszy od pół roku ktoś nazwał mnie draniem. Od tak
dawna tego nie słyszałem, tyle wspomnień wywoływało to słowo, tyle
skojarzeń.
Chłopak usiadł wygodniej, dotykając palcem policzka.
-Właściwie,
to nic – mruknął. –Ojciec mnie tam przywiózł, gdy jechał do Hokage…
miałem z nim wrócić, ale zaproszono mnie na fajną imprezkę dzień
później, więc zostałem tydzień dłużej. Głównie to piłem, spałem, jadłem i
uprawiałem seks – spojrzał na mnie, uśmiechając się szeroko, a ja
wywróciłem oczami.
-Ciekawie spędzasz czas – mruknąłem, przymykając oczy, by nie patrzeć w jego niebieskie tęczówki. Chłopak zaśmiał się.
-A
pan spędza go inaczej, kiedy ma wolne? Pomijając pana wredny charakter,
to z powodu samego wyglądu laski muszą się za panem uganiać… -
powiedział pewnie, splatając ręce na wąskiej piersi. Nie oceniałem go
wcześniej, ale był nawet ładny i w miarę sympatyczny. Cerę miał
ciemniejszą od mojej, trochę opaloną, duże, ładne oczy, wąską szyję, był
szczupły…
-Owszem – potwierdziłem. – Ale nie korzystam.
Chłopak prychnął.
-Nie
wierzę! – zawołał. Spojrzałem w upstrzone gwiazdami niebo. Przez
światła wokół nas widziałem ich znacznie mniej, niż w rzeczywistości
było. Czułem, że niebieskie tęczówki rozmówcy świdrują mnie spojrzeniem.
-Twój problem. Możesz mnie uznać za mizogina – powiedziałem dla świętego spokoju.
-A
naprawdę? – zapytał chłopak, a ja westchnąłem z rezygnacją. No tak,
typy jak on nigdy się nie poddają, muszą wiedzieć wszystko i dokładnie.
Inaczej pewnie wywierciłby mi dziurę w brzuchutym swoim spojrzeniem,
które było takie podobne do…
-Kochałem… kiedyś – odparłem, wciąż nie patrząc na Eijiego. Wspomnienia bolały jak przypalanie żelazem.
-I co… ta osoba pana rzuciła, bo był pan zbyt wredny?
-Ta osoba… – powiedziałem obojętnym tonem, choć wewnątrz cały drżałem. – Ta osoba nie żyje. Zginęła pół roku temu podczas misji.
Na chwilę między nami zapadła zupełna cisza.
-Och… - mruknął w końcu Eiji, głosem pełnym wahania. – Ja… przepraszam, nie wiedziałem…
Tylko wzruszyłem ramionami, po czym wstałem.
-Musimy iść zjeść i położyć się spać, jutro wyruszamy o siódmej rano.
Mam nadzieje ze ten chłopak nie zastąpi Naruto! :]
OdpowiedzUsuńA ja nw dlaczego, ale dopadło mnie takie wrażenie, że ten chłopiec to właśnie Naruto. wpadło mi to do głowy przez te oczy. zawsze mogło być tak, że to na prawdę jest Naruto ale ma amnezję. to mogłoby być całkiem ciekawe.
OdpowiedzUsuńNa amnezję również wpadłam, chyba po 5 rozdziale;]
OdpowiedzUsuńAle to nie może być Naru, bo gdzie jego znaki szczególne by się podziały?
Yaoinaruty-by-inata-chan-nu.blogspot.com
Ja również wpadłam na pomysł z amnezją.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję że ten chłopak nie zastąpi Sasiowi Naruciaka >.<
Chłopak przypomina mi trochę Naruto.. Ale to niemądre przypuszczenia
A mi sie wydaje ze to syn Naruto, albo cos w tym stylu
OdpowiedzUsuńBiedny Sasuke ;c
OdpowiedzUsuńEhhhh gdzie Narto?
OdpowiedzUsuńOby ten dzieciak nie zastapil naruciaka ... A w szczegolnosci czegos miedzy sasu a nim nue doszlo .. Wtedy bym zabila ....
OdpowiedzUsuńPozdro~shizuo
Hej,
OdpowiedzUsuńo tak wspaniale wszystko tutaj ukazałaś... Sasuke bardzo cierpi jest wręcz wrakiem człowieka bez Naruto, dobrze że jest Sakura przy nim i pomaga, ona także cierpi, ocho Sasuke ubrany w pomarańczowy dres to coś niezwykłego ;) a ten chłopiec trochę mi Naruto przypominał, jeszcze to nazwał Sasuke draniem...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
O nie! Żadnych takich! Tylko Sasunaru i koniec kropka!
OdpowiedzUsuń