środa, 19 grudnia 2012

1. Porwany

Uwaga, nutka fantastyki, ponieważ ayanami kocha fantastykę.

Siedziałem, czoło opierając o chłodną szybę BMW z przyciemnianymi szybami. Obserwowałem drzewa, które mijaliśmy. Jechaliśmy tak już od ponad sześciu godzin. Związane za plecami ręce niezmiernie mnie denerwowały, sznury wżynały mi się w nadgarstki. Za mocno mnie związał. Palce mi drętwiały, tak, że co chwila musiałem nimi poruszać, by pozbyć się nieprzyjemnych ciarek. Zaburczało mi w brzuchu.
-Niedługo dotrzemy na miejsce i cię nakarmię – poinformował kierowca, a ja spojrzałem na niego i znów poczułem ten okropny uścisk w żołądku. Nie czułem go od tak dawna i teraz to znów się działo. Nie mogłem powstrzymać drżenia, a bicie mojego serca przyspieszyło. To był strach. A myślałem, że nie pamiętam już, co to jest strach. Zacisnąłem zęby na kneblu. Zamknąłem oczy, by na niego nie patrzeć. Żałowałem, że zgodziłem się na ten szalony plan. To było samobójstwo! To nie mogło się udać!
            Mój oddech przyspieszył, kiedy atak paniki brał nade mną władzę. Starałem się z tym walczyć, ale nie mogłem. Było coraz gorzej. Z każdą chwilą oddychałem coraz szybciej, a moje serce biło coraz mocniej, aż doszło do tego, że ze strachu zacząłem się dławić. Samochód zatrzymał się. Kierowca przekręcił się w moją stronę, wyciągnął obleśne paluchy i zdjął mi knebel z twarzy.
-Oddychaj! – nakazał mi, ale ja nie mogłem. Złapał moją głowę i przycisnął ją w dół, tak, że teraz miałem ją między kolanami. – Oddychaj!
            Zacząłem niezdarnie łapać powietrze, zupełnie tak, jakbym się przed chwilą przytopił. W końcu udało mi się odetchnąć.
-In nomie Patris, et Filii, et Spiritus Sancti… [1]
            Kierowca pchnął mnie na siedzenie i złapał za twarz, tak,by zasłonić mi usta.
-Nie wiem, kto cię tego nauczył… - wysyczał – ale nie po to odsłoniłem ci twarz, byś się modlił. Zrozumiałeś?
            Pokiwałem głową, patrząc wprost w jego czerwone tęczówki. Były przerażające i mój strach jeszcze bardziej się powiększył. Znów zacząłem z trudem oddychać. Puścił mnie i przyjrzał mi się uważnie. Po chwili ponownie złapał mnie za twarz i przekręcił moją głowę w bok. Miał lodowate paluchy i paznokcie ostre jak żyletki. Obejrzał uważnie moją szyję.
-Twój poprzedni właściciel nie należał do najdelikatniejszych – mruknął, oglądając stare blizny. – Dlatego tak się boisz.
            Nie odezwałem się do niego jeszcze nawet raz i nie miałem zamiaru tego robić. Ale skurwysyn miał rację. Właśnie dlatego tak się bałem i właśnie przez to, przez ten mój cholerny strach, moja misja wydawała mi się samobójcza. Nie dam sobie rady, nie w ten sposób. To za bardzo podobne, za dużo wspomnień.
            Puścił mnie i wrócił za kierownicę. Samochód ruszył, a ja znów oparłem się czołem o szybę. To było ponad moje siły. Straciłem całą swoją odwagę, wszystkie swoje umiejętności, które udało mi się wytrenować przez te kilka lat, odkąd uratowano mnie z domu tamtego psychopaty.
            Zamknąłem oczy. Pod powiekami zamajaczyły mi obrazy z dawnych lat. Nie prosiłem o to, by los wciągnął mnie w ten cholerny świat. Wcale nie chciałem wiedzieć więcej, niż wiedziałem, mając siedemnaście lat. A jednak fatum okazało się nieprzejednane. Byłem zwykłym siedemnastolatkiem, miałem marzenia. Kochałem muzykę, chciałem być piosenkarzem. Naprawdę dobrze mi to wychodziło, a tamten konkurs miał być furtką do kariery. Łowca talentów, który się wtedy zjawił, był pod wielkim wrażeniem. Umówił się ze mną na spotkanie, tyle obiecywał… skąd mogłem wiedzieć, że to będzie koniec starego życia i początek koszmaru?
            Wyraźnie pamiętałem noc, w której zostałem porwany. Podróż w bagażniku samochodu, przerażenie, które czułem, oraz okrutną prawdę o rzeczywistości, która zwaliła się na mnie w najgorszy z możliwych sposobów. Świat był miejscem zupełnie innym, niż go sobie wyobrażałem. Z kochającego domu, w którym dorastałem, trafiłem wprost do piekła. Na całe dwa lata. Kiedy mnie z niego wyciągnięto, byłem wrakiem. I ledwo zdołałem odżyć, posłali mnie na tę misję, a ja, pewny, że to będzie rodzaj zemsty, zgodziłem się. Tyle, że teraz za nic nie mogłem pokonać silnego uczucie deja vu. Już kiedyś jechałem podobnym samochodem, tyle, że w bagażniku, podobnie związany, tyle, że taśmą, w podobne miejsce i z podobnym mężczyzną. Jechałem, by przeżyć największy koszmar mojego życia.
-Jesteśmy na miejscu – zakomunikował kierowca.
            Otworzyłem oczy i spojrzałem przez okno. Zatrzymaliśmy się przed bramą, która rozsuwała się właśnie automatycznie, byśmy mogli ruszyć dalej, długaśnym podjazdem w stronę ogromnego, starego zamku, piętrzącego się na niewielkim wzgórzu i otoczonego drzewami.
            Skuliłem się na tylnym siedzeniu, znów starając się opanować paniczny strach. Nie nadawałem się do tego, Organizacja się pomyliła. Boże, ratuj. Boże, błagam.
-In nomie Patris, et Filii, et Spiritus Sancti… – zacząłem szeptać zupełnie odruchowo, kołysząc się w przód i w tył. Kierowca westchnął. Zignorował mnie. – Amen. Pater noster, qui es in caelis, sanctificetur nomen tuum… Adveniat regnum tuum… Fiat voluntas tua, sicut in caelo et in terra. Panem nostrum quotidianum da nobis hodie… Et dimitte nobis debita nostra, sicut et nos dimittimus debitoribus nostris. Et ne nos inducas in tentationem, sed libera nos a malo. Amen. Ave Maria… gratia plena… [2]
-To nic nie da – przerwał mi w połowie modlitwy.
-Dominus Tecum, benedicta Tu in mulieribus… - kontynuowałem, niezrażony. Przerwał mi.
-… et benedictus fructus ventris Tui, Jesus. Sancta Maria, Mater Dei ora pro nobis peccatoribus, nunc et in hora mortis nostrae.  Amen – dokończył, zerkając w lusterko, w którym odbijała się moja twarz. – I co, coś dało? – zapytał ironicznie. – Jak widzisz, stanąłem w płomieniach. O… właśnie wylądowałem w piekle. Przywitam się z kolejnymi głowami Kościoła… - zakpił.
            Skuliłem się. Jeszcze nigdy nie słyszałem modlitwy z ust kogoś takiego, jak on. Myślałem, że nie są w stanie wymówić tych słów, jednak myliłem się. Poczułem, że oto straciłem ostatnią linię obrony.
            Samochód zatrzymał się. Spojrzałem na zamek, przed którym stanęliśmy. Wyglądał na ogromny, ponury i bardzo stary. Przełknąłem ślinę.Wszystko było takie podobne, miałem wrażenie, jakbym cofnął się w czasie i znów przechodził przez to samo.
            Kierowca wyskoczył z samochodu i obszedł go, po czym otworzył drzwi od mojej strony i wyciągnął mnie na chłodne, nocne powietrze. Stanąłem na nogach, które zaraz się pode mną ugięły. Złapał mnie pod łokieć i zaczął prowadzić w stronę domu. Nie chciałem tam iść, co chwila potykałem się, zapierałem nogami, ale był bezwzględny. Bez najmniejszego wysiłku zaciągnął mnie pod drzwi i wepchnął do środka. Znaleźliśmy się w ogromnym, ciemnym holu. Rozejrzałem się dookoła, kiedy złapał mnie za ramię i popchnął w głąb domostwa. Było za ciemno, żeby moje oczy mogły dostrzec szczegóły, ale wielka przestrzeń wydawała mi się niemal pusta. I zimna.
            Dostrzegłem schody. W górę i w dół. Jęknąłem.
-Nie chcę! – to były pierwsze, skierowane do niego słowa, jakie wymknęły mi się z ust od momentu, kiedy zostałem kupiony. Oprawca zatrzymał się. Spojrzał mi w twarz. Jego czerwone oczy świeciły się w ciemnościach. – Ja nie chcę! Ja nie…!
            Urwałem, bo znów ze strachu zaczęło dławić mnie w gardle. Wiedziałem, gdzie mnie za chwilę zamknie. W ciemnym i śmierdzącym lochu, albo jakiejś piwnicy. A ja cierpiałem na klaustrofobię. Nienawidziłem małych, zamkniętych przestrzeni.
            Po raz drugi złapał mnie za głowę i zmusił, bym się pochylił. Gdybym miał czym, pewnie bym zwymiotował, ale od dłuższego czasu nic nie jadłem. Zakręciło mi się w głowie i oprawca znów musiał mnie powstrzymać, bo moje nogi były zupełnie do niczego.
-Uspokój się – usłyszałem, ale wcale nie zrobiłem się dzięki temu spokojniejszy. Zacząłem się trząść. – Nie spotka cię nic złego, opanuj się.
            Akurat. Nie wierzyłem w ani jedno jego słowo. W głowie mi wirowało, kiedy znów zaczął ciągnąć mnie w stronę schodów. Zebrałem się w sobie i korzystając z faktu, że się tego nie spodziewał, wyrwałem mu się.
-Nie chcę! – krzyknąłem i potykając się, zacząłem uciekać. Dopadł mnie po sekundzie i zastąpił mi drogę. Zatrzymałem się gwałtownie, potknąłem i upadłem na plecy. Zabolało. Jęknąłem, obraz przed oczami zamazał mi się na chwilę. Przymknąłem powieki i kiedy znów je otworzyłem, zobaczyłem przed sobą dwa czerwone światełka. Szkarłatne, płonące oczy. Zacząłem wrzeszczeć ile miałem sił w płucach i szarpać się. Silne dłonie złapały mnie za ramiona. Boże, nie, tylko nie to! Zacząłem krzyczeć jeszcze głośniej, strach nabrzmiał mi w gardle, chciałem odetchnąć, ale nie mogłem… Wszystko robiło się coraz ciemniejsze… rozpływało się… aż w końcu całkowicie zniknęło…

            Siedziałem skulony w malutkiej celi, śmierdzącej jak cholera. Byłem tak głodny, że miałem ochotę zjeść sobie palce. Orochimaru nigdy nie zaprzątał sobie głowy dokarmianiem więźniów, strażnicy też rzadko o tym myśleli. Duża część niewolników po prostu umierała tu z głodu, jeszcze zanim ten maniak zdążył ich zamęczyć. Ja podobno miałem silną wolę przeżycia. Do tej pory tylko siedem razy próbowałem się zabić.
            Zgrzytnęły drzwi, a ja odruchowo zasłoniłem głowę. Padła na mnie słaba wiązka światła. Zmrużyłem oczy. Raziło. Bolało.
-Wstawaj, pan cię wzywa! – wykrzyknął jeden ze strażników.
            Niezdarnie podniosłem się na nogi. Złapał mnie za sznur, którym związane były z przodu moje ręce i wyciągnął mnie z celi. Podczas wędrówki na górę miałem zamknięte oczy. Światło za mocno mnie raziło. Nie byłem do niego przyzwyczajony, w mojej celi zawsze było ciemno. U Orochimaru było ciemno. W większości korytarzy było ciemno.
            Dotarliśmy do pokoju pana. Strażnik otworzył drzwi, brutalnie wepchnął mnie do środka i zatrzasnął je. Stanąłem w ciemnościach, próbując się do nich przyzwyczaić, by zobaczyć, gdzie pan się znajduje. Serce waliło mi jak młot. Kolana dygotały.
            Cios. Padłem na podłogę, czując przeraźliwy ból policzka. Nawet nie wiedziałem, że był tak blisko, by zdzielić mnie dłonią w twarz. Zawirowało mi przed oczyma. Z nosa pociekła mi krew. Poczułem, jak na mnie siada. Jak przez mgłę dostrzegłem jego czerwone oczy.
-Witaj, słodki – zamruczał, wyciągając rękę. Starł mi krew z twarzy i oblizał palce. Uśmiechnął się. – Jaka gorąca.
Uniósł się lekko i przekręcił mnie na brzuch. Jęknąłem. Nienawidziłem, kiedy brał mnie na podłodze, potem byłem poobdzierany i w siniakach. Dywan na jego podłodze był taki szorstki. Ale i tak dziękowałem wszystkim bogom za to, że tym razem miał zamiar zacząć od razu. O wiele, wiele gorzej było, kiedy zaczynał od „gry wstępnej”, polegającej na maltretowaniu. A ja w tej chwili byłem na to za słaby. W ogóle, byłem za słaby na cokolwiek. Tak bardzo chciało mi się jeść. Cokolwiek.
Wszedł we mnie, a ja krzyknąłem. Bolało jak cholera.
Miałem wrażenie, jakby rozdzierał mnie na pół. Krzyczałem przy każdym jego pchnięciu, zaciskając powieki, spod których wypływały łzy. On sapał. Te jego sapnięcia śniły mi się w najgorszych koszmarach. Zaczął przyspieszać, a ja spiąłem się cały. Był coraz bardziej brutalny, złapał mnie za głowę i przycisnął do podłogi, drugą ręką przytrzymując mnie w pasie. Przyspieszył jeszcze bardziej, aż zaczęło mnie piec w sposób nie do wytrzymania. Zacząłem szlochać, coraz głośniej, aż w końcu darłem się na całe gardło. I wtedy właśnie doszedł, pochylając się nade mną gwałtownie. Brutalnie wbił mi w szyję długie kły, znów rozdzierając niedawno wygojone rany. Poczułem, jak słabnę. Obym tym razem umarł… modliłem się o to co noc, choć już dawno przestałem wierzyć w Boga…
BUM!!!
Orochimaru oderwał kły od mojej szyi, gdy zamkiem wstrząsnęła eksplozja. Puścił mnie, a ja opadłem bezwładny na podłogę, czując, jak z rany na szyi wypływa krew. To koniec… nareszcie...

-Ach! – zerwałem się do siadu, łapiąc za szyję. Nie było rany, nie było krwi, nawet nie było ciemno… - Sen –wysapałem, dygocąc. – To tylko sen…
            Odetchnąłem kilka razy, uspokajając drżenie, a potem podniosłem głowę i rozejrzałem się dookoła.
            Siedziałem na ogromnym łożu z jasnym baldachimem, w jedwabnej, pachnącej pościeli. Pomieszczenie, w którym się znajdowałem, było mi zupełnie obce. Przypominało hotelowy pokój. Przez wielkie okna, w których wisiały przepiękne, drogie firanki oraz ciężkie, ciemnozielone zasłony, do pokoju wlewało się popołudniowe słońce. Pokój zastawiony był drogimi, mahoniowymi meblami, które wyglądały jak robione na zamówienie. W kącie stała kanapa, całkiem spory, suto zastawiony, szklany stolik oraz dwa fotele. Na widok jedzenia zaburczało mi w brzuchu.
            Nic nie rozumiejąc, zsunąłem się z łóżka i rozejrzałem. Pomieszczenie wyglądało zupełnie jak pokój w jakimś drogim hotelu, na który z całą pewnością nie było mnie stać. Zobaczyłem dwoje drzwi i szybko podszedłem do tych znajdujących się w ścianie, przy której stało łóżko. Złapałem za klamkę. Ustąpiły.
            Wszedłem do wielkiej, bogatej łazienki, w całości wyłożonej jasnobłękitnymi płytkami. Szczęka mi opadła na widok ogromnej wanny, wpuszczonej w podłogę, gigantycznej wręcz kabiny prysznicowej i wspaniałej umywalki, nad którą wisiało lustro zajmujące całą ścianę. Wycofałem się i znów rozejrzałem po pokoju. Podbiegłem do jednego z okien i odsłoniłem firanki.
            Okno było zakratowane, wychodziło na cudowny, przeogromny trawnik, po którym jeździł jakiś facet na kosiarce. Z całą pewnością człowiek. Dalej widać było jakiś park i zawieszona nad nim słońce, chylące się ku zachodowi.
            Wróciłem na środek pokoju, obróciłem się ze dwa razy i podszedłem do ostatnich drzwi. Złapałem za klamkę. Nacisnąłem, ale ona nie ustąpiła. A wiec byłem zamknięty.
            Na chwilę górę wzięła nade mną panika, ale tylko na chwilę. Wróciłem na środek pokoju i zacząłem się rozglądać. Meble były masywne, lite, nie dałoby się z nich nic oderwać. Nogi szklanego stolika też nie były drewniane, wyglądało to na kute żelazo. Praktycznie arcydzieło, ciekawe, jak stary był ten stolik? Belki od baldachimu… również żelazo. W tym reszta rzeczy szklana lub z materiału. Pobiegłem do łazienki, lecz tam nie znalazłem nic drewnianego. Zakląłem i wróciłem do pokoju.
            Zacząłem przeszukiwać szafki. Znalazłem ubrania w swoim rozmiarze, w jednej z szafek znajdował się telewizor, inna ukrywała wyposażoną lodówkę. Ze zdumieniem odkryłem barek z alkoholem z najwyższej półki. W końcu zacząłem zbierać małe przedmioty i rzuciłem je wszystkie na łóżko, a potem usiadłem, by je obejrzeć. Sztućce nie były srebrne, tak wiec do niczego się nie nadawały. Świeczniki również okazały się aluminiowe, podobnie jak sprzączki od pasków, które znalazłem w szufladzie. Do niczego się nie nadawały.
            Zakląłem i wróciłem do stolika z żarciem. Rzuciłem się na kanapę i spojrzałem na jedzenie. Kiszki grały mi marsza, tak więc złapałem za nóż od masła. Miałbym problem ze skaleczeniem nim samego siebie, a co dopiero tamtego skurwiela. Westchnąłem i zacząłem sobie smarować masłem jedną z bułeczek, które leżały na talerzu. Wcinając ją, zajrzałem do jednego z termosów, by sprawdzić, co zawiera. Zapachniało kawą, a ja, zadowolony, nalałem sobie trochę zbawiennego płynu do porcelanowej filiżanki z orientalnym wzorem. Mój Boże, co za luksus!
            Jedząc, spojrzałem na okno. Słońce coraz bardziej zbliżało się do zachodu, a to oznaczało, że niebawem znów spotkam mojego nowego właściciela. Po raz kolejny poczułem lekkie ukłucie strachu. Czułem się taki bezbronny, a jednocześnie wiedziałem, że to jedyne wyjście dla Organizacji, by pozbyć się kolejnego wroga. Przy współczesnej technologii nie było możliwości,by włamać się do zamku tego potwora. Najeżony kamerami, alarmami, z bandą ochroniarzy, którzy pilnowali każdego skrawka terenu, zamek był fortecą niemalże nie do zdobycia, nie to, co posiadłość Orochimaru. Aby dostać się do wnętrza zamku tamtego psychopaty wystarczyło przekupić jednego ze strażników, a potem zapętlić obraz w dwóch kamerach i podłożyć ładunek. To właśnie wtedy zostałem uratowany.
            Zadygotałem, kładąc rękę na szyi, w miejscy, gdzie miałem najwięcej nakładających się na siebie blizn. Przypomniałem sobie mój sen i zamknąłem oczy. Nie wyglądało na to, bym teraz miał być przetrzymywany w podobnym miejscu, co nie oznaczało, że nowy właściciel miałby obchodzić się zemną łagodniej. Wśród wampirów popularne było znęcanie się nad swoimi niewolnikami, tak jak popularne było samo niewolnictwo. Troje na dziesięć zaginionych osób wpadało w łapy handlarzy niewolników, podobny przypadek spotkał właśnie mnie. Porywano głownie młode, zdrowe i atrakcyjne osoby, a potem sprzedawano je wpływowym wampirom. Było to idealne rozwiązanie, dzięki temu nie mordowano ludzi na ulicy i policja nie odnajdywała ofiar z rozgryzionymi szyjami. Każdy wampir, którego było na to stać, trzymał u siebie kilku niewolników służących im jako posiłek. Właśnie w takim celu trzymał mnie Orochimaru. Tyle, że on…
            Potrząsnąłem głową, by pozbyć się obrazów sprzed oczu.Tamten psychopata był już martwy, podczas gdy ja byłem żywy i miałem misję. Po to właśnie się szkoliłem pod okiem najlepszych pogromców wampirów, jacy chodzili po tej ziemi. Miałem, udając niewolnika, pozbyć się jednego z najstarszych wampirów jacy istnieli. Miałem pozbyć się Uchihy Sasuke.
            Podciągnąłem nogi na kanapę i położyłem brodę na kolanach, obejmując się ramionami. To dla zemsty za to, co mnie spotkało, dałem wciągnąć się w ten chory plan, nawet jeśli był to plan Shikamaru, naszego geniusza. Organizacja poszła na układ z niedawno schwytanym handlarzem niewolników. Zaproponowali mu wolność, jeśli pomoże Organizacji wprowadzić człowieka do zamku Uchihy. Mieliśmy w swoich szeregach kilku ludzi, którzy nadawali się do roli niewolnika, ja byłem jednym z nich. I to właśnie mnie kupił Uchiha podczas aukcji. To ja trafiłem do jego zamku. Teraz miałem uśpić jego czujność, zdobyć broń i go zabić. W tym celu musiałem zdobyć coś drewnianego, podłużnego i ostrego. Zadziwiające, że mógłbym go dźgnąć mieczem i nawet bym go nie zadrasnął, a wystarczyłaby zwykła wykałaczka, by poderżnąć mu gardło. Mały kawałek drewienka, zaostrzona gałązka, cokolwiek. I drań byłby martwy.
            Ponownie powiodłem wzrokiem po pokoju. Nie było tu nic,czym mógłbym się posłużyć. Ale to nie był problem. W końcu byłem wyszkolony. Doskonale też zdawałem sobie sprawę z tego, co może spotkać mnie jako niewolnika. Ale co noc członkowie organizacji ryzykowali własnym życiem, by pozbyć się podobnych szumowin. Nie tylko moja sekcja, odpowiedzialna za tępienie wampirów, ale również i pozostałe działy. Ludzie nie mieli zielonego pojęcia, jak naprawdę wygląda świat i nie dobrze by było, gdyby się dowiedzieli.
            Odetchnąłem głęboko, układając w głowie plan. Postanowiłem udawać przerażonego niewolnika po traumatycznych przejściach w niewoli u poprzedniego właściciela, uśpić czujność Uchihy i wtedy zaatakować. Czymkolwiek, przecież sposobów było wiele. Wody święconej ani Pisma Świętego tu nie miałem, ale coś drewnianego na pewno uda mi się zdobyć, coś, z czego można by zrobić kołek, lub dwa podłużne przedmioty, by powstał krzyż. Szkoda, że nie miałem czosnku, by go choć na chwilę ogłuszyć.
            Ponownie spojrzałem na okno. Jak wspaniale by było, gdybym mógł się stąd wydostać i dorwać go w dzień, kiedy był bezbronny. Wystarczyłby promień światła i byłoby po kłopocie. A tak… z nadejściem nocy z bezwładnego ciała zamieniał się w krwiożerczą bestię i zyskiwał nadludzką siłę, szybkość, a może nawet i jakieś paranormalne umiejętności. Organizacja miała za mało informacji o tym konkretnym wampirze. Dodatkowo, o wiele trudniej było do niego dotrzeć, jako że podawał się on za kolejnego potomka słynnego rodu Uchiha, spadkobiercę fortuny zbitej na najnowszej technologii. Nie był jakimś popieprzonym świrem, ukrywającym się na odludziu i utrzymującym się z przekrętów i różnego rodzaju przestępstw, jak Orochimaru. Był osobą znaną przez śmiertelników, choć uważaną za ekscentrycznego, bogatego odmieńca. Istnienie tak potężnego i wpływowego wampira było zbyt niebezpieczne dla ludzkości. Organizacja już od dłuższego czasu szukała sposobu, by się go pozbyć. I w końcu go znalazła. Mnie.
            Jęknąłem. Na początku paliłem się do tego zadania. Byłem pewien, że sobie poradzę, jednak w momencie, kiedy handlarz niewolników prezentował kilku podstawionych łowców czarnowłosemu wampirowi, a ten podszedł wprost do mnie, złapał mnie za szczękę i oglądając moje oczy oznajmił, że to mnie chce kupić, cała moja pewność siebie odpłynęła. Wróciły te wspomnienia, które zepchnąłem w najdalsze krańce podświadomości. Odżyły i zaczęły mnie dręczyć. Ledwo mogłem je znieść, jadąc z nim tym cholernym BMW. Zapewniłem przełożonych, że sobie poradzę. Obiecałem Tsunade, że nie pozwolę się zabić. Przysięgałem, że się nie poddam, że wiem, jak mogę być tu traktowany, że w pełni zdaję sobie sprawę, że nie zabiję go pierwszej nocy, że będę musiał udawać i go podejść, że to najpaskudniejsza z możliwych misji. Ale zgodziłem się na to, bo to był taki sam świr, jak mój były oprawca. Bestia, która przede mną zabiła już wielu innych ludzi, może w sposób tak okrutny, jak robił to niewyżyty Orochimaru. Chciałem położyć temu kres, by historie, takie jak moja, już nigdy więcej się nie powtarzały. By żaden bezbronny dzieciak już nigdy nie został nagle wyrwany z bezpiecznego świata śmiertelników i rzucony w paszczę okrutnej prawdy. Takie historie nie powinny mieć miejsca.
            Zerknąłem na okno. Słońce było coraz niżej. Wstałem i zacząłem przechadzać się po pokoju, aż w końcu zajrzałem do barku z alkoholem. Nie znalazłem tam piwa, więc zadowoliłem się okropną whisky. Wypiłem całą szklankę i zrobiło mi się trochę lepiej. Poszedłem pod prysznic, zabrawszy z szafki jakieś lepsze ciuchy niż to, co miałem na sobie.
            Nie krępowałem się, korzystając z tych wszystkich rzeczy. W końcu życie nauczyło mnie, że póki coś mam, powinienem korzystać. U Orochimaru było tak z żarciem. Oczywiście, nie dało rady najeść się na zapas, ale kiedy już dawał jeść, trzeba było korzystać, bo później nie zawsze o tym pamiętał.
            Wyszedłem spod prysznica, wytarłem się i ubrałem. Wiedziałem, że Uchiha niebawem złoży mi wizytę, w końcu byłem jego nową zabawką. Odruchowo potarłem się po szyi, wychodząc z łazienki, ubrany w drogie jeansy i niebieską koszulę za niebotyczne pieniądze. Byłem świadom, patrząc po metkach, że wartość moich ubrań przekracza w tej chwili moją miesięczną pensję. Uchiha, jak widać, lubił dbać o swoje zabawki.
            Zaległem przed telewizorem i przeskakując po kanałach, wciąż pocierałem szyję. Nie byłem ugryziony odkąd zabrano mnie od Orochimaru. Wszystkie blizny na moim ciele już dawno się pogoiły. A teraz znów miałem pozwolić, by mnie okaleczono. Z własnej woli, bo sam się w to wpakowałem.
            Zamknąłem oczy, przypominając sobie ten paskudny ból. Spojrzałem na okno. Było coraz ciemniej. W telewizorze leciał jakiś durny serial. Przełączyłem na wiadomości. W końcu zatrzymałem się na jakimś filmie sensacyjnym. Oglądałem, co chwila patrząc w okno. Po pewnym czasie słońce zaszło, a moje serce zaczęło szybko bić. Znów dygotałem, tak wiec wstałem i tłumacząc sobie, choć było to absurdalne, że to z zimna, ściągnąłem z łóżka jedwabne okrycie, owinąłem się nim i wróciłem na fotel przed telewizorem. Dokończyłem film. Po nim były wiadomości o 23. Robiło się coraz później, a on nie przychodził. O północy wypiłem kolejną kawę i zjadłem dwie kanapki z masłem. W telewizji nie było już nic, prócz pornosów. Obejrzałem jeden, a potem wyłączyłem telewizor. Siedziałem w ciemnościach jakiś czas, a z w końcu zmorzył mnie sen.
            Obudziło mnie łaskotanie w ucho. Na początku w ogóle nie zorientowałem się, co się dzieje. Jęknąłem tylko i machnąłem ręką, by odgonić wkurzającą rzecz od mojego ucha. Chwilę później coś zimnego znów połaskotało mnie po małżowinie.
-No weź! – jęknąłem, przekręcając się na bok.
-Co mam wziąć? – zapytał obcy głos. Gwałtownie otworzyłem oczy.
            Przede mną, podpierając się na łokciu, leżał Uchiha Sasuke we własnej osobie. Jego czerwone oczy wpatrywały się we mnie z rozbawieniem. Odsunąłem się gwałtownie od niego i nagle zdałem sobie sprawę, że nie spałem na fotelu, tylko na łóżku z baldachimem.
-Pozwoliłem sobie cię przenieść – powiedział Uchiha, w ogóle nie przejmując się moim przerażeniem. – Uznałem, że niewygodnie jest spać na fotelu.
            Spojrzał na mnie, jakby spodziewał się, że coś powiem, ale mi głos znów utkwił w gardle. Podniosłem dłonie i objąłem szyję. Była cała, nie ugryzł mnie.
            Uchiha uniósł jedną brew, a potem uśmiechnął się i podniósł coś, co trzymał w dłoni. Skupiłem na tym wzrok. Trzymał jeden z noży, które leżały na stoliku z jedzeniem.
-Te rzeczy, które zgromadziłeś na łóżku – obrócił nóż w palcach – to po to, by się bronić? Cóż… nie odniosłoby to większego skutku, świecznikiem albo takim nożykiem raczej nie można mnie zabić – zgiął nóż jakby ten był wykonany z plasteliny, a potem niedbałym ruchem odrzucił go na bok. Nóż upadł na podłogę. – Masz jakieś imię, czy sam mam ci je nadać? Znałem kiedyś niewolnika, który nie posiadał imienia.
-Mam na imię Naruto – odparłem. Uśmiechnął się, błyskając białymi zębami.
-Naruto – mruknął. – Podoba mi się.
            Przysunął się, a ja po raz drugi gwałtownie rzuciłem się do tyłu. Uderzyłem plecami w wezgłowie łóżka. Wiedziałem, że w tej chwili ma nade mną ogromną przewagę. Był nieludzko silny i szybki, może posiadał też i inne talenty, potrafił jakieś paranormalne sztuczki lub coś? Widziałem już takie wampiry, lewitujące, albo ciskające przedmiotami bez ich dotykania.
            Uchiha przysunął się do mnie i położył mi dłoń na szyi. Jęknąłem. Wiedziałem, czego chce i znów zacząłem cały dygotać. Zacisnąłem powieki.
-Spokojnie – szepnął mi tuż przed twarzą. – Nie ugryzę cię. Targa mną inny głód…
            Rozchyliłem powieki, by spojrzeć mu w oczy z odległości dwóch centymetrów. Nie spodziewałem się, że będzie tak blisko. Cofnąłem głowę, ale napotkałem ścianę, więc nic to nie dało. Serce mi łomotało jak szalone, kiedy lodowate wargi wampira dotknęły moich ust. Nigdy nie całowałem się z nieśmiertelnym, Orochimaru nie miał takich romantycznych odruchów. Lubił pić krew ofiary, która była przerażona do granic możliwości, która cierpiała. Wiedziałem jednak od innych łowców, którzy mieli podobne przejścia, co ja, że wampiry są różne. Byli tacy, którzy lubili zabawić się z człowiekiem przed posiłkiem, lub tacy, którzy upijali go, by jego krew smakowała alkoholem.
            Cały czas miałem otwarte oczy i obserwowałem rzęsy Uchihy, gdy ten całował mnie coraz zachłanniej. Zimne palce objęły moje nadgarstki, podniosły moje ręce i oplotły je wokół jego szyi. Potem objął mnie w pasie i przyciągnął do siebie, wsuwając mi język w usta. Trwało to za długo, zaczynało brakować mi powietrza.
            Oderwałem się od niego i głośno odetchnąłem. Nie przejął się moją reakcją, opuścił nieco głowę i zaczął całować mnie po szyi. Jego język zataczał kółka na mojej skórze, jego włosy łaskotały mnie w okolicach podbródka.
            Zastanawiałem się, czy teraz mnie ugryzie? Byłem już rozluźniony, moje serce dudniło, ale nie ze strachu. Chciałem mieć to już za sobą. Nienawidziłem tego bólu, kiedy ktoś rozgryzał mi szyję. Orochimaru zawsze zostawiał mi na niej paskudną ranę, która długo się goiła i w dodatku paprała. Choć, może to było przez brud...
            Dłonie Uchihy zawędrowały pod moją koszulkę. Zaczął masować mnie po żebrach, dłońmi lodowatymi, jakby wyjął je przed chwilą z lodówki. Chwilę później ściągnął ze mnie koszulkę i odrzucił ją na podłogę, a potem złapał mnie delikatnie za ramiona i pchnął w bok, na łóżko. Było tak wielkie, że mogliśmy się na nim rozkładać w dowolnych pozycjach.
            Pochylił się nade mną i znów zaczął mnie całować, od razu głęboko i namiętnie. Dłońmi błądził po moim torsie, skubał sutki, pieścił brzuch. Nie ruszałem się, czekając na ugryzienie. Zastanawiałem się, w którym momencie to zrobi? Nienawidziłem tego oczekiwania na najgorsze. Nie znałem go, nie miałem pojęcia, do czego zmierza, jak daleko się posunie.
            Jego wargi znów zawędrowały na moją szyję, a potem zeszły niżej, by pieścić niższe partie mojego ciała. Czułem je na sutkach, żebrach, brzuchu. Sapnąłem, kiedy zaczął rozpinać mi rozporek, krążąc językiem wokół mojego pępka. Czułem się coraz bardziej przerażony, ale do tego dochodziło inne uczucie. Zrobiło mi się gorąco. Bardzo, bardzo gorąco. Było to dla mnie coś nowego. Takich scen nie kojarzyłem z podnieceniem, wręcz przeciwnie. Były dla mnie koszmarem, pełnym bólu, upokorzenia i krwi.
-Błagam – jęknąłem, a on zaczął masować moje żebra, wpatrując się we mnie płonącymi czerwienią oczyma.
-Aż tak niecierpliwy jesteś? – szepnął. Nie dotarło do mnie, o co mu chodziło. Serce łomotało mi w piersi, w uszach pulsowała krew, a strach dławił gardło. Wiedziałem już, że nie powinienem się na to godzić. Uchiha miał takie same upodobania jak mój poprzedni oprawca. Będzie gryzł, zadowalając się moim ciałem. Najgorszy ze sposobów. Najbardziej bolesny. Najokrutniejszy.
            Zaczął ściągać mi spodnie i po chwili leżałem przed nim w samej bieliźnie. Znów się nade mną pochylił. Chciałem krzyknąć, ale pocałunkiem zakneblował mi usta. Jednocześnie przejechał dłonią po moim podbrzuszu i wsunął ją pod moje bokserki. Dotknął mnie.
            Sapnąłem w jego lodowate wargi, wytrzeszczając oczy, kiedy jego zimne palce objęły moją męskość i zaczęły się poruszać. Uwolniłem się od jego ust i wyprężyłem, odchylając głowę w tył. Szeroko otwarte oczy wpiłem w ścianę za mną, palce zaciskając na pościeli. Boże, coś takiego nie powinno istnieć. Taka rozkosz…
-Ach! – sapnąłem i usiadłem gwałtownie, gdy poczułem coś innego. Coś mokrego, zimnego, ciasnego, co zamknęło się na moim członku. Przez mgłę spojrzałem w dół i między nogami dostrzegłem burzę czarnych włosów. On… on to robił ustami…! – Ach! O-o-o o tak! Och!
            Nie byłem w stanie panować nad sobą. Byłem tak okaleczony, zarówno fizycznie jak i psychicznie, że po tym, jak opuściłem dom Orochimaru, nie chciałem nawiązywać z kimkolwiek jakichkolwiek kontaktów fizycznych. A teraz… on…
-Ach!
            Zacisnąłem powieki, wplatając mu palce w czarne włosy. Nie byłem w stanie logicznie myśleć i zastanawiać się nad tym, co się dzieje. Krew uderzyła mi do głowy, zacząłem poruszać biodrami w rytm, w jakim poruszała się jego głowa. Zacisnąłem palce i powieki mocniej, moim ciałem wstrząsały coraz silniejsze dreszcze, nie wiedziałem, co się dzieje. Było mi coraz bardziej gorąco, coraz mocniej dygotałem, aż w pewnym momencie szarpnęła mną tak silna ekstaza, że z mojego gardła wydarł się krzyk, a ja wystrzeliłem w jego usta.
            Próbowałem dojść do siebie, pozbyć się mgły sprzed oczu, uspokoić drżenie całego ciała, ale on mi na to nie pozwolił. Popchnął mnie na pościel, zaczął całować. Znów błądził dłońmi po całym moim ciele, tym razem o wiele śmielej. Masował mi pośladki, dotykał wnętrza ud, całował po szyi i torsie, znów wracał do warg. Jego dłonie coraz śmielej obchodziły się z moim ciałem. Dygotałem, starając się nadążyć, ale nie mogłem. Zdawał się być wszędzie, z nadludzką szybkością. Jego palce wemknęły się we mnie. Poruszały się tam… wszystko działo się tak szybko, było mi tak dobrze. Nawet nie wiedziałem, kiedy pozbył się swoich ubrań. Wiedziałem tylko, że w pewnym momencie jego palce zniknęły. Objął mnie. Coś szeptał do ucha, pieszcząc dłonią mojego członka. Potem go w sobie poczułem. Zajęczałem, a on obcałował moja twarz. I zaczęliśmy się kochać, namiętnie, raz szybciej, raz wolniej. Dotykałem go, oddawałem pocałunki, słyszałem dźwięki, pomruki, jakie z siebie wydawał. Ja sam niemal krzyczałem, ale z rozkoszy, nie z bólu. Doszedłem pierwszy, już po raz drugi, a on chwilę po mnie.
            Opadłem na poduszki, dysząc. On natomiast oplótł mnie ciasno ramionami i z miejsca zaczął całować za uchem. Nie sprzeciwiałem mu się, byłem wykończony. Zresztą, to było takie przyjemne. Mruczał mi do ucha zupełnie jak kot, dłońmi dotykał tu i tam. Po chwili zacząłem odpowiadać, znów reagować. Zadowolony, pochylił się nade mną i po raz kolejny poczułem te jego cudowne wargi i język. O wiele śmielsze i pewniejsze niż poprzednio. W głowie zaczęło mi wirować, a on nie przestawał…



[1] W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego.
[2] Całe Ojcze Nasz i początek Zdrowaś Maryjo po łacinie.

6 komentarzy:

  1. De best <33 niech się ruchajo <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Hehehe już mi się podoba ^^ może to ta fabuła? Nie mam pojęcia, wiem tylko że zapowiada się ciekawie

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejka,
    tekst wspaniały, och tak, tak targa mną inny głód czyżby miał nigdy nie pożywić się na Naruto, cudownie och i ach...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń