Uwaga, nutka fantastyki, ponieważ ayanami kocha fantastykę.
Siedziałem,
czoło opierając o chłodną szybę BMW z przyciemnianymi szybami.
Obserwowałem drzewa, które mijaliśmy. Jechaliśmy tak już od ponad
sześciu godzin. Związane za plecami ręce niezmiernie mnie denerwowały,
sznury wżynały mi się w nadgarstki. Za mocno mnie związał. Palce mi
drętwiały, tak, że co chwila musiałem nimi poruszać, by pozbyć się
nieprzyjemnych ciarek. Zaburczało mi w brzuchu.
-Niedługo
dotrzemy na miejsce i cię nakarmię – poinformował kierowca, a ja
spojrzałem na niego i znów poczułem ten okropny uścisk w żołądku. Nie
czułem go od tak dawna i teraz to znów się działo. Nie mogłem
powstrzymać drżenia, a bicie mojego serca przyspieszyło. To był strach. A
myślałem, że nie pamiętam już, co to jest strach. Zacisnąłem zęby na
kneblu. Zamknąłem oczy, by na niego nie patrzeć. Żałowałem, że zgodziłem
się na ten szalony plan. To było samobójstwo! To nie mogło się udać!
Mój
oddech przyspieszył, kiedy atak paniki brał nade mną władzę. Starałem
się z tym walczyć, ale nie mogłem. Było coraz gorzej. Z każdą chwilą
oddychałem coraz szybciej, a moje serce biło coraz mocniej, aż doszło do
tego, że ze strachu zacząłem się dławić. Samochód zatrzymał się.
Kierowca przekręcił się w moją stronę, wyciągnął obleśne paluchy i zdjął
mi knebel z twarzy.
-Oddychaj!
– nakazał mi, ale ja nie mogłem. Złapał moją głowę i przycisnął ją w
dół, tak, że teraz miałem ją między kolanami. – Oddychaj!
Zacząłem niezdarnie łapać powietrze, zupełnie tak, jakbym się przed chwilą przytopił. W końcu udało mi się odetchnąć.
-In nomie Patris, et Filii, et Spiritus Sancti… [1]
Kierowca pchnął mnie na siedzenie i złapał za twarz, tak,by zasłonić mi usta.
-Nie wiem, kto cię tego nauczył… - wysyczał – ale nie po to odsłoniłem ci twarz, byś się modlił. Zrozumiałeś?
Pokiwałem
głową, patrząc wprost w jego czerwone tęczówki. Były przerażające i mój
strach jeszcze bardziej się powiększył. Znów zacząłem z trudem
oddychać. Puścił mnie i przyjrzał mi się uważnie. Po chwili ponownie
złapał mnie za twarz i przekręcił moją głowę w bok. Miał lodowate
paluchy i paznokcie ostre jak żyletki. Obejrzał uważnie moją szyję.
-Twój poprzedni właściciel nie należał do najdelikatniejszych – mruknął, oglądając stare blizny. – Dlatego tak się boisz.
Nie
odezwałem się do niego jeszcze nawet raz i nie miałem zamiaru tego
robić. Ale skurwysyn miał rację. Właśnie dlatego tak się bałem i właśnie
przez to, przez ten mój cholerny strach, moja misja wydawała mi się
samobójcza. Nie dam sobie rady, nie w ten sposób. To za bardzo podobne,
za dużo wspomnień.
Puścił
mnie i wrócił za kierownicę. Samochód ruszył, a ja znów oparłem się
czołem o szybę. To było ponad moje siły. Straciłem całą swoją odwagę,
wszystkie swoje umiejętności, które udało mi się wytrenować przez te
kilka lat, odkąd uratowano mnie z domu tamtego psychopaty.
Zamknąłem
oczy. Pod powiekami zamajaczyły mi obrazy z dawnych lat. Nie prosiłem o
to, by los wciągnął mnie w ten cholerny świat. Wcale nie chciałem
wiedzieć więcej, niż wiedziałem, mając siedemnaście lat. A jednak fatum
okazało się nieprzejednane. Byłem zwykłym siedemnastolatkiem, miałem
marzenia. Kochałem muzykę, chciałem być piosenkarzem. Naprawdę dobrze mi
to wychodziło, a tamten konkurs miał być furtką do kariery. Łowca
talentów, który się wtedy zjawił, był pod wielkim wrażeniem. Umówił się
ze mną na spotkanie, tyle obiecywał… skąd mogłem wiedzieć, że to będzie
koniec starego życia i początek koszmaru?
Wyraźnie
pamiętałem noc, w której zostałem porwany. Podróż w bagażniku
samochodu, przerażenie, które czułem, oraz okrutną prawdę o
rzeczywistości, która zwaliła się na mnie w najgorszy z możliwych
sposobów. Świat był miejscem zupełnie innym, niż go sobie wyobrażałem. Z
kochającego domu, w którym dorastałem, trafiłem wprost do piekła. Na
całe dwa lata. Kiedy mnie z niego wyciągnięto, byłem wrakiem. I ledwo
zdołałem odżyć, posłali mnie na tę misję, a ja, pewny, że to będzie
rodzaj zemsty, zgodziłem się. Tyle, że teraz za nic nie mogłem pokonać
silnego uczucie deja vu. Już kiedyś jechałem podobnym samochodem, tyle,
że w bagażniku, podobnie związany, tyle, że taśmą, w podobne miejsce i z
podobnym mężczyzną. Jechałem, by przeżyć największy koszmar mojego
życia.
-Jesteśmy na miejscu – zakomunikował kierowca.
Otworzyłem
oczy i spojrzałem przez okno. Zatrzymaliśmy się przed bramą, która
rozsuwała się właśnie automatycznie, byśmy mogli ruszyć dalej, długaśnym
podjazdem w stronę ogromnego, starego zamku, piętrzącego się na
niewielkim wzgórzu i otoczonego drzewami.
Skuliłem
się na tylnym siedzeniu, znów starając się opanować paniczny strach.
Nie nadawałem się do tego, Organizacja się pomyliła. Boże, ratuj. Boże,
błagam.
-In
nomie Patris, et Filii, et Spiritus Sancti… – zacząłem szeptać zupełnie
odruchowo, kołysząc się w przód i w tył. Kierowca westchnął. Zignorował
mnie. – Amen. Pater noster, qui es in caelis, sanctificetur nomen tuum…
Adveniat regnum tuum… Fiat voluntas tua, sicut in caelo et in terra.
Panem nostrum quotidianum da nobis hodie… Et dimitte nobis debita
nostra, sicut et nos dimittimus debitoribus nostris. Et ne nos inducas
in tentationem, sed libera nos a malo. Amen. Ave Maria… gratia plena… [2]
-To nic nie da – przerwał mi w połowie modlitwy.
-Dominus Tecum, benedicta Tu in mulieribus… - kontynuowałem, niezrażony. Przerwał mi.
-…
et benedictus fructus ventris Tui, Jesus. Sancta Maria, Mater Dei ora
pro nobis peccatoribus, nunc et in hora mortis nostrae. Amen –
dokończył, zerkając w lusterko, w którym odbijała się moja twarz. – I
co, coś dało? – zapytał ironicznie. – Jak widzisz, stanąłem w
płomieniach. O… właśnie wylądowałem w piekle. Przywitam się z kolejnymi
głowami Kościoła… - zakpił.
Skuliłem
się. Jeszcze nigdy nie słyszałem modlitwy z ust kogoś takiego, jak on.
Myślałem, że nie są w stanie wymówić tych słów, jednak myliłem się.
Poczułem, że oto straciłem ostatnią linię obrony.
Samochód
zatrzymał się. Spojrzałem na zamek, przed którym stanęliśmy. Wyglądał
na ogromny, ponury i bardzo stary. Przełknąłem ślinę.Wszystko było takie
podobne, miałem wrażenie, jakbym cofnął się w czasie i znów przechodził
przez to samo.
Kierowca
wyskoczył z samochodu i obszedł go, po czym otworzył drzwi od mojej
strony i wyciągnął mnie na chłodne, nocne powietrze. Stanąłem na nogach,
które zaraz się pode mną ugięły. Złapał mnie pod łokieć i zaczął
prowadzić w stronę domu. Nie chciałem tam iść, co chwila potykałem się,
zapierałem nogami, ale był bezwzględny. Bez najmniejszego wysiłku
zaciągnął mnie pod drzwi i wepchnął do środka. Znaleźliśmy się w
ogromnym, ciemnym holu. Rozejrzałem się dookoła, kiedy złapał mnie za
ramię i popchnął w głąb domostwa. Było za ciemno, żeby moje oczy mogły
dostrzec szczegóły, ale wielka przestrzeń wydawała mi się niemal pusta. I
zimna.
Dostrzegłem schody. W górę i w dół. Jęknąłem.
-Nie
chcę! – to były pierwsze, skierowane do niego słowa, jakie wymknęły mi
się z ust od momentu, kiedy zostałem kupiony. Oprawca zatrzymał się.
Spojrzał mi w twarz. Jego czerwone oczy świeciły się w ciemnościach. –
Ja nie chcę! Ja nie…!
Urwałem,
bo znów ze strachu zaczęło dławić mnie w gardle. Wiedziałem, gdzie mnie
za chwilę zamknie. W ciemnym i śmierdzącym lochu, albo jakiejś piwnicy.
A ja cierpiałem na klaustrofobię. Nienawidziłem małych, zamkniętych
przestrzeni.
Po
raz drugi złapał mnie za głowę i zmusił, bym się pochylił. Gdybym miał
czym, pewnie bym zwymiotował, ale od dłuższego czasu nic nie jadłem.
Zakręciło mi się w głowie i oprawca znów musiał mnie powstrzymać, bo
moje nogi były zupełnie do niczego.
-Uspokój
się – usłyszałem, ale wcale nie zrobiłem się dzięki temu spokojniejszy.
Zacząłem się trząść. – Nie spotka cię nic złego, opanuj się.
Akurat.
Nie wierzyłem w ani jedno jego słowo. W głowie mi wirowało, kiedy znów
zaczął ciągnąć mnie w stronę schodów. Zebrałem się w sobie i korzystając
z faktu, że się tego nie spodziewał, wyrwałem mu się.
-Nie
chcę! – krzyknąłem i potykając się, zacząłem uciekać. Dopadł mnie po
sekundzie i zastąpił mi drogę. Zatrzymałem się gwałtownie, potknąłem i
upadłem na plecy. Zabolało. Jęknąłem, obraz przed oczami zamazał mi się
na chwilę. Przymknąłem powieki i kiedy znów je otworzyłem, zobaczyłem
przed sobą dwa czerwone światełka. Szkarłatne, płonące oczy. Zacząłem
wrzeszczeć ile miałem sił w płucach i szarpać się. Silne dłonie złapały
mnie za ramiona. Boże, nie, tylko nie to! Zacząłem krzyczeć jeszcze
głośniej, strach nabrzmiał mi w gardle, chciałem odetchnąć, ale nie
mogłem… Wszystko robiło się coraz ciemniejsze… rozpływało się… aż w
końcu całkowicie zniknęło…
Siedziałem
skulony w malutkiej celi, śmierdzącej jak cholera. Byłem tak głodny, że
miałem ochotę zjeść sobie palce. Orochimaru nigdy nie zaprzątał sobie
głowy dokarmianiem więźniów, strażnicy też rzadko o tym myśleli. Duża
część niewolników po prostu umierała tu z głodu, jeszcze zanim ten
maniak zdążył ich zamęczyć. Ja podobno miałem silną wolę przeżycia. Do
tej pory tylko siedem razy próbowałem się zabić.
Zgrzytnęły drzwi, a ja odruchowo zasłoniłem głowę. Padła na mnie słaba wiązka światła. Zmrużyłem oczy. Raziło. Bolało.
-Wstawaj, pan cię wzywa! – wykrzyknął jeden ze strażników.
Niezdarnie
podniosłem się na nogi. Złapał mnie za sznur, którym związane były z
przodu moje ręce i wyciągnął mnie z celi. Podczas wędrówki na górę
miałem zamknięte oczy. Światło za mocno mnie raziło. Nie byłem do niego
przyzwyczajony, w mojej celi zawsze było ciemno. U Orochimaru było
ciemno. W większości korytarzy było ciemno.
Dotarliśmy
do pokoju pana. Strażnik otworzył drzwi, brutalnie wepchnął mnie do
środka i zatrzasnął je. Stanąłem w ciemnościach, próbując się do nich
przyzwyczaić, by zobaczyć, gdzie pan się znajduje. Serce waliło mi jak
młot. Kolana dygotały.
Cios.
Padłem na podłogę, czując przeraźliwy ból policzka. Nawet nie
wiedziałem, że był tak blisko, by zdzielić mnie dłonią w twarz.
Zawirowało mi przed oczyma. Z nosa pociekła mi krew. Poczułem, jak na
mnie siada. Jak przez mgłę dostrzegłem jego czerwone oczy.
-Witaj, słodki – zamruczał, wyciągając rękę. Starł mi krew z twarzy i oblizał palce. Uśmiechnął się. – Jaka gorąca.
Uniósł
się lekko i przekręcił mnie na brzuch. Jęknąłem. Nienawidziłem, kiedy
brał mnie na podłodze, potem byłem poobdzierany i w siniakach. Dywan na
jego podłodze był taki szorstki. Ale i tak dziękowałem wszystkim bogom
za to, że tym razem miał zamiar zacząć od razu. O wiele, wiele gorzej
było, kiedy zaczynał od „gry wstępnej”, polegającej na maltretowaniu. A
ja w tej chwili byłem na to za słaby. W ogóle, byłem za słaby na
cokolwiek. Tak bardzo chciało mi się jeść. Cokolwiek.
Wszedł we mnie, a ja krzyknąłem. Bolało jak cholera.
Miałem
wrażenie, jakby rozdzierał mnie na pół. Krzyczałem przy każdym jego
pchnięciu, zaciskając powieki, spod których wypływały łzy. On sapał. Te
jego sapnięcia śniły mi się w najgorszych koszmarach. Zaczął
przyspieszać, a ja spiąłem się cały. Był coraz bardziej brutalny, złapał
mnie za głowę i przycisnął do podłogi, drugą ręką przytrzymując mnie w
pasie. Przyspieszył jeszcze bardziej, aż zaczęło mnie piec w sposób nie
do wytrzymania. Zacząłem szlochać, coraz głośniej, aż w końcu darłem się
na całe gardło. I wtedy właśnie doszedł, pochylając się nade mną
gwałtownie. Brutalnie wbił mi w szyję długie kły, znów rozdzierając
niedawno wygojone rany. Poczułem, jak słabnę. Obym tym razem umarł…
modliłem się o to co noc, choć już dawno przestałem wierzyć w Boga…
BUM!!!
Orochimaru
oderwał kły od mojej szyi, gdy zamkiem wstrząsnęła eksplozja. Puścił
mnie, a ja opadłem bezwładny na podłogę, czując, jak z rany na szyi
wypływa krew. To koniec… nareszcie...
-Ach!
– zerwałem się do siadu, łapiąc za szyję. Nie było rany, nie było krwi,
nawet nie było ciemno… - Sen –wysapałem, dygocąc. – To tylko sen…
Odetchnąłem kilka razy, uspokajając drżenie, a potem podniosłem głowę i rozejrzałem się dookoła.
Siedziałem
na ogromnym łożu z jasnym baldachimem, w jedwabnej, pachnącej pościeli.
Pomieszczenie, w którym się znajdowałem, było mi zupełnie obce.
Przypominało hotelowy pokój. Przez wielkie okna, w których wisiały
przepiękne, drogie firanki oraz ciężkie, ciemnozielone zasłony, do
pokoju wlewało się popołudniowe słońce. Pokój zastawiony był drogimi,
mahoniowymi meblami, które wyglądały jak robione na zamówienie. W kącie
stała kanapa, całkiem spory, suto zastawiony, szklany stolik oraz dwa
fotele. Na widok jedzenia zaburczało mi w brzuchu.
Nic
nie rozumiejąc, zsunąłem się z łóżka i rozejrzałem. Pomieszczenie
wyglądało zupełnie jak pokój w jakimś drogim hotelu, na który z całą
pewnością nie było mnie stać. Zobaczyłem dwoje drzwi i szybko podszedłem
do tych znajdujących się w ścianie, przy której stało łóżko. Złapałem
za klamkę. Ustąpiły.
Wszedłem
do wielkiej, bogatej łazienki, w całości wyłożonej jasnobłękitnymi
płytkami. Szczęka mi opadła na widok ogromnej wanny, wpuszczonej w
podłogę, gigantycznej wręcz kabiny prysznicowej i wspaniałej umywalki,
nad którą wisiało lustro zajmujące całą ścianę. Wycofałem się i znów
rozejrzałem po pokoju. Podbiegłem do jednego z okien i odsłoniłem
firanki.
Okno
było zakratowane, wychodziło na cudowny, przeogromny trawnik, po którym
jeździł jakiś facet na kosiarce. Z całą pewnością człowiek. Dalej widać
było jakiś park i zawieszona nad nim słońce, chylące się ku zachodowi.
Wróciłem
na środek pokoju, obróciłem się ze dwa razy i podszedłem do ostatnich
drzwi. Złapałem za klamkę. Nacisnąłem, ale ona nie ustąpiła. A wiec
byłem zamknięty.
Na
chwilę górę wzięła nade mną panika, ale tylko na chwilę. Wróciłem na
środek pokoju i zacząłem się rozglądać. Meble były masywne, lite, nie
dałoby się z nich nic oderwać. Nogi szklanego stolika też nie były
drewniane, wyglądało to na kute żelazo. Praktycznie arcydzieło, ciekawe,
jak stary był ten stolik? Belki od baldachimu… również żelazo. W tym
reszta rzeczy szklana lub z materiału. Pobiegłem do łazienki, lecz tam
nie znalazłem nic drewnianego. Zakląłem i wróciłem do pokoju.
Zacząłem
przeszukiwać szafki. Znalazłem ubrania w swoim rozmiarze, w jednej z
szafek znajdował się telewizor, inna ukrywała wyposażoną lodówkę. Ze
zdumieniem odkryłem barek z alkoholem z najwyższej półki. W końcu
zacząłem zbierać małe przedmioty i rzuciłem je wszystkie na łóżko, a
potem usiadłem, by je obejrzeć. Sztućce nie były srebrne, tak wiec do
niczego się nie nadawały. Świeczniki również okazały się aluminiowe,
podobnie jak sprzączki od pasków, które znalazłem w szufladzie. Do
niczego się nie nadawały.
Zakląłem
i wróciłem do stolika z żarciem. Rzuciłem się na kanapę i spojrzałem na
jedzenie. Kiszki grały mi marsza, tak więc złapałem za nóż od masła.
Miałbym problem ze skaleczeniem nim samego siebie, a co dopiero tamtego
skurwiela. Westchnąłem i zacząłem sobie smarować masłem jedną z
bułeczek, które leżały na talerzu. Wcinając ją, zajrzałem do jednego z
termosów, by sprawdzić, co zawiera. Zapachniało kawą, a ja, zadowolony,
nalałem sobie trochę zbawiennego płynu do porcelanowej filiżanki z
orientalnym wzorem. Mój Boże, co za luksus!
Jedząc,
spojrzałem na okno. Słońce coraz bardziej zbliżało się do zachodu, a to
oznaczało, że niebawem znów spotkam mojego nowego właściciela. Po raz
kolejny poczułem lekkie ukłucie strachu. Czułem się taki bezbronny, a
jednocześnie wiedziałem, że to jedyne wyjście dla Organizacji, by pozbyć
się kolejnego wroga. Przy współczesnej technologii nie było
możliwości,by włamać się do zamku tego potwora. Najeżony kamerami,
alarmami, z bandą ochroniarzy, którzy pilnowali każdego skrawka terenu,
zamek był fortecą niemalże nie do zdobycia, nie to, co posiadłość
Orochimaru. Aby dostać się do wnętrza zamku tamtego psychopaty
wystarczyło przekupić jednego ze strażników, a potem zapętlić obraz w
dwóch kamerach i podłożyć ładunek. To właśnie wtedy zostałem uratowany.
Zadygotałem,
kładąc rękę na szyi, w miejscy, gdzie miałem najwięcej nakładających
się na siebie blizn. Przypomniałem sobie mój sen i zamknąłem oczy. Nie
wyglądało na to, bym teraz miał być przetrzymywany w podobnym miejscu,
co nie oznaczało, że nowy właściciel miałby obchodzić się zemną
łagodniej. Wśród wampirów popularne było znęcanie się nad swoimi
niewolnikami, tak jak popularne było samo niewolnictwo. Troje na
dziesięć zaginionych osób wpadało w łapy handlarzy niewolników, podobny
przypadek spotkał właśnie mnie. Porywano głownie młode, zdrowe i
atrakcyjne osoby, a potem sprzedawano je wpływowym wampirom. Było to
idealne rozwiązanie, dzięki temu nie mordowano ludzi na ulicy i policja
nie odnajdywała ofiar z rozgryzionymi szyjami. Każdy wampir, którego
było na to stać, trzymał u siebie kilku niewolników służących im jako
posiłek. Właśnie w takim celu trzymał mnie Orochimaru. Tyle, że on…
Potrząsnąłem
głową, by pozbyć się obrazów sprzed oczu.Tamten psychopata był już
martwy, podczas gdy ja byłem żywy i miałem misję. Po to właśnie się
szkoliłem pod okiem najlepszych pogromców wampirów, jacy chodzili po tej
ziemi. Miałem, udając niewolnika, pozbyć się jednego z najstarszych
wampirów jacy istnieli. Miałem pozbyć się Uchihy Sasuke.
Podciągnąłem
nogi na kanapę i położyłem brodę na kolanach, obejmując się ramionami.
To dla zemsty za to, co mnie spotkało, dałem wciągnąć się w ten chory
plan, nawet jeśli był to plan Shikamaru, naszego geniusza. Organizacja
poszła na układ z niedawno schwytanym handlarzem niewolników.
Zaproponowali mu wolność, jeśli pomoże Organizacji wprowadzić człowieka
do zamku Uchihy. Mieliśmy w swoich szeregach kilku ludzi, którzy
nadawali się do roli niewolnika, ja byłem jednym z nich. I to właśnie
mnie kupił Uchiha podczas aukcji. To ja trafiłem do jego zamku. Teraz
miałem uśpić jego czujność, zdobyć broń i go zabić. W tym celu musiałem
zdobyć coś drewnianego, podłużnego i ostrego. Zadziwiające, że mógłbym
go dźgnąć mieczem i nawet bym go nie zadrasnął, a wystarczyłaby zwykła
wykałaczka, by poderżnąć mu gardło. Mały kawałek drewienka, zaostrzona
gałązka, cokolwiek. I drań byłby martwy.
Ponownie
powiodłem wzrokiem po pokoju. Nie było tu nic,czym mógłbym się
posłużyć. Ale to nie był problem. W końcu byłem wyszkolony. Doskonale
też zdawałem sobie sprawę z tego, co może spotkać mnie jako niewolnika.
Ale co noc członkowie organizacji ryzykowali własnym życiem, by pozbyć
się podobnych szumowin. Nie tylko moja sekcja, odpowiedzialna za
tępienie wampirów, ale również i pozostałe działy. Ludzie nie mieli
zielonego pojęcia, jak naprawdę wygląda świat i nie dobrze by było,
gdyby się dowiedzieli.
Odetchnąłem
głęboko, układając w głowie plan. Postanowiłem udawać przerażonego
niewolnika po traumatycznych przejściach w niewoli u poprzedniego
właściciela, uśpić czujność Uchihy i wtedy zaatakować. Czymkolwiek,
przecież sposobów było wiele. Wody święconej ani Pisma Świętego tu nie
miałem, ale coś drewnianego na pewno uda mi się zdobyć, coś, z czego
można by zrobić kołek, lub dwa podłużne przedmioty, by powstał krzyż.
Szkoda, że nie miałem czosnku, by go choć na chwilę ogłuszyć.
Ponownie
spojrzałem na okno. Jak wspaniale by było, gdybym mógł się stąd
wydostać i dorwać go w dzień, kiedy był bezbronny. Wystarczyłby promień
światła i byłoby po kłopocie. A tak… z nadejściem nocy z bezwładnego
ciała zamieniał się w krwiożerczą bestię i zyskiwał nadludzką siłę,
szybkość, a może nawet i jakieś paranormalne umiejętności. Organizacja
miała za mało informacji o tym konkretnym wampirze. Dodatkowo, o wiele
trudniej było do niego dotrzeć, jako że podawał się on za kolejnego
potomka słynnego rodu Uchiha, spadkobiercę fortuny zbitej na najnowszej
technologii. Nie był jakimś popieprzonym świrem, ukrywającym się na
odludziu i utrzymującym się z przekrętów i różnego rodzaju przestępstw,
jak Orochimaru. Był osobą znaną przez śmiertelników, choć uważaną za
ekscentrycznego, bogatego odmieńca. Istnienie tak potężnego i wpływowego
wampira było zbyt niebezpieczne dla ludzkości. Organizacja już od
dłuższego czasu szukała sposobu, by się go pozbyć. I w końcu go
znalazła. Mnie.
Jęknąłem.
Na początku paliłem się do tego zadania. Byłem pewien, że sobie
poradzę, jednak w momencie, kiedy handlarz niewolników prezentował kilku
podstawionych łowców czarnowłosemu wampirowi, a ten podszedł wprost do
mnie, złapał mnie za szczękę i oglądając moje oczy oznajmił, że to mnie
chce kupić, cała moja pewność siebie odpłynęła. Wróciły te wspomnienia,
które zepchnąłem w najdalsze krańce podświadomości. Odżyły i zaczęły
mnie dręczyć. Ledwo mogłem je znieść, jadąc z nim tym cholernym BMW.
Zapewniłem przełożonych, że sobie poradzę. Obiecałem Tsunade, że nie
pozwolę się zabić. Przysięgałem, że się nie poddam, że wiem, jak mogę
być tu traktowany, że w pełni zdaję sobie sprawę, że nie zabiję go
pierwszej nocy, że będę musiał udawać i go podejść, że to
najpaskudniejsza z możliwych misji. Ale zgodziłem się na to, bo to był
taki sam świr, jak mój były oprawca. Bestia, która przede mną zabiła już
wielu innych ludzi, może w sposób tak okrutny, jak robił to niewyżyty
Orochimaru. Chciałem położyć temu kres, by historie, takie jak moja, już
nigdy więcej się nie powtarzały. By żaden bezbronny dzieciak już nigdy
nie został nagle wyrwany z bezpiecznego świata śmiertelników i rzucony w
paszczę okrutnej prawdy. Takie historie nie powinny mieć miejsca.
Zerknąłem
na okno. Słońce było coraz niżej. Wstałem i zacząłem przechadzać się po
pokoju, aż w końcu zajrzałem do barku z alkoholem. Nie znalazłem tam
piwa, więc zadowoliłem się okropną whisky. Wypiłem całą szklankę i
zrobiło mi się trochę lepiej. Poszedłem pod prysznic, zabrawszy z szafki
jakieś lepsze ciuchy niż to, co miałem na sobie.
Nie
krępowałem się, korzystając z tych wszystkich rzeczy. W końcu życie
nauczyło mnie, że póki coś mam, powinienem korzystać. U Orochimaru było
tak z żarciem. Oczywiście, nie dało rady najeść się na zapas, ale kiedy
już dawał jeść, trzeba było korzystać, bo później nie zawsze o tym
pamiętał.
Wyszedłem
spod prysznica, wytarłem się i ubrałem. Wiedziałem, że Uchiha niebawem
złoży mi wizytę, w końcu byłem jego nową zabawką. Odruchowo potarłem się
po szyi, wychodząc z łazienki, ubrany w drogie jeansy i niebieską
koszulę za niebotyczne pieniądze. Byłem świadom, patrząc po metkach, że
wartość moich ubrań przekracza w tej chwili moją miesięczną pensję.
Uchiha, jak widać, lubił dbać o swoje zabawki.
Zaległem
przed telewizorem i przeskakując po kanałach, wciąż pocierałem szyję.
Nie byłem ugryziony odkąd zabrano mnie od Orochimaru. Wszystkie blizny
na moim ciele już dawno się pogoiły. A teraz znów miałem pozwolić, by
mnie okaleczono. Z własnej woli, bo sam się w to wpakowałem.
Zamknąłem
oczy, przypominając sobie ten paskudny ból. Spojrzałem na okno. Było
coraz ciemniej. W telewizorze leciał jakiś durny serial. Przełączyłem na
wiadomości. W końcu zatrzymałem się na jakimś filmie sensacyjnym.
Oglądałem, co chwila patrząc w okno. Po pewnym czasie słońce zaszło, a
moje serce zaczęło szybko bić. Znów dygotałem, tak wiec wstałem i
tłumacząc sobie, choć było to absurdalne, że to z zimna, ściągnąłem z
łóżka jedwabne okrycie, owinąłem się nim i wróciłem na fotel przed
telewizorem. Dokończyłem film. Po nim były wiadomości o 23. Robiło się
coraz później, a on nie przychodził. O północy wypiłem kolejną kawę i
zjadłem dwie kanapki z masłem. W telewizji nie było już nic, prócz
pornosów. Obejrzałem jeden, a potem wyłączyłem telewizor. Siedziałem w
ciemnościach jakiś czas, a z w końcu zmorzył mnie sen.
Obudziło
mnie łaskotanie w ucho. Na początku w ogóle nie zorientowałem się, co
się dzieje. Jęknąłem tylko i machnąłem ręką, by odgonić wkurzającą rzecz
od mojego ucha. Chwilę później coś zimnego znów połaskotało mnie po
małżowinie.
-No weź! – jęknąłem, przekręcając się na bok.
-Co mam wziąć? – zapytał obcy głos. Gwałtownie otworzyłem oczy.
Przede
mną, podpierając się na łokciu, leżał Uchiha Sasuke we własnej osobie.
Jego czerwone oczy wpatrywały się we mnie z rozbawieniem. Odsunąłem się
gwałtownie od niego i nagle zdałem sobie sprawę, że nie spałem na
fotelu, tylko na łóżku z baldachimem.
-Pozwoliłem
sobie cię przenieść – powiedział Uchiha, w ogóle nie przejmując się
moim przerażeniem. – Uznałem, że niewygodnie jest spać na fotelu.
Spojrzał
na mnie, jakby spodziewał się, że coś powiem, ale mi głos znów utkwił w
gardle. Podniosłem dłonie i objąłem szyję. Była cała, nie ugryzł mnie.
Uchiha
uniósł jedną brew, a potem uśmiechnął się i podniósł coś, co trzymał w
dłoni. Skupiłem na tym wzrok. Trzymał jeden z noży, które leżały na
stoliku z jedzeniem.
-Te
rzeczy, które zgromadziłeś na łóżku – obrócił nóż w palcach – to po to,
by się bronić? Cóż… nie odniosłoby to większego skutku, świecznikiem
albo takim nożykiem raczej nie można mnie zabić – zgiął nóż jakby ten
był wykonany z plasteliny, a potem niedbałym ruchem odrzucił go na bok.
Nóż upadł na podłogę. – Masz jakieś imię, czy sam mam ci je nadać?
Znałem kiedyś niewolnika, który nie posiadał imienia.
-Mam na imię Naruto – odparłem. Uśmiechnął się, błyskając białymi zębami.
-Naruto – mruknął. – Podoba mi się.
Przysunął
się, a ja po raz drugi gwałtownie rzuciłem się do tyłu. Uderzyłem
plecami w wezgłowie łóżka. Wiedziałem, że w tej chwili ma nade mną
ogromną przewagę. Był nieludzko silny i szybki, może posiadał też i inne
talenty, potrafił jakieś paranormalne sztuczki lub coś? Widziałem już
takie wampiry, lewitujące, albo ciskające przedmiotami bez ich
dotykania.
Uchiha
przysunął się do mnie i położył mi dłoń na szyi. Jęknąłem. Wiedziałem,
czego chce i znów zacząłem cały dygotać. Zacisnąłem powieki.
-Spokojnie – szepnął mi tuż przed twarzą. – Nie ugryzę cię. Targa mną inny głód…
Rozchyliłem
powieki, by spojrzeć mu w oczy z odległości dwóch centymetrów. Nie
spodziewałem się, że będzie tak blisko. Cofnąłem głowę, ale napotkałem
ścianę, więc nic to nie dało. Serce mi łomotało jak szalone, kiedy
lodowate wargi wampira dotknęły moich ust. Nigdy nie całowałem się z
nieśmiertelnym, Orochimaru nie miał takich romantycznych odruchów. Lubił
pić krew ofiary, która była przerażona do granic możliwości, która
cierpiała. Wiedziałem jednak od innych łowców, którzy mieli podobne
przejścia, co ja, że wampiry są różne. Byli tacy, którzy lubili zabawić
się z człowiekiem przed posiłkiem, lub tacy, którzy upijali go, by jego
krew smakowała alkoholem.
Cały
czas miałem otwarte oczy i obserwowałem rzęsy Uchihy, gdy ten całował
mnie coraz zachłanniej. Zimne palce objęły moje nadgarstki, podniosły
moje ręce i oplotły je wokół jego szyi. Potem objął mnie w pasie i
przyciągnął do siebie, wsuwając mi język w usta. Trwało to za długo,
zaczynało brakować mi powietrza.
Oderwałem
się od niego i głośno odetchnąłem. Nie przejął się moją reakcją,
opuścił nieco głowę i zaczął całować mnie po szyi. Jego język zataczał
kółka na mojej skórze, jego włosy łaskotały mnie w okolicach podbródka.
Zastanawiałem
się, czy teraz mnie ugryzie? Byłem już rozluźniony, moje serce dudniło,
ale nie ze strachu. Chciałem mieć to już za sobą. Nienawidziłem tego
bólu, kiedy ktoś rozgryzał mi szyję. Orochimaru zawsze zostawiał mi na
niej paskudną ranę, która długo się goiła i w dodatku paprała. Choć,
może to było przez brud...
Dłonie
Uchihy zawędrowały pod moją koszulkę. Zaczął masować mnie po żebrach,
dłońmi lodowatymi, jakby wyjął je przed chwilą z lodówki. Chwilę później
ściągnął ze mnie koszulkę i odrzucił ją na podłogę, a potem złapał mnie
delikatnie za ramiona i pchnął w bok, na łóżko. Było tak wielkie, że
mogliśmy się na nim rozkładać w dowolnych pozycjach.
Pochylił
się nade mną i znów zaczął mnie całować, od razu głęboko i namiętnie.
Dłońmi błądził po moim torsie, skubał sutki, pieścił brzuch. Nie
ruszałem się, czekając na ugryzienie. Zastanawiałem się, w którym
momencie to zrobi? Nienawidziłem tego oczekiwania na najgorsze. Nie
znałem go, nie miałem pojęcia, do czego zmierza, jak daleko się posunie.
Jego
wargi znów zawędrowały na moją szyję, a potem zeszły niżej, by pieścić
niższe partie mojego ciała. Czułem je na sutkach, żebrach, brzuchu.
Sapnąłem, kiedy zaczął rozpinać mi rozporek, krążąc językiem wokół
mojego pępka. Czułem się coraz bardziej przerażony, ale do tego
dochodziło inne uczucie. Zrobiło mi się gorąco. Bardzo, bardzo gorąco.
Było to dla mnie coś nowego. Takich scen nie kojarzyłem z podnieceniem,
wręcz przeciwnie. Były dla mnie koszmarem, pełnym bólu, upokorzenia i
krwi.
-Błagam – jęknąłem, a on zaczął masować moje żebra, wpatrując się we mnie płonącymi czerwienią oczyma.
-Aż
tak niecierpliwy jesteś? – szepnął. Nie dotarło do mnie, o co mu
chodziło. Serce łomotało mi w piersi, w uszach pulsowała krew, a strach
dławił gardło. Wiedziałem już, że nie powinienem się na to godzić.
Uchiha miał takie same upodobania jak mój poprzedni oprawca. Będzie
gryzł, zadowalając się moim ciałem. Najgorszy ze sposobów. Najbardziej
bolesny. Najokrutniejszy.
Zaczął
ściągać mi spodnie i po chwili leżałem przed nim w samej bieliźnie.
Znów się nade mną pochylił. Chciałem krzyknąć, ale pocałunkiem
zakneblował mi usta. Jednocześnie przejechał dłonią po moim podbrzuszu i
wsunął ją pod moje bokserki. Dotknął mnie.
Sapnąłem
w jego lodowate wargi, wytrzeszczając oczy, kiedy jego zimne palce
objęły moją męskość i zaczęły się poruszać. Uwolniłem się od jego ust i
wyprężyłem, odchylając głowę w tył. Szeroko otwarte oczy wpiłem w ścianę
za mną, palce zaciskając na pościeli. Boże, coś takiego nie powinno
istnieć. Taka rozkosz…
-Ach!
– sapnąłem i usiadłem gwałtownie, gdy poczułem coś innego. Coś mokrego,
zimnego, ciasnego, co zamknęło się na moim członku. Przez mgłę
spojrzałem w dół i między nogami dostrzegłem burzę czarnych włosów. On…
on to robił ustami…! – Ach! O-o-o o tak! Och!
Nie
byłem w stanie panować nad sobą. Byłem tak okaleczony, zarówno
fizycznie jak i psychicznie, że po tym, jak opuściłem dom Orochimaru,
nie chciałem nawiązywać z kimkolwiek jakichkolwiek kontaktów fizycznych.
A teraz… on…
-Ach!
Zacisnąłem
powieki, wplatając mu palce w czarne włosy. Nie byłem w stanie
logicznie myśleć i zastanawiać się nad tym, co się dzieje. Krew uderzyła
mi do głowy, zacząłem poruszać biodrami w rytm, w jakim poruszała się
jego głowa. Zacisnąłem palce i powieki mocniej, moim ciałem wstrząsały
coraz silniejsze dreszcze, nie wiedziałem, co się dzieje. Było mi coraz
bardziej gorąco, coraz mocniej dygotałem, aż w pewnym momencie szarpnęła
mną tak silna ekstaza, że z mojego gardła wydarł się krzyk, a ja
wystrzeliłem w jego usta.
Próbowałem
dojść do siebie, pozbyć się mgły sprzed oczu, uspokoić drżenie całego
ciała, ale on mi na to nie pozwolił. Popchnął mnie na pościel, zaczął
całować. Znów błądził dłońmi po całym moim ciele, tym razem o wiele
śmielej. Masował mi pośladki, dotykał wnętrza ud, całował po szyi i
torsie, znów wracał do warg. Jego dłonie coraz śmielej obchodziły się z
moim ciałem. Dygotałem, starając się nadążyć, ale nie mogłem. Zdawał się
być wszędzie, z nadludzką szybkością. Jego palce wemknęły się we mnie.
Poruszały się tam… wszystko działo się tak szybko, było mi tak dobrze.
Nawet nie wiedziałem, kiedy pozbył się swoich ubrań. Wiedziałem tylko,
że w pewnym momencie jego palce zniknęły. Objął mnie. Coś szeptał do
ucha, pieszcząc dłonią mojego członka. Potem go w sobie poczułem.
Zajęczałem, a on obcałował moja twarz. I zaczęliśmy się kochać,
namiętnie, raz szybciej, raz wolniej. Dotykałem go, oddawałem pocałunki,
słyszałem dźwięki, pomruki, jakie z siebie wydawał. Ja sam niemal
krzyczałem, ale z rozkoszy, nie z bólu. Doszedłem pierwszy, już po raz
drugi, a on chwilę po mnie.
Opadłem
na poduszki, dysząc. On natomiast oplótł mnie ciasno ramionami i z
miejsca zaczął całować za uchem. Nie sprzeciwiałem mu się, byłem
wykończony. Zresztą, to było takie przyjemne. Mruczał mi do ucha
zupełnie jak kot, dłońmi dotykał tu i tam. Po chwili zacząłem
odpowiadać, znów reagować. Zadowolony, pochylił się nade mną i po raz
kolejny poczułem te jego cudowne wargi i język. O wiele śmielsze i
pewniejsze niż poprzednio. W głowie zaczęło mi wirować, a on nie
przestawał…
[1] W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego.
[2] Całe Ojcze Nasz i początek Zdrowaś Maryjo po łacinie.
De best <33 niech się ruchajo <3
OdpowiedzUsuńa jak !! ♥ hehe ^^ boskie *.*
UsuńCiekawa fabuła;]
OdpowiedzUsuńHehehe już mi się podoba ^^ może to ta fabuła? Nie mam pojęcia, wiem tylko że zapowiada się ciekawie
OdpowiedzUsuńPodoba mi się
OdpowiedzUsuńHejka,
OdpowiedzUsuńtekst wspaniały, och tak, tak targa mną inny głód czyżby miał nigdy nie pożywić się na Naruto, cudownie och i ach...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia