Wszystko
było już gotowe. Musiałem mieć pretekst, żeby wyjść samemu na spacer,
tak więc wraz z Sasuke odegraliśmy małe przedstawienie i wszczęliśmy
kłótnię. Nawet nie było trudno, w końcu mieliśmy w tym ogromne
doświadczenie.
Wypadłem
z jego rezydencji, trzaskając drzwiami i ruszyłem przed siebie, mrucząc
obelgi pod jego adresem. Miałem nadzieję, że wyglądało to autentycznie.
Szedłem
ciemnymi już uliczkami Konohy, szukając miejsca, gdzie będę sam.
Wiedziałem, że wtedy nastąpi atak. W końcu trafiłem w jakąś uliczkę.
Wiedziałem, że śledzi mnie kilka osób, tych wrogich i tych przyjaźnie
nastawionych.
Obróciłem
się by zawrócić i dostrzegłem odcinającego mi drogę shinobi, który
natychmiast zaatakował. Sięgnąłem po broń, wiedząc, że to tylko dywersja
i prawdziwy napastnik zaatakuje od tyłu, by mnie ogłuszyć. Miałem
jednak dać się porwać, wiec musiałem udać, że o tym nie wiem.
Zablokowałem atak z przodu, słysząc, że ktoś pojawił się tuż za mną.
Dziwne to było, zignorować instynkt. Przełamałem się jednak i nie
obróciłem. Sekundę później dostałem czymś twardym w głowę.
Ból
eksplodował mi przed oczyma ciemnymi i jasnymi plamami. Cios był
oszałamiająco silny i skuteczny, aż wrzasnąłem. Poczułem tylko,że nogi
się pode mną uginają i zwaliłem się do przodu, tracąc przytomność.
Obudził
mnie złośliwy i przeraźliwy ból głowy, a do tego nieznośne mdłości.
Poruszyłem się i od razu zdałem sobie sprawę, że coś jest nie tak.
Jęknąłem, ale ten jęk stłumił knebel w ustach. No ładnie. Otworzyłem
oczy.
Siedziałem
w jakimś drewnianym, małym, kołyszącym się pomieszczeniu. Chyba jakimś
wozie, bez okien, bo wszędzie panowała ciemność, którą przecinały paski
światła, wpadające do środka przez szpary między deskami. Byłem bez
koszulki, co mnie trochę zirytowało, bo było mi zimo, ale spojrzawszy na
swój brzuch, od razu zrozumiałem, co jest powodem mojej nagość.
Przykleili mi do brzucha notatkę z pieczęcią, która miała na celu
powstrzymać moc Lisa. Westchnąłem. Znałem się już na tyle na pieczęciach
by wiedzieć, że była profesjonalnie zrobiona.
Podniosłem
oczy i spojrzałem na swoje dłonie, związane nad głową i przyczepione do
ściany kolejną notatką z pieczęcią, a potem zerknąłem na swoje związane
nogi. Wcale mnie to już nie bawiło, wręcz przeciwnie. Ani trochę mi się
to nie podobało.
Ale
cóż, taką dostałem misję i musiałem siedzieć cicho. Byłem pewien, że
gdybym się naprawdę postarał, to bym się uwolnił, ale niewolno mi było
tego zrobić. Musiałem tkwić w tej niewygodnej pozycji, kołysząc się wraz
z całym pomieszczeniem.
Ból
głowy bardzo wolno ustępował, tak samo i mdłości. Trochę piekły mnie
powieki, ale nie przejmowałem się tym. Po prostu mocno oberwałem w tył
głowy i tyle.
Czekałem,
właściwie, to nie mając pojęcia na co. Może na kogoś, kto by dał mi
pić, bo byłem straszliwie spragniony. Ale przez bardzo długi czas nikt
się nie pojawiał.
W
pewnym momencie, kiedy już przysypiałem, drzwi prowadzące do mojego
więzienia otworzyły się i do środka wszedł jakiś mężczyzna. Podniosłem
głowę i spojrzałem na niego. Facet był wysoki i umięśniony, musiał się
zgarbić, by swobodnie poruszać się po małym pomieszczeniu, w którym mnie
zamknęli. Na brodzie miał lekki zarost, a jego ciemnobrązowe oczy
patrzyły na mnie dość nieprzyjemnie.
-Jaki mały, skulony lisek – zakpił, patrząc na mnie. Tak mnie tym wkurwił, że zareagowałem instynktownie.
Gwałtownie
wyrzuciłem przed siebie nogi, podcinając go, a gdy gruchnął na podłogę,
oplotłem kolanami jego szyję. Zorientowawszy się, że na serio mam
zamiar go udusić, zaczął się szarpać i uderzać wszystkimi czterema
kończynami o drewniane ściany i podłogę. Sekundę później do środka
wpadło dwóch kolejnych mężczyzn, o wiele mniejszych od tego pierwszego.
Siłą rozpletli moje nogi i uwolnili swojego wspólnika. Facet ukląkł
przede mną, dysząc i trzymając się za gardło.
-Ty
popieprzony pedale! – ryknął nagle i zdzielił mnie w twarz z taką siłą,
że poczułem krew w ustach. Wkurwiłem się jeszcze bardziej i nim zdążyli
się zorientować co robię, oddałem mu stopą, łamiąc mu przy tym nos.
Jeśli myślał, że jestem bezbronny tylko dlatego, że mam związane ręce i
zapieczętowanego demona, to grubo się mylił. Tamtych dwóch natychmiast
złapało mnie za nogi i już po chwili one również zostały przytwierdzone
do podłogi za pomocą pieczęci unieruchamiającej. Rzuciłem im groźne
spojrzenia. Niech nie będą pewni, że mnie mają. W ogóle by mnie nie
pojmali, gdybym nie otrzymał takich rozkazów.
-I
co, już nie jesteś taki wyrywny? – zapytał ten największy, trzymając
się za rozkrwawiony nos. Tylko uśmiechnąłem się z pogardą. Złapał mnie
za gardło i przycisnął do ściany. – Radzę ci się zachowywać, gnojku.
Jeszcze jeden numer, a ukręcę ci jaja – szepnął, niby-groźnie.
Przytaknąłem, bo nie chciałem go wkurwiać. Gdyby chciał mi coś zrobić,
musiałbym się bronić i misję szlak by trafił. A misja była przecież
najważniejsza.
Zostawili
mnie samego, a ja oparłem się wygodnie o ścianę, starając się nie
myśleć o tym, jak bardzo jestem spragniony. Kurde! Może gdybym nie
próbował udusić tego dryblasa, to daliby mi pić? Poruszyłem dłońmi i
nogami, ale nie mogłem ich oderwać od desek. Westchnąłem. Kończyny
zaczynały mi już drętwieć. Przymknąłem oczy i od razu uderzył mnie w
skronie ból głowy. Dziwiło mnie trochę, że wciąż mnie ta głowa bolała.
Czy demon nie powinien już tego wyleczyć?
Nie zastanawiałem się jednak nad tym zbyt długo, bo zachciało mi się spać. Chyba to kołysanie tak mnie usypiało…
-Wstawaj!
– ryknął mi głos tuż koło ucha. Podskoczyłem. Nie, to było niemożliwe,
by ktoś podszedł do mnie tak blisko i mnie nie obudził!
Otworzyłem piekące powieki i spojrzałem na rozmówcę. Facet z obandażowanym nosem pochylał się nade mną.
-Dotarliśmy
na miejsce – wysyczał dość nieprzyjemnie. Oderwałem spojrzenie od jego
gęby i zerknąłem na jego towarzyszy. Trzech kolesi patrzyło na mnie,
jakbym był jakimś okazem w zoo. Poruszyłem się.
Byłem
inaczej związany i miałem na sobie bluzkę. Tym razem moje dłonie
skrępowane były za moimi plecami. Zdziwiło mnie to. Jakim cudem związali
mnie w ten sposób i w dodatku ubrali, a ja się nie obudziłem? Nie dane
mi było jednak zastanowić się nad tym.Podnieśli mnie na nogi i
wyciągnęli z drewnianego pomieszczenia.
Wyszliśmy
z wozu, jak się okazało. Stanęliśmy przed niewielkim, betonowym
budyneczkiem umieszczonym w środku gęstego lasu. Była noc, a jedynym
dźwiękiem, jaki docierał do moich uszu, był odgłos rwącej rzeki
znajdującej się gdzieś bardzo blisko.
Zaczęli
prowadzić mnie w stronę budyneczku, po czym otworzyli przede mną drzwi.
Ujrzałem ciemne schody w dół. Jeden z nich zapalił latarkę i zaczęliśmy
schodzić. Nie miałem już związanych nóg, więc nic mi marszu nie
utrudniało. Zastanawiałem się, w którym momencie Konoha raczy
zaatakować? Tak bardzo chciało mi się pić!
Schodziliśmy
dość długo, a potem znaleźliśmy się w jakimś wąskim korytarzu z wieloma
drzwiami. Dryblas otworzył jedne z nich, wepchnął mnie do celi o
wymiarach dwa metry na dwa i zamknął mnie w niej. Ogarnęła mnie
całkowita ciemność.
No
ładnie. Dlaczego w takich miejscach zawsze musi być ciemno?! Zamknąłem
oczy i czekałem, sadowiąc się pod ścianą. Jakieś dwadzieścia minut
później do moich uszu dotarły krzyki i odgłosy wybuchów. No w końcu!
Nasłuchiwałem
wrzasków, huków i tego typu dźwięków, wyłapując znajome odgłosy. Bardzo
ucieszył mnie charakterystyczny dźwięk Chidori. Ale najbardziej
ucieszył zgrzyt otwieranych z rozmachem drzwi mojego więzienia.
-Jesteś!
– wykrzyknął Sasuke na mój widok, po czym rzucił się w moją stronę.
Zaparło mi dech w piersiach, kiedy objął mnie z całej siły. Kopnąłem go
kolanem w brzuch aż jęknął i zacząłem opieprzać przez knebel, przez co
brzmiało to tylko jak jakieś stłumione jęki. Zaraz ściągnął mi go z
twarzy.
-No w końcu! – zawołałem. – Masz coś do picia?!
Złapał mnie za twarz, przyciągnął do siebie i zaczął całować. Kopnąłem go znowu, wyrywając się.
-Nie chcę twojej śliny! – zawołałem. Wywrócił oczyma.
-Ale jesteś wybredny – zakpił. Spojrzałem mu w oczy. Wyglądał jak mój stary, podły, zimny drań.
-Daj
mi pić! – jęknąłem. Sięgnął za pazuchę i wyjął menażkę. Odkręcił ją i
przytknął mi do ust, a ja piłem łapczywie, gasząc to cholerne
pragnienie. – Dzięki – wysapałem, kiedy ugasiłem pragnienie. Zacząłem
odczuwać głód, ale zignorowałem to. Sasuke spojrzał na mnie.
-Czy mogę cię już pocałować? – zapytał najpoważniej w świecie.
-Daj se spokój z całowaniem, rozwiąż mnie – powiedziałem, okręcając się tyłem do niego. Zaczął szarpać się z moimi więzami.
-Wiesz
co, myślałem, że po trzech dniach będzie ci mnie choć trochę brakować –
powiedział niby od niechcenia, ale wyczułem wyrzut w jego głosie.
Przekręciłem się w jego stronę.
-TRZY DNI?! – wykrzyknąłem. Podniósł głowę i spojrzał mi w oczy.
-Nie wiedziałeś?
-Nie!
Obudziłem się tylko raz, na chwilę! Myślałem, że nie minęła doba! –
zawołałem. – No, to by wyjaśniało, czemu byłem taki spragniony!
Przyjrzał się moim oczom.
-Musieli
ci coś podać albo byłeś w genjutsu – stwierdził. Szarpnął jeszcze raz
sznurem, którym byłem związany, po czym zaklął. – Nie potrafię tego
rozwiązać! Na tym jest jakaś pieczęć!
-Jak
wygląda? – zapytałem. Zapalił latarkę i poświecił na podłogę. Palcem w
kurzu narysował znak z pieczęci. – Hmmm… wiem, trzeba nam klucza.
-Klucza? – zapytał, pomagając mi wstać.
-To
będzie pieczęć z takim samym znakiem, ale odwróconym. Takim lustrzanym
odbiciem. Jeden z nich powinien ją mieć. Przykładasz klucz do pieczęci
na moich nadgarstkach i on ją dezaktywuje.
-Upierdliwe
– mruknął zupełnie jak Shikamaru, po czym pochylił się dziwnie. Od razu
zrozumiałem, o co mu chodzi i odskoczyłem do tyłu.
-Precz
z łapami! – zawołałem. – Jeśli weźmiesz mnie na ręce, to o seksie
będziesz mógł sobie co najwyżej poczytać w książkach Jiraiyi!
-Będzie szybciej! – zawołał, podpierając boki i przekrzywiając głowę. Spojrzał na mnie z politowaniem.
-Myślisz, że nie umiem biegać ze związanymi dłońmi, Uchiha?!
-Naru, chcę ci tylko jakoś ułatwić…
-Spieprzaj,
powiedziałem! – przerwałem mu. Warknął na mnie i jednym susem znalazł
się tuż przede mną. Przyparł mnie do ściany. Syknąłem z bólu, gdy moja
głowa uderzyła o zimny kamień. Na chwilę przytkało mi nawet uszy, jednak
to dziwne wrażenie zaraz minęło.
-I co teraz? – zapytał.
-Teraz stąd wyjdziemy – powiedziałem beznamiętnie, patrząc mu w oczy. – Obaj na własnych nogach.
-No weź, jesteś związany! Co zszarpaniem się i błaganiem o litość?
-Zapomnij.
-Jesteś
okrutny. Nie miałem cię całe trzy dni – to powiedziawszy, ponowie
natarł na moje usta. Zacząłem oddawać jego pocałunki, czując, jak bada
dłońmi moje ciało. Mi również go brakowało, ale w tej chwili to nie był
ani czas ani miejsce na czułości. Oderwałem się od jego ust.
-Wystarczy,
musimy znaleźć ten klucz. A potem wrócimy do wioski. A potem w końcu
użyjemy tych twoich kajdanek z szuflady – parsknął śmiechem i cofnął
się.
-Trzymam cię za słowo – powiedział i obaj skierowaliśmy się do wyjścia.
Nie
miałem żadnych problemów z utrzymaniem równowagi, wbrew obawom Uchihy.
Biegliśmy po schodach, on przodem, ja za nim, po czym wypadliśmy na
chłodną noc. Gdzieś niedaleko rozbrzmiewały odgłosy toczącej się walki.
Sasuke zerknął na mnie.
-Może poczekaj…
-Zgłupiałeś do reszty, Uchiha?! Nie będę stał i patrzył, kiedy inni się biją! – przerwałem mu. – Nie mam mowy!
-Naruto, po prostu poczekasz tu, aż znajdę klucz i cię rozwiążę!
Spojrzałem na niego sceptycznie.
-Nie chcę na nic czekać! A jak przez to coś komuś się stanie?! Jestem przyszłym Hokage, nie mam zamiaru stać zboku!
Wywrócił oczyma.
-Ale trzymasz się blisko mnie i uważasz na siebie! – nakazał mi, ruszając. Pobiegłem za nim.
-Nie jestem dzieckiem, nie traktuj mnie tak! – zawołałem.
-Jesteś
moim chłopakiem, mogę cie traktować jak chcę! – odparł, nieco już zły.
Pole bitwy było coraz bliżej, mijaliśmy kolejne drzewa.
-Hola,
hola, nie przypominam sobie, żebym się na cokolwiek godził! –
zawołałem, żeby go jeszcze bardziej rozdrażnić. Zerknął na mnie przez
ramię.
-Powiedzmy, że dałeś mi do zrozumienia, jaka jest twoja odpowiedź – odparł.
-Czym? – niewinny ton był moim mistrzostwem.
-A zgadnij, Naruto.
-No nie wiem… No nie wiem… myślę, że to było raczej mało wyraźne…
Potknął
się o coś i mało nie wyłożył na leśnej ściółce. Parsknąłem śmiechem i
wyminąłem go, korzystając z sekundy jego rozproszenia.
-Mało wyraźne, co? – zapytał, zrównując się ze mną. – A co dla ciebie jest wyraźne?
-Zastanowię
się – odarłem z wyższością. W tym momencie las skończył się i
wypadliśmy na niewielką przestrzeń między lasem a urwiskiem. Huk jakiejś
potężnej rzeki płynącej w dole niemal zagłuszał odgłosy walki, która
toczyła się między Kakashim, kilkoma członkami ANBU i Sakurą, a moimi
porywaczami.
Ktoś
cisnął w nas serią shuriken, więc odskoczyliśmy obaj, ja w lewo, Sasu w
prawo i przyłączyliśmy się do walki. Zostałem zaatakowany przez
jakiegoś całkiem niebrzydkiego mężczyznę o jasnych oczach i włosach. Nie
było trudno blokować jego ciosów, nawet jeśli do dyspozycji miałem
tylko nogi. W pewnym momencie kopnąłem zamaszyście, wytrącając mu kunai z
dłoni po czym rozłożyłem go na łopatki kilkoma kopnięciami. Padł na
ziemię, nieprzytomny, zanim zorientował się, co się tak naprawdę stało.
Wykręciłem nieco jedną ze swoich rąk i w końcu udało mi się utworzyć
pieczęć.
-Kage Bunshin no Jutru! –zawołałem.
Dookoła
zaroiło się od moich kopi, które przyłączyły się do walki. Wszystkie
miałem związane dłonie, ale w przeciwieństwie do pieczęci na moich
nadgarstkach, tamte były fałszywe, więc żaden z klonów nie miał problemu
z pozbyciem się więzów. Ich celem było odnalezienie tego z porywaczy,
który miał klucz do mojej pieczęci.
Nagle
jeden z klonów zniknął, a w moim umyśle pojawiły się informacje, które
uzbierał. Klucz do pieczęci miał ten wielki dryblas, któremu złamałem
nos, gdy się obudziłem. Nosił go zawieszonego na szyi, namalowanego na
małym, drewnianym nieśmiertelniku.
-Sasuke! – ryknąłem. – Ten wielki ma klucz! Na szyi!
Sasu
zerknął na mnie, posyłając na glebę jednego ze swoich oponentów.
Wskazałem nogą człowieka, którego miałem na myśli, ale w tym samym
momencie ktoś zaatakował tego mojego nieszczęsnego chłopaka, wiec tylko
gestem nakazał mi nic nie robić i zabrał się za walkę. Warknąłem
wściekły i nie czekając na niego, rzuciłem się ku dryblasowi.
Facet
walczył najlepiej z całej tej popieprzonej bandy.Właśnie powalił
jednego z członków ANBU i rozglądał się za kimś, komu mógłby przyłożyć.
Stanąłem naprzeciw niego, a jego ciemne oczy natychmiast na mnie
spojrzały.
-No
proszę, kogo tu mamy, mały lisek – powiedział, patrząc na mnie z
przekrzywioną głową. Prychnąłem, prostując się. Musiałem naprawdę
żałośnie wyglądać z tymi związanymi dłońmi.
-Zważ sobie, do kogo mówisz – powiedziałem głośno. – Jestem Uzumaki Naruto, przyszły Hokage Wioski Ukrytej w Liściach!
-I
myślisz, że na to stanowisko wybiorą pedała? – zapytał z kpiną w
głosie. Nie czekałem na Sasuke. Po prostu rzuciłem się na niego i z
miejsca go zaatakowałem.
Zablokował
mój wykop z półobrotu, jednak ja nie przejąłem się tym. Ponownie
składając palce do pieczęci, stworzyłem dziesięć kopii. Patrzyłem, jak
starając się zerwać mu klucz z szyi, dwa z nich postanowiły użyć
Rasengana, by go powalić. Jednak facet naprawdę był dobry. Zablokował
ich jutsu i w niespełna pięć minut pozbył się wszystkich moich
sobowtórów. Wtedy znów zaatakowałem go osobiście.
Dziwnie
było walczyć, mogąc tylko kopać, w dodatku jeszcze musiałem blokować
jego ciosy. Przez to wszystko co chwila musiałem się cofać, a on
napierał na mnie nieustannie. Jego ataki były nawet dość celne, a obronę
miał wręcz perfekcyjną, jeśli chodzi o taijutsu, z którego wielkim
geniuszem nigdy nie byłem. Ech, gdybym tylko miał wolne dłonie!
W
pewnym momencie, po raz pierwszy od początku naszej walki, uderzył mnie
w pierś. Cofnąłem się i nagle jedna z moich stóp straciła grunt.
Upadłbym, gdyby nie jego łapa, która zacisnęła mi się na koszulce.
Obejrzałem się za siebie. Stałam na samym brzegu klifu, a hen w dole
huczała wielka, rwąca rzeka. Spojrzałem na oprawcę. Nie patrzyła na
mnie, tylko na wściekłego Sasuke, trzymającego katanę w dłoni i
stojącego jakieś trzy metry przed nami. Oczy Uchihy kipiały wściekłą
czerwienią.
-Puść go – wysyczał. Dryblas uśmiechnął się.
-A wtedy ty mnie oszczędzisz? Akurat – prychnął, ściągając z siebie klucz. Powiesił mi go na szyi. – Miłego lotu!
Po
czym pchnął mnie z całej siły. Poczułem, że opadam. W ostatniej chwili
ujrzałem tylko oczy Sasuke, szeroko otwarte z przerażenia, a w następnej
było już tylko oddalające się ode mnie niebo. Ale przecież byłem
shinobi! Kurde, nie raz skądś spadałem!
Próbowałem
się jakoś obrócić, by uczepić się skały stopami, w których już
gromadziłem chakrę. Zawadziłem o jakąś gałąź, zacząłem się obracać w
niekontrolowany sposób, a potem – nagle – moja głowa pękła na pół.
Dosłownie. Uderzyłem nią z całej siły w jakiś występ skalny. Ból sięgnął
granic, takiego bólu głowy jeszcze nie czułem. Krzyknąłem i wtedy moje
ciało z całym impetem rąbnęło o lodowatą taflę wody, a mnie pochłonęła
zimna czerń.
Biedny Naru... A mógł słuchać się Sasia...
OdpowiedzUsuńAla taka już natura Naruto, żeby się w coś wpaprać i czekać na księcia (Sasia) z bajki..
Co ty mu kobieto zrobiłaś? mam nadzieję ze nie zginął...
OdpowiedzUsuńJak to na PÓŁ ?! NIE !!!
OdpowiedzUsuńJak moze "moja głowa pękła na pół. Dosłownie" takie cos powstac ? Przeciez jak sie uderzy glowo o cos twardego to sie ginie ..( peka czaszka i dochodzi do krwotoku muzgowego ) .. Naruto spadl z klifu .. A tam raczej nie bylo z metra wysokosci ... Juz nawet z 2 metrow na ziemie jewt groźne a co dopiero uderzyc tak w glowe ....
OdpowiedzUsuńNaruto dziwnie sie zachowuje ... Mimo ze spal z sasuke to jaewt jakis dziwny... On sie o niego martwi. Probuje pomoc itp a on go odpycha
Fajny rozdział..
Pozdrawiam~Shizuo
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, ale Sasuke jest stęskniony za Naruto,mógł posłuchać, a tak... mam nadzieję że go odnajdą i nic nie będzie...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia