Obudziły
mnie głosy dochodzące z dołu. Usiadłem, przetarłem oczy, ziewnąłem i
zwlokłem się z łóżka, zataczając się przy tym jak pijak. Ta noc minęła
mi równie kiepsko, co wszystkie inne. Mój powtarzający się sen znów nie
pozwolił mi spokojnie spać. Przez większą część nocy przewracałem się z
boku na bok, bo gdy tylko zamykałem oczy, znów ich widziałem, zupełnie
tak, jakbym się znalazł w tamtym salonie, jakbym miał jeszcze raz
przeżyć to wszystko.
Powlokłem
się do łazienki i myjąc zęby, przyglądałem się cieniom pod swoimi
powiekami. Przyzwyczaiłem się do nich tak bardzo, że nie zwracałem na
nie uwagi, ale dziś wydały mi się one o wiele wyraźniejsze niż zawsze.
Wszystko przez to, że skończyły mi się moje tabletki nasenne, dzięki
którym mogłem normalnie sypiać, bez tych beznadziejnych koszmarów.
Ubrałem
się i postanowiłem zejść na dół, zobaczyć, co się dzieje? Po głosach,
które słyszałem poznałem, że to mój starszy brat i opiekun prawny,
Itachi, rozmawia w kuchni z naszym durnym sąsiadem. Wszedłem do środka.
-Dzień
dobry – powiedziałem, a białowłosy, ogromny mężczyzna siedzący przy
naszym stole kiwnął mi głową, unosząc lekko kubek z herbatą.
-Co
z tobą, Sasuke, zarwałeś noc? Jak ona ma na imię? – zapytał ze
śmiechem, ale ja zignorowałem to pytanie i usiadłem naprzeciw niego,
unikając wzroku mojego brata.
-Co pan tu robi? – zapytałem, kiedy Itachi postawił przede mną kubek kawy.
-Cóż,
właśnie miałem przejść do wyjaśniania tego wszystkiego – odrzekł,
sięgając do wewnętrznej kieszeni swojej marynarki. – Otóż, jak już
mówiłem ci, Itachi, otrzymałem bardzo dziwny list, mówiący o tym, że z
gruzów zniszczonego budynku wygrzebano szczątki innego listu. Listu
zaadresowanego do mnie, z prośbą od mojego byłego, nota bene najlepszego
studenta, bym został ojcem chrzestnym jego syna.
Jiraiya
wyjął niewielką, lekko nadpaloną i brudną kartkę w foliowej koszulce i
podał ją Itachiemu. Patrzyłem uważnie, jak oczy mojego brata
prześlizgują się po tekście. W końcu Itachi skończył czytanie i spojrzał
na białowłosego zmrużonymi oczyma.
-Nadal nie rozumiem, o co ci chodzi, Jiraiya – powiedział, a starzec westchnął.
-Chodzi
o to, że koniec końców nie dostałem tego listu. Jego autorka i jej
chłopak, Kushina i Minato, zginęli w pożarze. Z tego, co udało mi się
dowiedzieć, pożar wybuchł nocą. Minato wyniósł syna, wcisnął go w ręce
jednego z sąsiadów, którzy nadbiegli i wrócił do domu po Kushinę, jednak
drugi raz wydostać się z płonącego domu już mu się nie udało – Jiraiya
westchnął, odbierając od Itachiego swój list. – Nie miałem o tym
pojęcia, kontakt z Minato mi się urwał kiedy chłopak skończył studia. To
było tak dawno temu… - pokręcił głową i napił się herbaty. Ja i Itachi
wpatrywaliśmy się w niego, nie mając pojęcia, do czego dąży. W końcu
odstawił kubek i zerknął na mojego brata, a jego oczy rozbłysły
determinacją.
-Udało
mi się odnaleźć tego chłopaka i wywalczyć prawo do opieki nad nim –
powiedział znienacka, a Itachi wybałuszył oczy. – Ma na imię Naruto, tak
jak się spodziewałem. Jak bohater mojej pierwszej książki – rzekł z
dumą, a ja nie mogłem uwierzyć, że ktoś mógł nazwać syna imieniem
postaci z książki tego starego zboczeńca. Nie odezwałem się jednak ani
słowem, żeby nie wkurzyć Itachiego. Mój starszy brat uważał, że
powinienem darzyć szacunkiem tego erotomana. – Jest już prawie dorosły,
ma siedemnaście lat, tak jak ty, Sasuke – Jiraiya wskazał na mnie,
obdarzając mnie zaskakująco czułym spojrzeniem. Jakby nagle zobaczył we
mnie tego swojego chrześniaka. – Zdziwił się, kiedy go odnalazłem.
Mieszka w domu dziecka, nosi panieńskie nazwisko swojej matki… podobny
do rodziców jak dwie krople wody. Z wyglądu do ojca, z charakteru do
matki. Zaproponowałem mu, by zamieszkał ze mną, a on się zgodził. Jutro
rano przyjeżdża.
-Wspaniale!
– ucieszył się natychmiast Itachi i rzucił do sąsiada, by poklepać go
po plecach. Jiraiya uśmiechnął się, jednak po chwili jego uśmiech zgasł.
-No…
nie do końca – rzekł, a ja uniosłem głowę znad kubka swojej kawy.
Wydawało mi się bowiem, że cieszył się z przyjazdu tego dzieciaka. –
Chodzi o to, że ja w poniedziałek wyjeżdżam. Zaczynam pracę nad nową
książką i będę zbierał potrzebne mi materiały za granicą. Kiedy
dowiedziałem się o Naruto, było już za późno, by odwołać moje plany.
Jestem związany kontraktem.
-Więc chcesz… - zaczął Itachi, a Jiraiya pokiwał głową.
-Żebyś
miał na chłopaka oko i codziennie go nakarmił – powiedział, znów
sięgając do kieszeni. Położył na stole dość grubą, białą kopertę. – To
pieniądze na wyżywienie. Ogólnie, dzieciak potrafi o siebie zadbać i w
ogóle się o niego nie martwię, byłbym jednak spokojniejszy, gdybym miał
pewność, że na niego zerkniesz i nakarmisz przynajmniej raz dziennie
czymś innym niż ramen w kubku.
Mój
brat zaśmiał się, ale zgarnął kopertę ze stołu i schował do kieszeni.
Wstałem gwałtownie i bez słowa wyszedłem z kuchni, nie dopiwszy kawy.
Poszedłem do siebie, a przed oczyma wciąż miałem minę Itachiego, kiedy
Jiraiya położył kopertę na stole. Dobra, może i mieliśmy niewielkie
problemy finansowe, ale żeby ten stary zbok musiał nam pomagać,
korzystając z tak marnej wymówki?! Wściekły, spakowałem swoją teczkę, a
potem wyszedłem z domu nawet nie zaglądając do kuchni.
Kiedy
przechodziłem obok domu naszego sąsiada nawet na niego nie spojrzałem,
wciąż byłem zły. Moje myśli przemknęły z koperty na sens rozmowy
prowadzonej przez Itachiego i Jiraiyę. A więc ten pryk miał zamiar
sprowadzić sobie tu coś w rodzaju przyszywanego wnuczka? Prychnąłem. Z
tego co białowłosy opowiadał, to wyglądało na to, że chłopak nie będzie
większym problemem. Wychowany w sierocińcu, z charakterem odziedziczonym
po mamusi, potrafiący o siebie zadbać. Wyobraziłem go sobie jako
zaradnego, cichego, dość spokojnego kolesia który będzie starał się
schodzić ludziom z oczu i nie pakować w kłopoty i od razu ten dzieciak
bardziej mi się spodobał. Nie zniósłbym codziennie na obiedzie jakiegoś
nieokrzesanego, hałaśliwego głupka. Nie wytrzymałbym. Spokój naszego
domu, domu moich rodziców, był świętością. Zadnia cichy i spokojny,
martwy, bo mnie i Itachiego praktycznie nigdy w nim nie było, nocą
ogarnięty był moimi demonami. Moimi koszmarami. Na nic innego nie było w
nim miejsca.
Do
szkoły miałem blisko. Kiedy tam dotarłem, od razu otoczył mnie tłum
moich natarczywych, zdesperowanych fanek z Sakurą Haruno na czele. Nie
zwracałem na nie najmniejszej uwagi, tylko szedłem w stronę klasy, nie
patrząc w ich kierunku. Sakury miałem już serdecznie dość. Była ładna,
ale po naszej nieudanej randce w zeszłym roku nie chciałem mieć już z
nią więcej do czynienia. Różowowłosa wydała mi się wtedy tak
zdesperowana, że przypuszczałem, iż wystarczyłoby tylko jedno moje
słowo, ba, jedno moje skinienie, a ona od razu wskoczyłaby mi do łóżka.
Dotarłem
do swojej klasy i usiadłem w ławce, wpatrując się w okno. Po chwili
obok mnie zasiadł mój towarzysz, Sai. Sai był dobrym „kolegą z ławki”,
nie odzywał się, nic go nie obchodziło, nie interesował się mną, ja nie
interesowałem się nim i dobrze żyliśmy w tym naszym ławkowym związku.
Czasem tylko zdarzało mu się zapaskudzić blat farbami i wtedy byłem na
niego zły.
Po
kilku minutach w końcu przyszła nauczycielka. Fanki, które przez cały
czas okupowały mój stolik w płonnej nadziei, że zwrócę na nie moją
uwagę, ulotniły się, a Kurenai-sensei rozpoczęła pierwszą tego dnia
lekcję. Mało uważałem. Moje myśli błądziły wokół hańbiącej honor mojej
rodziny białej koperty. Nie mogłem uwierzyć w to, że Itachi ją przyjął.
Zacisnąłem dłonie w pięści.
Lekcja
minęła szybko, a po niej następna i następne. Na przerwy nie
wychodziłem z klasy, tak samo jak mój sąsiad. On bazgrał po okładkach
zeszytów, tym razem rysował sobie na jednej z nich twarz Ino, najlepszej
przyjaciółki Sakury. Ja natomiast nie robiłem nic. Szkoła mnie nudziła,
nie miałem nigdy żadnych problemów z nauką, wręcz przeciwnie, zawsze
błyszczałem na zajęciach, nawet wtedy, kiedy się nie uczyłem. A uczyłem
się rzadziej niż rzadko.
Kiedy
w końcu skończyły się moje szkolne tortury, niemal pognałem do domu.
Pewien problem stanowiło wyrwanie się moim prześladowczyniom, ale jakoś
mi się to udało. Kiedy już znalazłem się u siebie, na stole w kuchni jak
zwykle znalazłem kartkę z listą zakupów i pieniądze. Itachi był w
pracy. On zawsze był w pracy.
Zgarnąłem
pieniądze, zastanawiając się, czy pochodzą z białej koperty i wyszedłem
z domu, przyglądając się liście zakupów. Gotowanie było moim
obowiązkiem, ale to Itachi planował, co ugotować danego dnia. Tym razem
chciał ramen. Westchnąłem. Ze wszystkich potraw z całego świata tę
lubiłem najmniej.
Do
najbliższego supermarketu też nie miałem daleko. Robiąc zakupy starałem
się nie zwracać uwagi na dziewczyny, które się za mną oglądały. Nie
lubiłem swojej popularności. Denerwowało mnie to, że moja uroda zwraca
taką uwagę. Czułbym się o wiele szczęśliwszy, gdyby ludzie stronili ode
mnie tak, jak ja od nich. Ich głupota, ich szarość, ich brak
indywidualności tak mnie drażnił, że nie mogłem znieść przebywania w
tłumie. Czułem, że nic mnie z nimi nie łączy. Nie czułem się jednym z
nich.
Wracając
z zakupami do domu nie mogłem przestać myśleć o białej kopercie, choć
po części w mojej głowie zaczynały się już formować i inne obrazy.
Powoli robiło się już ciemno i dlatego nie mogłem się opędzić od moich
prywatnych demonów.
Kiedy
wszedłem do domu usłyszałem dźwięk dzwoniącego telefonu. Zostawiłem
zakupy na stole i odebrałem. Z drugiej strony dobiegł mnie poirytowany
głos Itachiego.
-Czemu nie odbierasz?! – ryknął, a ja westchnąłem.
-Byłem w sklepie – odparłem. – Miałem wyrwać telefon ze ściany?
-A komórka?!
-Zostawiłem w plecaku. Co chcesz?
-Nie wrócę na noc – powiedział, a ja zmarszczyłem nos. – Mam masę roboty.
-Co ty będziesz robił w redakcji całą noc? – zapytałem nieufnie.
-Nie twój interes! – ofuknął mnie. – Ugotuj sobie coś i nie czekaj na mnie.
-Nawet nie miałem takiego zamiaru.
-Jutro przyjeżdża ten cały Naruto, może w końcu będziesz mia…
Odwiesiłem
słuchawkę, nie pozwalając mu skończyć zdania. Wiedziałem,o co chodziło
mojemu bratu i moja odpowiedź brzmiała: NIE. Nie maiłem zamiaru szukać
sobie przyjaciela.
Wypakowałem
zakupy i poszedłem do salonu. Nic nie jadłem, ale dla mnie było to
normalne. Bardzo często zdarzało mi się żyć w ciągu dnia tylko o kawie.
Wiedziałem, że nie wmuszę w siebie nawet kanapki. Usiadłem na sofie,
spojrzałem na wyłączony telewizor i już chciałem wstać po pilota, ale
nagle się rozmyśliłem. Opadłem i zrezygnowany, wpatrzyłem się w
gęstniejący w salonie mrok. Po chwili moje spojrzenie powędrowało na
środek pokoju i wspomnienia uderzyły we mnie z taką siłą, że z mojego
gardła wydobył się jęk. Najpierw cichy, a potem coraz głośniejszy, aż w
końcu łkałem w swoje dłonie, przed oczami widząc wciąż swoich
wykrwawiających się rodziców, leżących w tym salonie, tak blisko mnie…
Sam
nie wiem, w którym momencie zasnąłem. Wiedziałem tylko, że mój koszmar
znowu nadszedł. Zapomniałem przypomnieć Itachiemu, żeby wykupił mi
receptę jak będzie jechał z pracy, ale to mnie miało znaczenia, bo on
nie miał zamiaru wrócić. Przewracałem się z boku na bok, jęcząc i
zrywając się co chwila. A wszystko przez ten przeklęty sen…
Miałem
wtedy dziewięć lat, spałem w swoim pokoju, nie wiedząc jeszcze, że to
pierwsza koszmarna noc w moim życiu i zarazem ostatnia spokojna. Nagle
otworzyłem oczy, słysząc jakieś hałasy z dołu i dziwny dźwięk, którego
nie znałem. Dźwięk przypominający huk. Wystrzał. Ten dźwięk powtórzył
się jeszcze kilkakrotnie, tak więc zaintrygowany, zsunąłem się z łóżka. W
domu panowała już cisza. Trzasnęły tylko frontowe drzwi, pisnęły opony
samochodu.
Szedłem,
choć wiedziałem, że to, co zastanę na dole będzie straszne. Ale
ponieważ i w rzeczywistości, wiele lat temu, zszedłem na dół bez
wahania, to i w moich snach robiłem to za każdym razem.
W
domu panował cisza, mącona tylko przez jakieś dziwne rzężenie. Byłem
boso, stąpałem ostrożnie. W połowie schodów na dół rzuciłem w ciemną
przestrzeń ciche…
-Mamo?
Nikt mi nie odpowiedział, a więc zszedłem na sam dół. Rzężenie dochodziło z salonu, tak wiec zajrzałem tam i zamarłem.
Na
podłodze leżeli moi rodzice, cali we krwi, która rozpływała się dookoła
nich, szybko wsiąkając w dywan. Moja matka jeszcze oddychała. To ona
tak rzęziła. Spojrzała na mnie, z ust ciekła jej krew.
-Sa…
sasu… - zaczęła, wyciągając w moją stronę zakrwawioną rękę, ale nie
dane jej było wypowiedzieć mojego imienia. Jej oczy zgasły, spłynęły z
nich ostatnie łzy, a jej ręka opadła bezwładnie na podłogę.
-Mamo!!! – wrzasnąłem, zrywając się i rąbnąłem z kanapy na podłogę.
Rzeczywistość
spadła na mnie niespodziewanie. Zdesperowany, rozejrzałem się dookoła,
zdając sobie sprawę, że to ten sam salon, ale jestem w nim tylko ja. Nie
ma krwi, nie ma ciał, a przez okno widać dom Jiraiyi.
Zebrałem
się z podłogi, podszedłem do okna i otworzyłem je. Świeże powietrze
nieco mnie otrzeźwiło. Odetchnąłem nim głęboko i wróciłem na kanapę.
Byłem bardzo zmęczony i słaby. Ściągnąłem z niej kapę i owijając się nią
położyłem się, by ponownie pogrążyć się w moim koszmarze.
czytam te historie juz po raz 3...jak nie 4? jest jedna z moich pierwszych i jedna na jakiej szczerze sie poplakalem pod koniec...idealnie dopasowalas rozdzialy z obu perspektyw...cudowne to jest.mam nadzieje ze zawsze bedziesz pisac takie dobre historie.
OdpowiedzUsuńDopiero zaczyna czytać tego bloga :)
OdpowiedzUsuńJuż po pierwszych słowach w tekście poczułam tą chęć czytania. :D
Ten rozdział wyszedł ci świetnie, choć błędy były. Przynajmniej jeden. Napisałeś zamiast nie, mnie. Ale takie coś można wybaczyć jeżeli patrzy się na cały obraz tego rozdziału, a jest on namalowany w ciemnych tonacjach.
Pozdrawiam Wandal. :D
mi niem bo napisać... Od 15 minut siedzę z telefonem w dłoni i zastanawiam nad komentarzem... Mam przed oczami zakrwawione ciała rodziców Sasuke i te gasnące oczy jego matki... Kiedy czytałam ten fragment miałam wrażenie że staje mi serce... Przeczytałam dopiero pierwszy odcinek ale mogę z czystym sumieniem powiedzieć że ta historia bardzo przypadła mi do gustu :) Lecę czytać pozostaje części ;) Pozdrawiam cieplutko i życzę weny
OdpowiedzUsuńOgółem nigdy nie lubiłam czytać, ale ten rozdział rozbudził we mnie jakiegoś mola blogowego. czego nie umiała dokonać nawet moja nauczycielka polskiego wiec "łapka w górę"!
OdpowiedzUsuńNieźle się zaczyna :3
OdpowiedzUsuńWitam,
OdpowiedzUsuńzaczyna się ciekawie, Sasuke jest taki odizolowany od ludzi, ale Naruto na pewno mu pomoże uporać się z tymi koszmarami z przeszłości...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia