Obudził
mnie wrzask dobywający się zza okna. Przez chwilę nie wiedziałem, co
się dzieje. Czułem się zdezorientowany i ogłupiały, bo jeszcze przed
chwilą otaczała mnie ciemność na schodach prowadzących z piętra na
parter mojego domu, a ja szeptałem ciche „mamo” w rzężącą przestrzeń.
Teraz natomiast otaczała mnie oślepiająca jasność, tak dezorientująca,
że w pierwszej chwili myślałem, że to nadal sen. Że to jakiś nowy,
absurdalny element mojego koszmaru. I ten głos…
Podniosłem
rękę i przetarłem spoconą twarz, a potem spojrzałem w otwarte okno.
Wciąż słyszałem ten głos, zupełnie obcy, stanowczo za głośny i co tu
ukrywać, wkurwiający. Podniosłem się i zbliżyłem do okna.
Zobaczyłem
jakiegoś blondwłosego debila stojącego przed domem Jiraiyi. Nasze domy
znajdowały się bardzo blisko siebie, jakieś pięć, może sześć metrów, a
oddzielał je biały płot. Czasem zdarzało się, że Itachi i Jiraiya
pożyczali coś sobie, po prostu przerzucając do siebie te rzeczy ponad
naszym białym płotem.
Ów
wydzierający się chłopak ubrany był w pomarańczowe spodnie i czarny
podkoszulek, na który narzuconą miał rozpiętą, pomarańczową bluzę. Oczy
zasłaniały mu okulary przeciwsłoneczne, bo dziś nieźle przygrzewało.
Darł się coś o „wypasionej chacie” do Jiraiyi, który wyciągał właśnie z
bagażnika stojącej przy krawężniku taksówki niewielką torbę podróżną.
-Możesz się zamknąć!? – zawołałem, przejeżdżając dłonią po policzku. Głos tego dzieciaka niesamowicie mnie drażnił.
Koleś
spojrzał na mnie, a potem ściągnął okulary. Nie widziałem dokładnie
jego oczu, ale uderzył mnie ich kolor. Nosił soczewki? Bo to chyba
niemożliwe, by mieć oczy w takim kolorze? Nie, to na pewno nie jest
możliwe, by były tak niebieskie!
Chłopak
uśmiechnął się, jednym susem zeskoczył z werandy, a potem niemalże od
niechcenia przesadził biały płotek oddzielający nasze domy, zaskakując
mnie przy tym niesamowitą sprawnością fizyczną.
-Część,
ty pewnie jesteś Sas… - zaczął, ruszając w moją stronę z wyciągniętą
ręką i szerokim uśmiecham na twarzy, ale nie skończył, bo potknął się o
coś i zarył nosem w ziemię. Wywróciłem oczyma. Całe moje uznanie dla
jego sprawności prysło jak bańka mydlana.
Blondyn
zerwał się jednak natychmiast, otrzepał i doskoczył do mojego okna,
ponownie wyciągając rękę. Spojrzałem na niego z góry.
-Ty
musisz być Sasuke Uchiha, mój sąsiad! – wykrzyknął, a ja skrzywiłem
się. Czemu się tak wydzierał? – Jiraiya opowiadał mi o tobie, kiedy
jechaliśmy taksówką! Ale tu ładnie! Fajna chata! Jestem Naruto Uzumaki,
miło mi cię poznać! – dodał na koniec, chwytając moją rękę i potrząsając
nią. Był nienaturalnie rozentuzjazmowany i nieprzyzwoicie szczerze
uśmiechnięty. Wyrwałem dłoń z jego uścisku.
-Nie spoufalaj się! – warknąłem, a on zrobił skrzywioną minę. – Czego mi się wydzierasz pod oknem z samego rana?!
Byłem
zły na niego za to, że mnie obudził. Zanim dotarłbym do salonu i po raz
tysięczny zobaczył tam swoich martwych rodziców, jeszcze trochę bym
pospał. Choć trochę… by nie czuć tego przeraźliwego zmęczenia. By mieć
siłę przeżyć jeszcze ten dzień.
-Słucham? – zapytał.
-Nie
złapałeś tego prostego zdania? Widać to prawda, że blond włosy
utrudniają docieranie informacji do mózgu! – niebieskie oczy rozbłysły
gniewem, a dziwne, ledwo dostrzegalne blizny na jego policzkach
uwypukliły się na sekundę.
-Tyyyy – zaczął blondyn, zaciskając pięści, ale w tym momencie obaj usłyszeliśmy głos Jiraiyi:
-Naruto,
skoro zapoznałeś się z Sasuke, to chodź zobaczyć swój nowy dom! –
zawołał białowłosy, a mnie zamurowało. Dopiero teraz dotarło do mnie
imię niebieskookiego. Wytrzeszczyłem oczy, uświadamiając sobie, że to
mój nowy sąsiad, ale na szczęście nie patrzył na mnie w tym momencie.
Kiedy znów spojrzał, moja twarz była chłodna jak zawsze. Uśmiechnąłem
się z wyższością, a kiedy otworzył usta, by coś powiedzieć, zatrzasnąłem
okno.
A
wiec moje przypuszczenia były błędne, pomyślałem, idąc do kuchni.
Zupełnie inaczej wyobrażałem sobie tego dzieciaka i teraz nieprzyjemnie
się rozczarowałem. Spełniły się moje najgorsze obawy, koleś, którym od
poniedziałku będzie się musiał opiekować mój brat okazał się
rozwrzeszczanym debilem.
-I to niemożliwe, żeby miał tak niebieskie oczy – podsumowałem na głos, jakby niebieskość jego oczu była kolejną wadą blondyna.
Byłem
niemożliwie głodny, więc zabrałem się za szykowanie sobie śniadania.
Nasypałem płatków do miski, zalałem je mlekiem i jadłem, obserwując
czajnik, w którym gotowała się woda na moją kawę. Potem zalałem sobie tę
kawę i poszedłem z nią i z płatkami do swojego pokoju.
Odpaliłem kompa i zaległem przed nim na kilka godzin, nie mając zamiaru dziś nigdzie wychodzić.
Koło
południa wrócił Itachi. Zawołał mnie, ale mu nie odpowiedziałem.
Zajrzał wiec do mojego pokoju i zobaczywszy, że właśnie gram, polazł do
siebie. Byłem pewien, że on też położył się bez jedzenia. Wyglądał na
zmęczonego. No i przecież nic nie ugotowałem.
Podniosłem
głowę, rozprostowując plecy i odruchowo zerknąłem na okno. Ku mojemu
zdumieniu spostrzegłem Naruto, krzątającego się po jednym z pokoi
Jiraiyi. Moja sypialnia znajdowała się nad salonem, tak więc moje okno
również wychodziło na dom sąsiada. Wytrzeszczyłem oczy, widząc tego
debila. Miał rozsunięte zasłonki, więc dokładnie widziałem, jak układa
swoje rzeczy w szafie. Było ich żałośnie mało, zaledwie jedna torba
podróżna.
Po
chwili blondyn wyprostował się i rozejrzał, jakby czuł, że jest
obserwowany. Jego niebieskie oczy spoczęły na moich, bo miałem rolety w
oknach, w tej chwili podciągnięte do góry i też wszystko w moim pokoju
było dla niego dobrze widoczne. Jego twarz wykrzywił wyraz
niezadowolenia podobny do tego, który gościł na moje twarzy.
Uśmiechnąłem się kpiąco.
-U-su-ra-ton-ka-chi
– wyskandowałem półszeptem, wiedząc, że jak złoży sobie to słowo to
będzie wściekły. Wpatrywał się we mnie chwilę, poruszając ustami, gdy
nagle załapał. Na jego twarzy wykwitł rumieniec. Uśmiechnąłem się
jeszcze szerzej.
-Debil!
– wydarł się tak, że nawet ja go usłyszałem, a potem rzucił do okna i
zaciągnął zasłonki. Wróciłem do gry, zakładając słuchawki na uszy i
pogłaśniając muzykę.
Kiedy
Itachi się obudził, był na mnie wściekły. Zmusił mnie do odejścia od
komputera, siłą prawie zaciągnął do kuchni i zmusił do zjedzenia
zrobionej przez siebie jajecznicy, choć tłumaczyłem mu, że nie jestem
głodny.
-Wyglądasz
jak śmierć! – darł się na mnie, nakładając mi jajecznicę na talerz. –
Nic nie robisz, tylko albo siedzisz przed komputerem, albo śpisz!
-Oceny
mam dobre – powiedziałem na swoją obronę, wpatrując się w talerz z
jajecznicą. Niedobrze mi się robiło na samą myśl o niej. Wiedziałem, że
nie przełknę nawet kęsa.
-Musisz wychodzić na świeże powietrze, musisz zacząć być bardziej aktywny, Sasuke. Co się z tobą dzieje?
-Tabletki
mi się skończyły. Jeszcze nie ma osiemnastej. Idę do apteki – zmieniłem
temat, wstając od stołu. Skierowałem się w stronę szafki, w której
trzymaliśmy słoik z pieniędzmi. Itachi złapał mnie za ramię.
-Sasuke, najpierw zjedz.
-Już dziś jadłem.
-Za mało! Ja wiem, że jadłeś za mało! I nic nie ugotowałeś, a przecież prosiłem! Sasuke, musisz…
-Zostaw
mnie! – wydarłem się na niego, wyrywając swoje ramię z jego uścisku.
Otworzyłem szafkę i wyjąłem pieniądze ze słoika. – Potrafię o siebie
zadbać, przestań mi matkować! Sam sobie jedz tę swoją rozmemłaną
jajecznicę, Itachi!
Wyszedłem
z domu, trzaskając drzwiami. Zawsze się z Itachim kłóciliśmy o
jedzenia, to takie żałosne. Uważał, że się głodzę. Kiedy ja nie czułem
głodu. A nie potrafiłem wmuszać w siebie jedzenia.
Poczułem coś ciepłego, co spływało mi po górnej wardze. Podniosłem rękę i otarłem to. Spojrzałem na swoje palce. Krew.
-Ładnie!
– warknąłem wściekły i zacząłem przeszukiwać kieszenie w poszukiwaniu
chustki. W końcu jakąś znalazłem. Zacisnąłem ją na nosie, w duchu kląć
na siebie, na Itachiego… nawet na mojego nowego sąsiada.
W
aptece nie zabawiłem długo, ale byłem zadowolony, że wybrałem się na tę
przechadzkę. Ochłonąłem trochę. No i kupiłem sobie tabletki nasenne.
Kiedy
wszedłem do domu, okazało się, że mamy gości, bowiem z salonu
dobiegałby trzy głosy: mojego brata i dwóch sąsiadów. Chciałem przemknąć
na górę, ale Itachi mnie usłyszał.
-Sasuke,
wejdź do nas! – zawołał lekkim tonem, ale ja usłyszałem groźną nutę w
jego głosie. Wszedłem do salonu, chowając swoje tabletki do kieszeni.
Jiraiya
i Naruto siedzieli na kanapie, na tej samej, na której ostatnio spałem.
Itachi zajmował fotel naprzeciw nich. Na stole stały filiżanki z
herbatą, ciastka na talerzyku, jakieś ciasto z cukierni i flakonik z
nalewką oraz dwa kieliszki. Jiraiya zawsze wpadał do nas z alkoholem i
upijał mojego łakomego brata. Żałosne.
Usiadłem
na drugim fotelu, idealnie na wprost Naruto. Chłopak obdarzył mnie
niezadowolonym spojrzeniem, a ja uśmiechnąłem się kpiąco. Usuratonkachi.
Jak to do niego pasowało!
-Wyście się już poznali? – zapytał mnie Itachi, a ja uśmiechnąłem się z wyższością.
-Mieliśmy
tę wątpliwą przyjemność – powiedziałem, patrząc w niebieskie tęczówki.
Nie mogły być prawdziwe. Takie oczy przecież nie istnieją. Nie z tą
głębią. Nie z takim wyrazem. Takie oczy nie mogą istnieć!
-Jeśli
ktoś powinien się skarżyć, to raczej ja – odparł Naruto, patrząc nie na
mnie, tylko na trzymaną przez siebie filiżankę. – Nieuprzejmość Sasuke
musi wynikać z jego braku dobrego wychowania, w końcu jestem gościem.
Dopiero
po tej wypowiedzi obdarzył mnie łaskawym spojrzeniem. Zaperzyłem się i
teraz to on obdarzył mnie tryumfalnym uśmiechem. Napił się herbaty, z
zadowoleniem patrząc mi w oczy. Odbił pałeczkę i co? Czekał na mój ruch?
Nie miałem zamiaru zniżać się do jego poziomu. Jiraiya odchrząknął, a
potem zaśmiał się dość nerwowo.
-No już, chłopcy, spokojnie. Jestem pewien, że jakoś się dogadacie…
Obaj
prychnęliśmy jednocześnie. Niebieskie tęczówki obdarzyły mnie kolejnym
spojrzeniem, bo ja nie odrywałem od niego wzroku. Wstałem.
-Może masz ochotę w coś pograć? – zaproponowałem, a on wytrzeszczył na mnie oczy. – W celu spełnienia nadziei Jiraiyi.
Sam
nie wiedziałem, dlaczego mu to zaproponowałem. Tak naprawdę, to wcale
nie miałem ochoty się z nim zaprzyjaźniać. Co najwyżej mogłem mu
przywalić, ręka aż mnie świerzbiła, tak bardzo jego obecność działała mi
na nerwy. Wstał.
-Czemu
nie – zawołał luźnym tonem, ale chyba mnie przejrzał. Rzucił mi
wyzywające spojrzenie, więc ruszyłem przodem. Kiedy wchodziłem po
schodach, usłyszałem, że już za mną nie idzie. Zatrzymałem się i
obróciłem. Było ciemno i w tej ciemności widziałem tylko te jego
niesamowicie niebieskie oczy.
-Sasuke… - szepnął niepewnie, a mnie ciarki przebiegły po plecach.
-Co? – burknąłem dość niemiło.
-Zapal światło, ja nie widzę stopni!
-Och przestań, złap się ściany i chodź! – powiedziałem poirytowany jego bezradnością i głupotą.
-Nie!
Prychnąłem i ruszyłem dalej.
-Nie idź tam! – zawołał, a ja znów się zatrzymałem. – Nie idź w tę ciemność! Wróć i zapal światło!
Zirytowany
do granic zawróciłem, odnalazłem kontakt i zapaliłem światło nad
schodami. Spojrzałem na stojącego obok mnie blondyna. Nie wyglądał na
przestraszonego, ale wcześniej może taki był. Jeżeli nie bał się
ciemności, to może myślał, że zrzucę go ze schodów? Jaka kusząca myśl.
Weszliśmy na górę do mojego pokoju.
-Chcesz
coli? – zapytałem, odpalając kompa, kiedy rozwalił się na mojej
kanapie, rozglądając się dookoła. W sumie w moim pokoju nie znajdowało
się nic szczególnego. Biurko, łóżko na którym siedział, stolik i dwa
krzesła oraz szafka, na ubrania i książki.
-No,
nawet nie wiesz jak bardzo. Nie przepadam za herbatą – odpowiedział,
ale przyjrzał mi się uważnie, jakbym miał mu czegoś do tej coli nasypać.
Miałem butelkę coli, stała na podłodze obok biurka. Podniosłem ją i rzuciłem mu. Złapał.
-Nie mam tu szklanki – powiedziałem, siadając przy biurku. – Pij z gwinta.
Nie przejął się tym, nie brzydził, tylko odkręcił butelkę i napił się. Włączyłem muzykę, przyglądając mu się zmrużonymi oczyma.
-Będziesz chodził do liceum numer 1? – zapytałem go, a on odjął butelkę od ust i zakręcił.
-Taaa – odparł, ziewając lekko. – Jiraiya mnie podobno zapisał. Startuję w poniedziałek, a co?
-Ja
się tam uczę – powiedziałem, a on skrzywił się, jakby podzielał moje
zdanie. Obaj nie chcieliśmy mieć ze sobą za wiele do czynienia.
Zastanawiałem się, po co ja go tu ściągnąłem? – Radziłbym ci ściągnąć te
kontakty, twoje jaskrawe oczy wyglądają dziwnie.
-Kontakty? – zapytał zdezorientowany. – Jakie kontakty?
-Niebieskie, mówię o twoich oczach.
-Ale
ja nie noszę kontaktów – powiedział to z wybitnie głupkowatą miną.
Zmieszałem się. – Nie ty pierwszy tak myślisz, ale uwierz mi, nie stać
by mnie było na kontakty.
Powiedział
to tak lekkim i swobodnym tonem, że z miejsca mnie to odrzuciło. Nie
lubiłem ludzi, którzy nie mieli dumy. A on taki był. Odechciało mi się
choćby z nim gadać.
Siedzieliśmy w ciszy, gapiąc się na ściany. W tle grała muzyka, a Uzumaki tupał nogą w jej rytm.
-Eee – odezwał się po jakichś pięciu minutach. – To jaka jest ta twoja szkoła?
-Jak
to szkoła – odparłem dość mętnie, bo wyrwał mnie z marzeń w których
wyrzucałem go przez okno „na zbity pysk”- nudna, nie ma co robić,
nauczyciele przynudzają…
-A
dziewczyny? – przerwał mi, prostując się lekko. Odrzucił mi butelkę
coli, tak znienacka, że ledwo ją złapałem. A więc to go interesowało!
-Nie zwracam na nie uwagi – powiedziałem zgodnie z prawdą, bo powyżej uszu miałem hipokrytek z naszej szkoły. Zmarszczył nos.
-No co ty, jaja sobie robisz? Na pewno macie w tej budzie jakieś fajne laski – stwierdził, lekko zbity z tropu.
-Już
mówiłem, one mnie nie interesują – odparłem stanowczo dość chłodnym
tonem. Przyglądał mi się przez chwilę, a potem, nagle i niespodziewanie,
na jego twarzy wykwitł rumieniec. Rozejrzał się spanikowany, po czym
zerwał z łóżka.
-Chyba
sobie już pójdę – wypalił, ale ja wyciągnąłem rękę i złapałem go za
nadgarstek. Już wiedziałem, co sobie pomyślał i mój wredny umysł
obmyślił plan, jak mu tu jednocześnie i dopiec i pozbyć się go na
zawsze.
-No
co ty, Naruto. Zostań zemną jeszcze trochę – wypaliłem, wciąż ściskając
jego nadgarstek. Ponowny rumieniec i te zaniepokojone, stanowczo zbyt
niebieskie oczy wprawiły mnie, nie powiem, w euforię. W duchu skręcałem
się ze śmiechu.
-Eee… wiesz, my zaraz idziemy – próbował wyrwać się z mojego uścisku, śmiesznie wykręcając swoją dłoń.
-Przecież
to przez płot, tak blisko, że to aż śmieszne. Mógłbyś wrócić w każdej
chwili – odpowiedziałem, wstając, ale nadal trzymałem go za nadgarstek.
Ten strach w jego oczach uwydatniał ich błękit. Nie mogłem uwierzyć, że
te oczy są prawdziwe. Były wręcz unikatowe!
I
wtedy stało się coś, czego nie podejrzewałem. Nie sądziłem nawet, że
ten debil jest do czegoś takiego zdolny, no i oczywiście, że jest taki
silny. Bo jego oczy zupełnie nagle, ni z tego ni z owego, rozbłysły
gniewem. Jego pięść ugodziła mnie w brzuch z taką siłą, że łzy stanęły
mi w oczach, a kolana się pode mną ugięły. Sapnąłem, jedną ręką
trzymając się za brzuch, a drugą opierając się o podłogę. Podniosłem
głowę i spojrzałem na stojącego nade mną blondyna. Obraz był rozmazany
przez łzy w moich oczach. Jeszcze nikt nigdy mi tak nie dołożył.
-Wybacz, nie chciałem tego robić, ale chyba coś ci się pomyliło – powiedział cicho Uzumaki, po czym odwrócił się i wyszedł.
przez chwilę miałam nadzieję że się dogadają... Było minęło... Nadal widzę te wypełnione strachem oczy Naruto kiedy Sasuke trzymał go za rękę... Świetny odcinek ;)
OdpowiedzUsuńSilny Naruto to mi się podoba ^^
OdpowiedzUsuńZarabisty taki Naruto. Przeważnie robią z niego pizde -,-
OdpowiedzUsuńCzytam to 3 raz ale często wracam do Twoich historii
Witam,
OdpowiedzUsuńmyślałam, ze się polubią... och ten strach w oczach Naruto, i mocno przywalił...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia