środa, 19 grudnia 2012

4. Mieć na myśli

Obudziłem się, czując przeraźliwy ból głowy i ramienia. I było mi zimno. Jęknąłem, podnosząc się z ziemi, po czym syknąłem z bólu i zerknąłem na swoje prawe ramię, po którym spływała krew. Miałem je paskudnie rozorane, a rana była na tyle duża, by chwilę potrwało,zanim się zagoi. Poza tym piekły mnie oczy i cholernie mnie mdliło, jakbym zjadł coś obrzydliwego, co teraz domagało się wyjścia na wolność.
            Podniosłem bolącą głowę i rozejrzałem się, a serce podskoczyło mi do gardła. Przy suficie dyndał wisielec w jakichś łachmanach, w dodatku nie wyglądał na kościotrupa sprzed roku, wręcz przeciwnie. Ciało wyglądało na takie wiszące zaledwie kilkanaście godzin. Facet miał sine wargi, gapił się prosto na mnie, wielkimi, wytrzeszczonymi oczyma. I nagle… nagle mrugnął.
            Z mojego gardła wyrwał się przerażony jęk, prawie skomlenie. Wcisnąłem się w ścianę, patrząc na monstrum, które mrugnęło jeszcze raz. Strach mnie sparaliżował, ledwo oddychałem. Jednak tu straszyło, miałem rację. Była to świątynia pełna żywych trupów!
            Potwór drgnął cały, po czym podniósł lekko zielonkawe ręce i złapał za sznur okalający jego szyję. Z jego gardła uleciał przeciągły,straszliwy jęk, a mi zrobiło się słabo. Serce waliło mi jak młot, w oczach zebrały się łzy. Dyszałem coraz głośniej. Ratunku! Ratunku! Ratunku!
            Monstrum rozplotło sznur na swojej szyi i opadło na ziemię z cichym plaśnięciem, po czym od razu wlepiło we mnie ślepia. Wcisnąłem się jeszcze bardziej w ścianę za mną, kiedy potwór podchodził do mnie chwiejnym krokiem, jęcząc i wyciągając dłonie z długimi, czarnymi paznokciami.
-Nie… - uleciało z moich ust,kiedy monstrum opadło na kolana tuż przede mną. Gardło miałem ściśnięte ze strachu, kolana mi dygotały. Nigdy, w całym swoim życiu, nie bałem się tak bardzo. Potwór wyciągnął ręce i ujął w lodowate dłonie moją twarz, szczerząc do mnie żółte zęby. Zacisnąłem powieki. Mdliło mnie tak strasznie, że z trudem byłem w stanie utrzymać żołądek na wodzy. Nie mogłem się ruszyć. To coś zjechało dłońmi na moją szyję, zaciskając na niej palce. A wiec chciało mojego życia. Sasuke… Sasu…
-Kai! – usłyszałem wyraźnie,ostry, nieprzyjemny, jeden z najcudowniejszych głosów na świecie. Ciemność pod moimi powiekami opadła i zdałem sobie sprawę, że patrzę cały czas wprost w połyskujące czerwienią oczy Sasuke, który trzymał moją twarz w dłoniach i patrzył na mnie z niepokojem. – Naru… już? Już?
-G-genjutsu?
-T-tak? – wydyszał.
-O-och – odparłem, po czym po prostu oparłem się czołem o jego ramię i pozwoliłem łzom spływać po moich policzkach.Dygotałem i czułem, że Sasu też cały dygoce. Objąłem go za szyję.
-Co widziałeś? – zapytał,głaszcząc mnie uspokajająco po plecach, gdy siłą zmuszałem się, by przestać mu chlipać w ramię.
-W-wisielca… który ożył… i o-on… - zadygotałem, a on przytulił mnie mocniej.
-Już dobrze. Ja też wpadłem w to genjutsu. Gdyby nie sharingan… ledwo je złamałem… - mówił z trudem.
-Co widziałeś? – zapytałem.
-Jak ten twój truposz cię dusi – odszepnął mi wprost do ucha, po czym przycisnął mnie do siebie jeszcze mocniej. – Umierałem ze strachu, a nie mogłem się ruszyć. Myślałem, że zwariuję.
            Trwaliśmy chwilę w bezruchu, Sasu wtulał twarz w moje włosy, ja w jego ramię. Myśl, że mógłbym go już nigdy nie zobaczyć, że mógłbym umrzeć i już z nim nie rozmawiać, przerażała mnie. W dodatku dla niego taki stan rzeczy też był przerażający. Wariował, bo widział, jak umieram… to co powiedział było jednocześnie straszne i miłe. Nie wiedziałem, co bardziej.
-Już ci lepiej? – zapytałem, kiedy zaczynało się już robić krępująco.
-A tobie?
-No jasne! Przecież się nawet nie przestraszyłem!
            Parsknął śmiechem, po czym odsunął się ode mnie. Spojrzałem mu w oczy nieco spłoszony. Poczułem się… niezręcznie? Przecież to nie był pierwszy raz, kiedy byliśmy dla siebie tak mili, a jednak teraz… czułem coś dziwnego, coś, co sprawiło, że moje policzki pokryły się czerwienią.
-Co się stało? – zapytał Sasuke wesołym tonem. – Domyśliłeś się, co miała na myśli Sakura?
            Przez chwilę zupełnie go nie rozumiałem. O co mu chodziło z Sakurką? Co ona… A potem moje oczy otworzyły się szerzej, gdy nagle skojarzyłem fakty. Sakurka określiła nas jako „niemożliwych”, bo ja i Sasu spaliśmy w jednym śpiworze! I Kakashi nazwał nas „gołąbeczkami”.  I my… my cały czas… i trzymaliśmy się za ręce… i zachowywaliśmy się tak… i te jego teksty… czasami…
-Sasu… - odsunąłem się od niego, jednak on zaraz się przybliżył. Położył dłoń na moim policzku.
-Tak, Naruto?
-My… Ty… Ja… - jąkałem się, nie potrafiąc ubrać w słowa tego, co nagle sobie uświadomiłem.
            Parsknął śmiechem. Wstał, po czym wyciągnął ku mnie rękę.
-Bo cię główka rozboli – powiedział z przekąsem.
-Nie kpij ze mnie! – zdenerwowałem się, nie pozwalając mu sobie pomóc. Zerwałem się na nogi. – Czemu mi nie wytłumaczyłeś… czemu nie powiedziałeś, że oni tak o nas myślą?! – naskoczyłem na niego, szturchając go palcem w pierś z całej siły. – Czemu pozwoliłeś, by Sakurka… Kakashi… SASUKE! – wrzasnąłem w końcu w bezsilnej złości. Przyglądał mi się chłodno, z umiarkowanym zainteresowaniem.
-No właśnie dlatego… bo zrobiłbyś cyrk. Lepiej ignorować plotki – stwierdził.
-I pozwolić im się rozprzestrzeniać?! Jak ja teraz zdobędę Sakurkę, skoro ona myśli, że ty i ja…- urwałem, zdając sobie sprawę, jak to wszystko mogło dla niej wyglądać! Ale my… my przecież tylko… byliśmy przyjaciółmi, no! – Ugh! Sasuke! – załkałem żałośnie. Zaśmiał się na widok mojej miny, po czym poklepał mnie po ramieniu.
-Uspokój się, Naruto, bo naprawdę, zaczynam bać się o twoją główkę – wykrzywiłem się, bo znów użył tego okropnego, kpiącego głosu. Nie mogłem uwierzyć, że jeszcze chwilę temu ten drań uspokajał mnie, przytulając mnie do siebie i głaszcząc po plecach. Podły dupek!
-Chodźmy już – burknąłem. Wyciągnął dłoń, ale jej nie przyjąłem. Tylko pokręcił głową, po czym ruszył przodem. Chyba się wkurzył, ale to była jego wina! Miałem zamiar ograniczyć nieco nasze bliskie stosunki! W końcu wcale nie musiałem go dotykać! Podły!
            Szedłem za nim jakimś korytarzem, obserwując go uważnie.Nie wiedziałem, skąd wytrzasnął drugą pochodnię, ale gdy wychodziliśmy z pomieszczenia od truposza, ta leżała przy wejściu. Teraz niósł ją, oświetlając nam drogę. Burczał coś sobie pod nosem, ale go nie słuchałem, nie obchodziło mnie, co tam mamrocze. Doskonale wiedział, że się zezłoszczę i dlatego taił przede mną domysły naszych znajomych. Absurdalne pomysły! Ja sam nawet na coś takiego bym nie wpadł! Przecież nasze zachowanie było jak najbardziej normalne!Byliśmy dla siebie mili, bo byliśmy przyjaciółmi!
-Jesteś nadal zły? – zapytał Sasuke po jakichś dziesięciu minutach milczenia.
-Jestem – powiedziałem buńczucznie.
-Nie złość się, gdybym wiedział, że będziesz tak wściekły, to bym ci powiedział co miała na myśli. Teraz już po sprawie, nie ma powodu…
-Może ty nie masz powodów do złości, bo jesteś zimny, nieczuły i żadna nie jest dla ciebie dość dobra! Aleja jestem zakochany! Ty nie masz nikogo bliskiego!
-Mylisz się – odparł, zatrzymując się. Obrócił się w moją stronę z gniewną miną. – Ty jesteś dla mnie bliski. Jesteś moim jedynym przyjacielem, jesteś najbliższą mi osobą. O ciebie się martwię! Więc proszę, nie wmawiaj mi, że nie wiem, co to jest troska! Nie widzisz, jak się staram, żeby między nami było lepiej?! Nie widzisz, ile samokontroli mnie kosztuje dostosowywanie się do ciebie?! Do twojego poczucia humoru! Do twojego temperamentu! Do twojego toku myślenia!
- Wcale nie chciałem, żebyś się wysilał i dostosowywał! Nie prosiłem cię o to!
-Ale ja chciałem, byśmy stali się sobie bliscy! Bym z czystym sumieniem mógł przyznać, że TY MNIE LUBISZ! – niemal warknął, wściekły do granic. – Zresztą, ta dyskusja nie ma sensu!
            Odwrócił się i ruszył szybciej. Chwilę stałem, gapiąc się jak odchodzi.
-Sasu! – wydarłem się i dogoniłem go. Złapałem go za ramię, jednak się wywinął.
-Nie dotykaj mnie, Uzumaki! –nadal był wściekły.
-Sasu, przepraszam, no! Wcale nie jesteś nieczuły, poniosło mnie! Przepraszam! Ja wiem, że pracujesz nad sobą. Proszę, nie gniewaj się!
            Zerknął na mnie przez ramię, tak więc zrobiłem minkę smutnego szczeniaczka i zatrzepotałem rzęsami w jego stronę. Westchnął, po czym złapał mnie za kark i gwałtownie do siebie przyciągnął. Nie wiem czemu, ale w pierwszej chwili pomyślałem, że chce mnie pocałować. Nawet jakoś się na to psychicznie nastawiłem. Nawet się tego spodziewałem, przygotowałem na to, a widząc jego zamknięte oczy i stanowczość malującą się na twarzy, chyba nawet nie byłbym zły. Ale on tego nie zrobił. Przytknął swoje czoło do mojego, nadal nie puszczając mojego karku. W duchu odetchnąłem z ulgą, ale w piersi coś mnie zabolało. Chyba wariowałem.
-Po prostu nie mów mi nigdy, że się nie staram i że mi nie zależy, bo mnie krew zalewa, Naruto – szepnął. Jego oddech owionął mi usta. Był taki słodki, kuszący. Miałem ochotę dać sobie w gębę. Już nie wiedziałem, co mam myśleć i czuć. Czułem się jak na karuzeli. Pogubiłem się w tym wszystkim, zgubiłem wszystkie cztery strony świata, wszystkie kierunki. – Ja naprawdę się przejmuję. I bardzo się staram. I nie zmuszaj mnie, bym to w kółko powtarzał, bo dostaniesz w gębę, jasne?
-Jasne – odparłem struchlały.
            Puścił mnie i wyciągnął rękę, stanowczo, patrząc na mnie wyczekująco. Nie zostawił mi możliwości wyboru. Często stosował ten hak, wykorzystując moje wyrzuty sumienia. Było to chamskie, perfidne, ale uwielbiałem to w nim. Jak już coś postanowił, otrzymywał to. Chciałbym tak umieć. Wtedy Sakurka byłaby już dawno moja.
            Podałem mu swoją dłoń nieśmiało, z lekkim wahaniem. Jego palce zacisnęły się na moich jak imadło, po czym pociągnął mnie za sobą stanowczo. Nie sprzeciwiałem mu się. Nie w takiej chwili. Nadal był wściekły, w dodatku powiedział takie rzeczy, że chyba teraz było mu głupio. Spojrzałem na nasze splecione dłonie. Co on czuł? O co jemu chodziło? Głupio mi było myśleć o czymś takim, ale jak się dobrze zastanowić… to przecież Sasuke nigdy nie zainteresował się żadną dziewczyną. Poczułem, że moje policzki pokrywa rumieniec. Czy to było możliwe, żebym to ja…?
            Zadygotałem, przypominając sobie wczorajszą noc, jego zimne palce spacerujące po moim brzuch, a potem po karku. Ten jego beznadziejny tekst o tym, że ja pod nim… Jego dłonie na moich biodrach… jego głowę na moim ramieniu… to, jak mnie obejmował, gdy spaliśmy… te wszystkie sytuacje, które wydawały mi się raczej normalne… a teraz… Spojrzałem na jego plecy. Sasuke, czy ty mnie może… kochasz?
            Moje serce zabiło szybciej… dużo szybciej. Jednocześnie moje policzki pokrył jeszcze bardziej soczysty rumieniec. Nie miałem pojęcia, jak uciec od własnych, tak absurdalnych myśli. Przecież to było niemożliwe! Głupie! Tak, to było głupie!
            Zaśmiałem się głośno, co spowodowało, że Sasuke zerknął na mnie pytająco. Spuściłem oczy, besztając się w duchu za rumieniec.
-Co jest? – zapytał.
-Nie gap się na mnie – burknąłem.
-Naru…
-Nie chcę o niczym rozmawiać. Po prostu chodźmy i już.
            O nic nie zapytał, tylko ruszył w dalszą drogę. Aż w końcu ten korytarz się skończył i wyszliśmy do kolejnej, ogromnej sali wyłożonej kośćmi. Sasuke odruchowo ścisnął moje palce, ale myśli miałem zajęte czym innym, więc już się tak nie bałem. Czułem się nieswojo, otoczony przez kości jak na cmentarzu, ale się nie bałem.
-Chyba jesteśmy na miejscu –mruknął Sasuke, zatrzymując się, po czym oświetlił pochodnią wznoszący się przed nami ołtarz.
-To okropne – powiedziałem to takim tonem, jakby zbierało mi się na mdłości. W istocie… czułem niesmak.
            Piętrzący się przed nami ołtarz, podium na którym on stał, jakieś zdobienia za nim, wszystko to zbudowane zostało z ludzkich czaszek. A wszystkie te czaszko oczami zwrócone były do nas. Wyglądało to tak, jakby się na nas gapiły. Jak ten trup z genjutsu…
            Sasu puścił moją dłoń, wyjął ze swojego plecaka złotą szkatułę, po czym zaczął się wspinać na ołtarz. Uważnie obejrzał całą konstrukcję i odnalazł miejsce, w którym brakowało jednego z elementów –właśnie tej szkatuły.
            Uchiha umieścił ją w otworze, jeszcze raz obrzucił cały ołtarz zdegustowanym spojrzeniem, po czym zawrócił i podszedł do mnie.
-Mam dwie wiadomości, dobrą i złą – zakomunikował.
-Dobra?
-To koniec misji.
-A zła?
-Mamy coś koło godziny na wydostanie się, zanim świątynia zapadnie się pod ziemię.
-Godzinę? – jęknąłem. –Dlaczego godzinę?
-Byłeś nieprzytomny, a ja cię szukałem – odparł, a ja podniosłem zdumione oczy.
-Nieprzytomny? Ile czasu?
-Długo. Wołałem cię, a ty nic.Przeszedłem chyba całą tę świątynię. Aż w końcu cię znalazłem. Budziłeś się właśnie, zawołałem cię, ale w tym momencie obaj złapaliśmy się w genjutsu i spędziliśmy w nim chyba z godzinę…
-Niemożliwe! Dla mnie to było najwyżej kilka minut! – zawołałem. Pokręcił głową.
-Zaufaj mi. Godzinę walczyłem, by je przełamać.
-Tak mi wstyd – wydukałem. – W ogóle ci nie pomogłem…
-I dobrze. Straciłeś dużo krwi.
            Odruchowo podniosłem rękę i dotknąłem swojego ramienia.Zupełnie zapomniałem o tej ranie, jako że już się zasklepiła i w ogóle mi nie dokuczała.
-Nie tylko tu, Naru –powiedział i zbliżył się do mnie. Zanurzył mi dłoń we włosach. – Całe włosy masz czerwone – szepnął i nacisnął. Syknąłem z bólu i podniosłem własną rękę.Wymacałem między palcami Uchihy cienką bliznę z tyłu mojej głowy. Rana już się zagoiła, ale musiałem nieźle walnąć się w głowę. Dziwne, że nie wirowało mi przed oczami. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że przecież przez godzinę byłem w genjutsu. A mdłości które czułem… w rzeczywistości mogły być mdłościami spowodowanymi uderzeniem w głowę, a nie reakcją na widok tamtego truposza.
-Och – powiedziałem wyjątkowo elokwentnie.
-Zgarniamy się. Dasz radę biec?
-Masz mnie za mięczaka?! – obruszyłem się. – A znasz wyjście?
-No jasne, jak cię szukałem,zaznaczałem korytarze. Usunąłem większość pułapek, w parę z nich wpadłem – zaśmiał się. – Niektóre były naprawdę dobrze pomyślane!
            Złapał mnie za rękę i puścił się biegiem, ciągnąc za sobą. Już nie przyświecał pochodnią, dlatego zdałem się całkowicie na niego inie mogę powiedzieć, by mi to przeszkadzało. Wręcz przeciwnie; całkowicie mu ufałem.
            Droga na powierzchnię zajęła nam coś koło czterdziestu minut. Kiedy się w końcu wydostaliśmy, znów była późna noc. Chwilę później świątynia zaczęła zapadać się pod ziemię, tak więc odetchnęliśmy z ulgą. Ledwo zdążyliśmy.

7 komentarzy:

  1. Ah te domysły Naruto i otwartość Sasuke.

    I mimo, że jest to takie inne, momentami nawet może przesłodzone, to wciąga ! ;]

    OdpowiedzUsuń
  2. Po prostu nie mogę się powstrzymać od komentowania gdy czytam coraz to nowe rozdziały twoich opowiadań gdyż są tak dobre,bardzo mi się podoba to w jaki sposób kreujesz postaci oraz fabułę wydarzeń. :3

    OdpowiedzUsuń
  3. "Miałem ochotę dać sobie w gębę. Już nie wiedziałem, co mam myśleć i czuć. Czułem się jak na karuzeli. Pogubiłem się w tym wszystkim, zgubiłem wszystkie cztery strony świata, wszystkie kierunki." - Muszę przyznać, że to jedno z ciekawszych napisanych przez ciebie zdań :).

    OdpowiedzUsuń
  4. Strasznie ciekawe opowiadanie, nie mam pojęcia dlaczego ciągle chce więcej i więcej. Ten moment kiedy Naruto myślał że Sasuke go pocałuje i blondyn pomyślał sobie że mu to nie przeszkadza i jest gotowy po prostu super. Ciekawi mnie jak by się to wszystko dalej toczyło gdyby doszło do ich pocałunku; czy Naruto by chciał więcej? Czy może nie odzywał się do Sasuke? ;)
    Wszystko to jest zaskakujące i bardzo ciekawe... W związku z tym idę czytać dalej z nadzieją na coraz ciekawsze rozdziały, dialogi czy nawet czyny.
    Pozdrawiam i życzę weny :)

    OdpowiedzUsuń
  5. To opowiadanie jest naprawde urocze. NIe chce mi się pisać pod każdą notką komentów, więc odrazu napisze, że pare kolejnych rozdziałów jest naprawde słodkich i boskich. Musze przyznać, że na paru późniejszych się poryczałam, ale nie zdradze dlaczego. Dowiecie się sami XD To opowiadanie jest świetne. Jestem pewna, że jak skończe je czytać to nie raz do niego wróce!!!

    OdpowiedzUsuń
  6. Witam,
    o tak te domysły Naruto, no Sasuke to się bardzo martwi o Naruto, a potem jak się wkurzył...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń