Po
szkole rozeszliśmy się do swoich domów. Ja zabrałem się za gotowanie, a
potem zjadłem i postanowiłem skończyć książkę dla Kakashiego. W tym
celu ulokowałem się w salonie, jak zawsze przed telewizorem. Nie umiałem
się zabrać za jedną rzecz, musiałem robić ich kilka na raz. Nie byłbym w
stanie przeczytać książki, gdybym w tym samym czasie nie oglądał czegoś
lub nie grał.
Tak
więc telewizja w ogóle mi nie przeszkadzała, ale po jakimś czasie
zaczął mnie rozpraszać ruch za oknem. Wyjrzałem i dostrzegłem Naruto,
kręcącego się z telefonem w ręku po salonie Jiraiyi, dobrze widocznego
przez dwa oka tkwiące w ścianie. Nigdy dotąd nie przeszkadzało mi, że
ktoś kręcił się po domu sąsiada, wręcz przeciwnie. Czasem odwiedzały go
całkiem fajne dziewczyny, które lubiły przechadzać się po jego domu w
bieliźnie lub półnago. Sam Jiraiya też nie potrafił usiedzieć w miejscu i
to, że coś lub ktoś rusza się za oknem nigdy mnie nie irytowało. Ale
teraz… teraz po prostu nie byłem w stanie znieść tego, że Uzumaki nie
siedzi na tyłku, tylko lata z tym swoim telefonem po całym domu!
Obserwowałem
ostrożnie, jak się przechadzał w tę i z powrotem po salonie
białowłosego. Robił śmieszne miny, czasem oburzone, nadymał usta, to
znów wypuszczał powietrze. Śmiał się i złościł do telefonu, gestykulował
przy tym cały czas i wyglądał na szczęśliwego. Chyba opowiadał tej
swojej dziewczynie o całym dniu, jaki spędził w szkole. Wkurzało mnie
to, i, jak Boga kocham, czułem się zazdrosny i już sam w sumie nie
wiedziałem o co? Czy o to, że miał dziewczynę? Czy może o niego?
Kiedy
ta myśl uformowała się w mojej głowie przebiegł mnie dreszcz. Nie… niby
jak o niego? Pokręciłem głową i zabrałem się za czytanie.
Kolejne
dni mijały nieszczęśliwie wolno. Codziennie rano wychodziłem wraz z
Usuratonkachim do szkoły i wraz z nim wracałem. Codziennie też jadał on u
nas obiady, oczywiście gotowane przeze mnie, bo Itachi nigdy nie
gotował. Mój brat polubił tego naszego przybłędę i spędzał wraz z nim
długie wieczory, plotkując o książkach, których Uzumaki przeczytał chyba
krocie lub grając w karty. Nie brałem udziału w tych ich dyskusjach i
grach, nie obchodziło mnie to. Kiedy Uzumaki przebywał w naszym domu
starałem się go unikać i uciekałem na górę. Wystarczyło mi, że w szkole
nie mogłem się powstrzymać od śledzenia go wzrokiem.
Raz
czy dwa się pokłóciliśmy. Usuratonkachi miał do mnie pretensję, że
jestem dla niego chamski, że on się stara mnie polubić, ale ja z nim nie
współpracuję. Wyśmiałem go i wkurzył się jeszcze bardziej. Było to w
drodze do szkoły, tak więc na pierwszej lekcji, akurat z Kakashim,
próbował przesłać mi liścik. Nie wiedział jednak, że Kakashi
specjalizował się w wyłapywaniu takiej poczty i zaraz ów liścik
skonfiskował. Całe szczęście, że nie przeczytał go na głos, bo
zamordowałbym potem Uzumakiego i jeszcze bym przez tego młotka trafił za
kraty.
Co
do tej dwójki, to Naruto już nigdy więcej z Kakashimnie rozmawiał sam
na sam. Na kolejnych lekcjach udzielał się tyle samo, co na pierwszej, a
sam Kakashi pytał go od czasu do czasu o jakieś bzdury dotyczące
książek. Widać ich wcześniejsza rozmowa nie była niczym ważnym, być może
dotyczyła zajęć lub jakiejś czytanki. Żałosne.
W
szkole Usuratonkachi pokazywał się z jak najlepszej, albo według mnie,
najgorszej strony. Był wszędzie. Wszędzie go było słychać, jego śmiech
niósł się echem po korytarzach. W niecałe kilka dni każdy go znał. Jedni
uważali go za wariata, inni za zgrywusa, jeszcze inni za idiotę. Tymi
„jeszcze innymi” byłem głównie ja.
Zauważyłem
też, że często się potykał, przewracał, niszczył różne przedmioty,
które wpadały mu w ręce; ogółem, czynił destrukcję. Nie był też za dobry
w nauce, błyszczał tylko na zajęciach u Kakashiego, na reszcie
nadrabiał gadulstwem i zgrywaniem się, wzbudzając salwy śmiechu nawet u
nauczycieli. Na wuefie oczywiście rozpierała go energia. Nasz trener był
nim zachwycony i tak jak swojego pupila Lee Rocka, tak i Uzumakiego
przyodział w pedziowaty, zielony strój szkolnej drużyny piłki nożnej.
Uzumaki nie posiadał się z radości.
Wszystko
to strasznie mnie w nim wkurzało, ale najbardziej denerwował mnie fakt,
że nie mogłem się od niego uwolnić. Wydawało mi się, że łazi za mną.
Cały czas się na niego natykałem, a wtedy natychmiast zaczynał rozmowę i
musiałem go słuchać. Pozbyć się go nie dało. Kiedy coś robiłem, starał
się zrobić to lepiej, dlatego mieliśmy teraz w domu stertę przypalonych
garnków, bo uparł się, że pomoże mi w gotowaniu.
Niemal
codziennie też widziałem go z telefonem przy uchu, łażącego po
mieszkaniu i z zapałem opowiadającego o swoich przygodach osobie po
drugiej stronie słuchawki. Nienawidziłem tych chwil. Byłem autentycznie
zazdrosny.
Ale
już wkrótce zrozumiałem, co powodowało tę zazdrość. Chodziło o to, jaki
był. Zazdrościłem mu jego szczęścia. Podczas gdy ja coraz mniej spałem,
on coraz więcej się śmiał. Kiedy ja cierpiałem na migrenę, on grał w
nogę. Kiedy ja wyżywałem się na siłowni, wylewając swoją złość w pocie i
wysiłku, on gadał ze swoją dziewczyną przez telefon, podczas gdy ja
siedziałem w ławce z Saiem, gardząc otoczeniem, on tych wszystkich,
którymi gardziłem zgarniał pod swoje skrzydła i czarował uśmiechem.
Zazdrościłem mu jego optymizmu. I nienawidziłem go za to, że wzbudził we
mnie to uczucie.
On
natomiast bardzo często parodiował moje zachowanie, zwłaszcza przed
moim bratem. Wyprowadzało mnie to tak bardzo z równowagi, że zawsze
wtedy wychodziłem z pokoju. Nienawidziłem, kiedy próbował być poważny,
kiedy mówił rzeczy, które równie dobrze mógłbym wypowiedzieć ja, kiedy
starał się do mnie upodobnić. Wiedziałem, że wyśmiewał wtedy mój styl
życia i miałem po prostu ochotę mu wpieprzyć. Tak więc stawałem się z
dnia na dzień coraz bardziej dla niego kąśliwy, coraz bardziej
nieuprzejmy, a on wściekał się i miał pretensję. Wielokrotnie dawałem mu
do zrozumienia, że nie dorasta mi do pięt. Nie docierało to do niego w
żaden sposób.
Co
innego działo się w snach. Jego szept stał się stałym elementem moich
koszmarów, ale kiedy go słyszałem, robiło mi się lżej na duchu, jakby
mówiąc „nie wchodź w tę ciemność!” Naruto miał na myśli nie tylko
ciemność ze snu, ale i tę zalegającą w moim sercu.
Wszystko
to, co zauważyłem w jego zachowaniu sprawiło, że dostrzegłem coś, z
czego on nie zdawał sobie sprawy. Dostrzegłem bowiem, że byliśmy jak noc
i dzień. Ja byłem nocą, byłem czarny, ponury i cichy, miałem swoją
mroczną tajemnicę, swój ból, swoją samotność i cierpienie. On był dniem,
radosnym, pogodnym, jasnym i świetlistym. Miał swoje idealne życie,
wśród ludzi, z dziewczyną i nieustającym optymizmem. Dlatego nie
mogliśmy stać się przyjaciółmi. Noc i dzień nigdy nie będą mogły iść w
parze. Nie ma takiej opcji. Albo jest jedno, albo drugie.
Dlatego
właśnie ignorowałem wszelkie jego próby zaprzyjaźnienia się i
traktowałem go z góry, jakby był gorszy ode mnie. To go bardzo
denerwowało i głównie przez to miał do mnie pretensję. Nie obchodziło
mnie to.
Tylko
czasem, kiedy wieczorem widziałem jak kręci się po swoim pokoju, jak
tam odrabia lekcje, je, słucha muzyki, gra, śpi… pragnąłem być bliżej
niego i z nim rozmawiać. Karciłem się za każdą taką myśl, ale i tak
mimowolnie pojawiały się one w mojej głowie, jak tępione i cały czas
powracające pasożyty.
Właśnie
o tych rzeczach myślałem, wracając pewnego dnia z siłowni do domu. Było
już ciemnawo i dość chłodno. Niby miałem jeszcze przez godzinę ćwiczyć,
ale czułem się dziś kiepsko i wyszedłem wcześniej. Dotarłem do domu,
otworzyłem drzwi i już chciałem zawołać, że wróciłem, kiedy do moich
uszu dotarł dźwięk, który zupełnie nie pasował do ścian mojego domu,
wieczorem ogarniętego demonami. Zatrzymałem się raptownie na progu, a
potem delikatnie zamknąłem za sobą drzwi.
Nasłuchiwałem przez chwilę i to wystarczyło, by zrozumieć, co się dzieje. Moje policzki pokrył rumieniec.
Z
góry do moich uszu dochodziły odgłosy świadczące o tym, że mój brat nie
był sam. Że był z dziewczyną. Dziewczyną, której w tym momencie robił
cholernie dobrze.
Odwróciłem
się i wyszedłem. Dopiero potem zdałem sobie sprawę z tego, że nie mam
gdzie iść. Westchnąłem, opierając się o nasze drzwi frontowe. No tak,
mogłem się w sumie tego spodziewać. Mój brat co jakiś czas nie wracał na
noc, nigdy mi się z tego nie tłumaczył, zasłaniał się pracą, ale to
normalne, że w końcu znalazł sobie dziewczynę. Ciekawe, czy sprowadzał
ją do nas za każdym razem, kiedy nie było mnie w domu, czy to pierwszy
raz, a ja nieszczęśliwie na to trafiłem?
Nie
dane mi było jednak tego rozgryźć, bo nagle u sąsiadów trzasnęły drzwi.
Spojrzałem w bok i zobaczyłem idącego przez podwórko Naruto, ubranego w
spodenki i jakąś kurtkę, z łyżką w zębach i workiem na śmieci w jednej
ręce. Uzumaki doszedł do kubła, wrzucił do niego worek i wrócił do domu.
Westchnąłem. W sumie lepiej słuchać paplaniny Uzumakiego niż jęków
dziewczyny mojego brata. Odepchnąłem się od drzwi, o które się opierałem
i poszedłem do młotka.
Kiedy pukałem do jego drzwi czułem się jak skończony debil. A jeszcze gorzej się poczułem, kiedy mi otworzył.
Nie
miał już łyżki w zębach, teraz zastępowały ją pałeczki. Na sobie miał
tylko granatowe spodenki z jakimś białym nadrukiem z boku. Nigdy
wcześniej nie widziałem go bez koszulki, dlatego zaskoczyło mnie to, jak
dobrze był zbudowany. Ja swoją budowę zawdzięczałem siłowni, on jednak,
z tego co wiedziałem, raczej nie ćwiczył ani na siłce, ani w domu. A
jednak był zbudowany tak dobrze, jak ja.
-Sasuke? – zdziwił się na mój widok. Mój wzrok zatrzymał się na parującym kubku ramen, który trzymał w dłoni.
-To ja ci gotuję, a ty ramen w kubku żresz?! – wydarłem się na niego. Spojrzał na mnie zdumiony. Wyjął pałeczki z ust.
-No
przecież obiad był dawno. Zgłodniałem – usprawiedliwił się, robiąc minę
zbitego niesłusznie psa. Aż mnie ścisnęło w dołku. To był chwyt poniżej
pasa, zwłaszcza, że jego niebieskie tęczówki migotały wesoło. Już
chciałem dalej go opieprzać, kiedy nagle zaburczało mi w brzuchu. Ryknął
śmiechem.
-Wejdź – przesunął się w bok, a ja wsunąłem się do środka i ściągnąłem kurtkę. – Co cię sprowadza?
-Byłem na siłowni – zacząłem, jednak zdekoncentrowałem się, bo ułożył usta w dzióbek.
-Oooo – wyrwało mu się.
-No i wróciłem…
-Co
widać, chyba, że coś cię przejechało po drodze i jesteś duchem – dźgnął
mnie boleśnie pałeczką w pierś. – Nieee… jaka szkoda.
-I
WSZEDŁEM DO MNIE DO DOMU… - podniosłem głos, bo denerwowało mnie, że w
kółko mi przerywał. Ale tym razem tak się nie stało. Stał i patrzył na
mnie wielkimi oczyma, wsuwając ramen. Wściekłem się jeszcze bardziej.
-I so? – zapytał z ustami pełnymi makaronu, bo nie zamierzałem skończyć zdania. Odetchnąłem, by się uspokoić.
-I zastałem Itachiego z jakąś dziewczyną.
-A, no wiem – powiedział, ruszając do kuchni. Zamrugałem dwukrotnie, a potem poszedłem za nim.
-Jak to wiesz? – zażądałem wyjaśnień.
-No mówił mi, że ma dziewczynę. Kiedyś z nią nawet gadałem, bo spotkałem ich na mieście. Całkiem fajna, taka blondyna.
Zatkało
mnie. Chwilę gapiłem się na niego bez słowa. Odstawił swoje ramen i
zaczął kręcić się po kuchni. Nastawił czajnik z wodą, wyjął chleb i
wędlinę i zabrał się za szykowanie kanapek.
-Siadaj, zrobię ci kolację – powiedział, kiedy zobaczył, że nie ruszyłem się z miejsca. Oklapłem na krzesło przy stole.
-Czemu
mi nic nie powiedział? – zapytałem. Nie byłem zły czy coś. Byłem… sam
nie wiedziałem, co czułem. Po prostu zrobiło mi się głupio, że wszyscy
wiedzieli, a ja nie. Że mój własny brat… taił przede mną takie rzeczy!
-Nie
obraź się, ale jesteś trochę drętwy, a to nie zachęca do zwierzeń –
mruknął Naruto, drapiąc się lekko po brodzie i zerkając w sufit. –
Itachi bał się po prostu, że zrobisz to, co robisz zawsze.
-A co robię zawsze?
-Prychasz i zachowujesz się jak książątko – wyjaśnił. Zerwałem się z krzesła.
-Powtórz! – ryknąłem.
-Ksią-żą-tko!
– wyskandował wyraźnie, obracając się ku mnie. Dopadłem go w dwóch
skokach i przycisnąłem do szafki za nim. Patrzył na mnie tak, jak ja
spojrzałbym na niego w takiej samej sytuacji. Z jedną brwią uniesioną ku
górze, z umiarkowanym zainteresowaniem malującym się w oczach. Tak mnie
tym zdenerwował, że bez słowa cofnąłem się do tyłu, a potem po prostu z
całej siły ugodziłem go pięścią w skroń.
Zachwiał
się, zawadzając o talerz z kanapkami, które szykował. Naczynie spadło
na podłogę i rozbiło się, chleb i wędlina rozsypały się po podłodze.
Żaden
z nas nie zwrócił jednak na to uwagi. Uzumaki nie zamierzał być bierny.
Złapał mnie za ubrania i zaczęliśmy się szarpać, co miało taki skutek,
że wylądowaliśmy na podłodze. Udało mu się uderzyć mnie w usta i rozciąć
mi je, a potem poprawić uderzeniem w
szczękę. Krew zalała mi brodę, ale nie dawałem za wygraną. Turlaliśmy
się po podłodze, raz jeden zyskiwał przewagę, wykręcając drugiemu
nadgarstki, a raz drugi. W pewnym momencie, siedząc na Uzumakim, udało
mi się wyszarpnąć nadgarstek z jego uściski i drugi raz zdzielić go w
skroń, tym razem bliżej oka. Wściekł się przez to i nie minęła sekunda,
kiedy leżałem już pod nim, a on brał zamach. Nie uderzył jednak, bo
zanim to się stało, wrzasnąłem na całe gardło.
-C-co jest? – wysapał Uzumaki, ciężko przy tym dysząc. Jedno oko puchło mu szybko, z rozciętej brwi sączyła się krew.
-Coś… coś mi się kurwa wbiło w łopatkę! Ała, kurwa, złaź ze mnie!
Naruto
rozejrzał się nieprzytomnie, a potem pobladł. Zerwał się i pomógł mi
wstać, po czym wysunął mi krzesło. Posadził mnie na nimi zaraz zaczął
oglądać moje plecy. Miejsce pod prawą łopatką paliło mnie
niemiłosiernie.
-To kawałek porcelany – powiedział, a ja zakląłem siarczyście. – I całe plecy masz w maśle i ci się szynka przykleiła do włosów…
-Nie pierdol, tylko zabierz to szkło!
Przyglądał
mi się chwilę, po czym poczułem, jak łapie za kołnierzyk bluzki, którą
miałem na sobie. Nie zdążyłem zaprotestować. Szarpnął, jakby codziennie
coś z kogoś zrywał, rozdzierając jedną z moich ulubionych bluzek na pół.
-Czy
ciebie porąbało?! – ryknąłem, prawie wstając z krzesła, ale złapał mnie
za ramiona i przycisnął. Moja bluzka opadła na podłogę.
-Niby jak miałem je wyjąć?! – zaprotestował.
-No nie wiem, może podwinąć do góry?!
-Ou… - zaśmiał się głupkowato. – Nie pomyślałem.
Zakryłem dłonią oczy, opierając się łokciem na stole. Uzumaki tymczasem oglądał moje plecy.
-No, trochę cię poharatało… ale czekaj… o, tu też masz masło! – ucieszył się.
-Zajmij się tym szkłem, to boli! – zawołałem. Zacmokał dość wrednie.
-Aleś ty delikatny – marudził.
-Widać po twoim oku.
-Ja
tam przynajmniej nie wyglądam, jakbym przed chwilą kogoś zagryzł –
odciął się, mając na myśli moje usta, całe we krwi. Poczułem jego palce
na plecach i zadygotałem. Chwilę odczekał, a potem jednym szybkim ruchem
wyciągnął szkło z moich pleców.
Syknąłem.
-Trochę
ci krew leci – zauważył Uzumaki, tamując ją smętnymi resztkami mojej
koszulki. Wyciągnął rękę i pokazał mi szkło, które wbiło mi się w ciało.
Był to całkiem spory kawałek porcelany, ostro zakończony i lekko
zakrzywiony. Skrzywiłem się na jego widok. Cały był w mojej krwi.
-Wiesz
co, ty idź do łazienki i spłucz to wszystko z siebie, jesteś we krwi, w
maśle i nadal masz szynkę we włosach. A ja posprzątam i zrobię ci coś
do jedzenia. Ręczniki są w szafce na dole, znajdziesz.
Wstałem
i spojrzałem na niego. O dziwo, był czysty, tylko trochę zakrwawiony na
gębie i torsie. Podszedł do zlewu, zmoczył jakąś ścierkę i wytarł nią
twarz i resztę ciała. Potem zaczął grzebać w lodówce.
-No
co tak stoisz? – zapytał, prostując się z kawałkiem kiełbasy w zębach.
Wywróciłem oczyma i wyszedłem. Jak on mnie denerwował!
Umyłem
się w tempie ekspresowym. Krew wciąż mi ciekła z pleców, dlatego kiedy
się wycierałem, upaprałem cały ręcznik. Wróciłem do Uzumakiego w samych
spodniach, z mokrymi włosami.
Zastałem
go siedzącego na kredensie, z woreczkiem z lodem, który przykładał
sobie do czoła. Na stole stał nowy talerz z kanapkami, podłoga była już
czysta, nie było też śladów po krwi ani na stole, ani przy zlewie. Za to
zobaczyłem, że pojawił się nowy element w wystroju tej kuchni. Uzumaki
trzymał na kolanach apteczkę.
Naruto
cisnął we mnie lodem, a ja złapałem woreczek i przyłożyłem go sobie do
ust, które dość szybko mi puchły. Usuratonkachi miał już zaklejone
rozcięcie na czole. Kiedy usiadłem na swoim krześle, złapał za apteczkę i
podszedł do mnie.
-Jak to wygląda? – zapytałem.
-Przeżyjesz – odpowiedział, po czym przyłożył mi do ranki gazę nasączoną spirytusem. Warknąłem.
-No co, muszę to zdezynfekować, nie? – przetarł rankę, a potem zakleił i przyklepał. Cofnął się i ocenił.
-No, a jak umrzesz, to nie moja wina. Zrobiłem co w mojej mocy – oświadczył.
-Ha ha – powiedziałem, sięgając po kanapkę, bo byłem już niemożliwie głodny. Zerknąłem na Uzumakiego.
Oko
miał trochę spuchnięte, rozcięcie na brwi zaklejone małym plastrem.
Opierał się o kredens, uśmiechając się delikatnie. W elektrycznym
świetle wyglądał wyjątkowo… atrakcyjnie. Jego opalona cera mile
kontrastowała z jasnymi powierzchniami dookoła niego. Jasne włosy lśniły
w sztucznym świetle, odbijało się też ono w jego niesamowitych oczach.
Wyglądał… pociągająco, zwłaszcza że za oknem gęstniał mrok, a inne
pokoje tego dużego domu były ciche i pogaszone. Ta kuchnia była małą
wysepką w morzu ciemności, na której znajdowaliśmy się my dwaj, odcięci
od reszty świata.
Poczułem, że robi mi się sucho w gardle.
-Miała być herbata – wychrypiałem do obserwującego mnie Uzumakiego.
-Co?
A, herbata – rzucił się do czajnika. Po chwili postawił na stole dwa
kubki z herbatą. Uzumaki nie usiadł jednak, tylko stanął nade mną.
Spojrzałem do góry, na jego poważną twarz.
-Co? – zapytałem obojętnie.
-Nadal
cię trapi, że Itachi ci nie powiedział? – zapytał, a ja otworzyłem
nieco szerzej oczy. W tej chwili chyba ostatnią rzeczą, o której bym
pomyślał, byłby właśnie mój brat.
-Nie
– odparłem z lekkim zdziwieniem. Uzumaki przykucnął naprzeciw mnie,
żeby nasze oczy znalazły się mniej więcej na tym samym poziomie i by nie
stać już nade mną tak ex cathedra.
-No
to co cię trapi? Jesteś jakiś nieswój – mruknął. Nie byłem jednak w
stanie skupić się na jego słowach, bo rozpraszały mnie te jego
przeklęte, niebieskie oczy. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie czułem,
ale w tej chwili w ogóle się tego nie wstydziłem. Serce waliło mi jak
dzwon, a ja byłem w stanie myśleć tylko i wyłącznie o jego wargach,
które się poruszały. Dlaczego? Dlaczego on? – Przecież możesz mi
powiedzieć, nie?
Powiedzieć
mu? Co mu powiedzieć? „Ej, Naruto, słuchaj, odkąd tu przyjechałeś z
całych sił staram się w tobie nie zakochać, ale chyba mi się nie udaje”?
Nawet w moich myślach ten teks brzmiał żałośnie i debilnie. Nie mogłem
uwierzyć, że od razu, gdy tylko zostaliśmy sami, zacząłem myśleć o czymś
takim! Ale… przecież myślałem o nim już wcześniej, co prawda nie w taki
sposób, ale odkąd się zjawił zajmował większą część moich myśli.
Śledziłem go wzrokiem. Słuchałem, nawet jeśli udawałem, że nie. Za hobby
uznałem patrzenie w te jego cudowne oczy. Czy ten magnetyzm, który
czułem oznaczał, że mi się podobał?
Gdzieś
na krańcach mojego umysłu błąkała się odpowiedź, ale zignorowałem ją.
Potrzebowałem wyjaśnienia. To nie było normalne, że czułem coś takiego
do innego faceta. Kiedyś słyszałem taką historyjkę o spadających
duszach, które uderzając w ziemię rozbijały się na dwie części, jedna z
nich trafiała w ciało kobiety, druga w ciało mężczyzny. Potem te części
się szukały, a gdy się już odnalazły, nie mogły się rozstać. I tak
rodziła się miłość. A co, jeśli moja cząstka się zabłąkała? Co, jeśli
zamiast trafić w ciało kobiety, napatoczyła się na tego durnia i już z
nim została? Co, jeśli to on był tą drugą cząstką, a nie kobieta? A co,
jeśli tak nie jest? Jeśli się mylę, jeśli moja fascynacja wynika z tego,
że oto do mojego cichego, ogarniętego mrokiem życia wdarło się wreszcie
trochę słońca? Rozwrzeszczanego, głośnego, irytującego, ale jakże
ciepłego i kojącego słońca?
I
co najważniejsze… co, jeśli on w ogóle nie czuł tego magnetyzmu? Jeżeli
znów mnie uderzy, wyrzuci? Co wtedy? Stracę to słońce? Wrócę do
ciemności? Sam? Na tamte schody, i już nigdy nie usłyszę jego szeptu,
próbującego mnie ocalić przede mną samym? Przecież po czymś takim już
nigdy nie udałoby mi się z tego mroku wynurzyć! A ja potrzebowałem
światła. Tak bardzo,że aż mnie to paliło.
-Sasuke?
– zapytał ostrożnie Naruto, przyglądając mi się z przechyloną głową.
Wargi miał rozchylone, oczy błyszczące niepokojem, policzki lekko
rumiane. Niemal odruchowo pochyliłem się w jego kierunku.
-Naruto…
- szepnąłem, a potem podniosłem rękę i złapałem go za kark. Zdążyłem
tylko uchwycić wzrokiem jego zdziwione oczy, a potem moje powieki
opadły, a ja przyciągnąłem go do siebie i zacząłem całować.
No Sasuke, wkońcu do ciebie dotarło xD jestem tylko ciekawa jak Naruto zareaguje na ten pocałunek... Mam jeszcze nadzieję że Sasu nie zwieje kiedy dotrze do niego co zrobił...
OdpowiedzUsuńJej *-* No w końcu :3
OdpowiedzUsuńDoczekałam się!! <3 Tak wg nowa czytelniczka jestem :) Spodobało mi się to opowiadanie :3
OdpowiedzUsuńNo w końcu się pocałowali.<3 <3 <3 <3
OdpowiedzUsuńWitam,
OdpowiedzUsuńo Sasuke zazdrosny, oby nie zwiał i jestem ciekawa jak zareaguje sam Naruto...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia