wtorek, 18 grudnia 2012

5. Słońce w zwykłej kuchni

Po szkole rozeszliśmy się do swoich domów. Ja zabrałem się za gotowanie, a potem zjadłem i postanowiłem skończyć książkę dla Kakashiego. W tym celu ulokowałem się w salonie, jak zawsze przed telewizorem. Nie umiałem się zabrać za jedną rzecz, musiałem robić ich kilka na raz. Nie byłbym w stanie przeczytać książki, gdybym w tym samym czasie nie oglądał czegoś lub nie grał.
            Tak więc telewizja w ogóle mi nie przeszkadzała, ale po jakimś czasie zaczął mnie rozpraszać ruch za oknem. Wyjrzałem i dostrzegłem Naruto, kręcącego się z telefonem w ręku po salonie Jiraiyi, dobrze widocznego przez dwa oka tkwiące w ścianie. Nigdy dotąd nie przeszkadzało mi, że ktoś kręcił się po domu sąsiada, wręcz przeciwnie. Czasem odwiedzały go całkiem fajne dziewczyny, które lubiły przechadzać się po jego domu w bieliźnie lub półnago. Sam Jiraiya też nie potrafił usiedzieć w miejscu i to, że coś lub ktoś rusza się za oknem nigdy mnie nie irytowało. Ale teraz… teraz po prostu nie byłem w stanie znieść tego, że Uzumaki nie siedzi na tyłku, tylko lata z tym swoim telefonem po całym domu!
            Obserwowałem ostrożnie, jak się przechadzał w tę i z powrotem po salonie białowłosego. Robił śmieszne miny, czasem oburzone, nadymał usta, to znów wypuszczał powietrze. Śmiał się i złościł do telefonu, gestykulował przy tym cały czas i wyglądał na szczęśliwego. Chyba opowiadał tej swojej dziewczynie o całym dniu, jaki spędził w szkole. Wkurzało mnie to, i, jak Boga kocham, czułem się zazdrosny i już sam w sumie nie wiedziałem o co? Czy o to, że miał dziewczynę? Czy może o niego?
            Kiedy ta myśl uformowała się w mojej głowie przebiegł mnie dreszcz. Nie… niby jak o niego? Pokręciłem głową i zabrałem się za czytanie.
            Kolejne dni mijały nieszczęśliwie wolno. Codziennie rano wychodziłem wraz z Usuratonkachim do szkoły i wraz z nim wracałem. Codziennie też jadał on u nas obiady, oczywiście gotowane przeze mnie, bo Itachi nigdy nie gotował. Mój brat polubił tego naszego przybłędę i spędzał wraz z nim długie wieczory, plotkując o książkach, których Uzumaki przeczytał chyba krocie lub grając w karty. Nie brałem udziału w tych ich dyskusjach i grach, nie obchodziło mnie to. Kiedy Uzumaki przebywał w naszym domu starałem się go unikać i uciekałem na górę. Wystarczyło mi, że w szkole nie mogłem się powstrzymać od śledzenia go wzrokiem.
            Raz czy dwa się pokłóciliśmy. Usuratonkachi miał do mnie pretensję, że jestem dla niego chamski, że on się stara mnie polubić, ale ja z nim nie współpracuję. Wyśmiałem go i wkurzył się jeszcze bardziej. Było to w drodze do szkoły, tak więc na pierwszej lekcji, akurat z Kakashim, próbował przesłać mi liścik. Nie wiedział jednak, że Kakashi specjalizował się w wyłapywaniu takiej poczty i zaraz ów liścik skonfiskował. Całe szczęście, że nie przeczytał go na głos, bo zamordowałbym potem Uzumakiego i jeszcze bym przez tego młotka trafił za kraty.
            Co do tej dwójki, to Naruto już nigdy więcej z Kakashimnie rozmawiał sam na sam. Na kolejnych lekcjach udzielał się tyle samo, co na pierwszej, a sam Kakashi pytał go od czasu do czasu o jakieś bzdury dotyczące książek. Widać ich wcześniejsza rozmowa nie była niczym ważnym, być może dotyczyła zajęć lub jakiejś czytanki. Żałosne.
            W szkole Usuratonkachi pokazywał się z jak najlepszej, albo według mnie, najgorszej strony. Był wszędzie. Wszędzie go było słychać, jego śmiech niósł się echem po korytarzach. W niecałe kilka dni każdy go znał. Jedni uważali go za wariata, inni za zgrywusa, jeszcze inni za idiotę. Tymi „jeszcze innymi” byłem głównie ja.
            Zauważyłem też, że często się potykał, przewracał, niszczył różne przedmioty, które wpadały mu w ręce; ogółem, czynił destrukcję. Nie był też za dobry w nauce, błyszczał tylko na zajęciach u Kakashiego, na reszcie nadrabiał gadulstwem i zgrywaniem się, wzbudzając salwy śmiechu nawet u nauczycieli. Na wuefie oczywiście rozpierała go energia. Nasz trener był nim zachwycony i tak jak swojego pupila Lee Rocka, tak i Uzumakiego przyodział w pedziowaty, zielony strój szkolnej drużyny piłki nożnej. Uzumaki nie posiadał się z radości.
            Wszystko to strasznie mnie w nim wkurzało, ale najbardziej denerwował mnie fakt, że nie mogłem się od niego uwolnić. Wydawało mi się, że łazi za mną. Cały czas się na niego natykałem, a wtedy natychmiast zaczynał rozmowę i musiałem go słuchać. Pozbyć się go nie dało. Kiedy coś robiłem, starał się zrobić to lepiej, dlatego mieliśmy teraz w domu stertę przypalonych garnków, bo uparł się, że pomoże mi w gotowaniu.
            Niemal codziennie też widziałem go z telefonem przy uchu, łażącego po mieszkaniu i z zapałem opowiadającego o swoich przygodach osobie po drugiej stronie słuchawki. Nienawidziłem tych chwil. Byłem autentycznie zazdrosny.
            Ale już wkrótce zrozumiałem, co powodowało tę zazdrość. Chodziło o to, jaki był. Zazdrościłem mu jego szczęścia. Podczas gdy ja coraz mniej spałem, on coraz więcej się śmiał. Kiedy ja cierpiałem na migrenę, on grał w nogę. Kiedy ja wyżywałem się na siłowni, wylewając swoją złość w pocie i wysiłku, on gadał ze swoją dziewczyną przez telefon, podczas gdy ja siedziałem w ławce z Saiem, gardząc otoczeniem, on tych wszystkich, którymi gardziłem zgarniał pod swoje skrzydła i czarował uśmiechem. Zazdrościłem mu jego optymizmu. I nienawidziłem go za to, że wzbudził we mnie to uczucie.
            On natomiast bardzo często parodiował moje zachowanie, zwłaszcza przed moim bratem. Wyprowadzało mnie to tak bardzo z równowagi, że zawsze wtedy wychodziłem z pokoju. Nienawidziłem, kiedy próbował być poważny, kiedy mówił rzeczy, które równie dobrze mógłbym wypowiedzieć ja, kiedy starał się do mnie upodobnić. Wiedziałem, że wyśmiewał wtedy mój styl życia i miałem po prostu ochotę mu wpieprzyć. Tak więc stawałem się z dnia na dzień coraz bardziej dla niego kąśliwy, coraz bardziej nieuprzejmy, a on wściekał się i miał pretensję. Wielokrotnie dawałem mu do zrozumienia, że nie dorasta mi do pięt. Nie docierało to do niego w żaden sposób.
            Co innego działo się w snach. Jego szept stał się stałym elementem moich koszmarów, ale kiedy go słyszałem, robiło mi się lżej na duchu, jakby mówiąc „nie wchodź w tę ciemność!” Naruto miał na myśli nie tylko ciemność ze snu, ale i tę zalegającą w moim sercu.
            Wszystko to, co zauważyłem w jego zachowaniu sprawiło, że dostrzegłem coś, z czego on nie zdawał sobie sprawy. Dostrzegłem bowiem, że byliśmy jak noc i dzień. Ja byłem nocą, byłem czarny, ponury i cichy, miałem swoją mroczną tajemnicę, swój ból, swoją samotność i cierpienie. On był dniem, radosnym, pogodnym, jasnym i świetlistym. Miał swoje idealne życie, wśród ludzi, z dziewczyną i nieustającym optymizmem. Dlatego nie mogliśmy stać się przyjaciółmi. Noc i dzień nigdy nie będą mogły iść w parze. Nie ma takiej opcji. Albo jest jedno, albo drugie.
            Dlatego właśnie ignorowałem wszelkie jego próby zaprzyjaźnienia się i traktowałem go z góry, jakby był gorszy ode mnie. To go bardzo denerwowało i głównie przez to miał do mnie pretensję. Nie obchodziło mnie to.
            Tylko czasem, kiedy wieczorem widziałem jak kręci się po swoim pokoju, jak tam odrabia lekcje, je, słucha muzyki, gra, śpi… pragnąłem być bliżej niego i z nim rozmawiać. Karciłem się za każdą taką myśl, ale i tak mimowolnie pojawiały się one w mojej głowie, jak tępione i cały czas powracające pasożyty.
            Właśnie o tych rzeczach myślałem, wracając pewnego dnia z siłowni do domu. Było już ciemnawo i dość chłodno. Niby miałem jeszcze przez godzinę ćwiczyć, ale czułem się dziś kiepsko i wyszedłem wcześniej. Dotarłem do domu, otworzyłem drzwi i już chciałem zawołać, że wróciłem, kiedy do moich uszu dotarł dźwięk, który zupełnie nie pasował do ścian mojego domu, wieczorem ogarniętego demonami. Zatrzymałem się raptownie na progu, a potem delikatnie zamknąłem za sobą drzwi.
            Nasłuchiwałem przez chwilę i to wystarczyło, by zrozumieć, co się dzieje. Moje policzki pokrył rumieniec.
             Z góry do moich uszu dochodziły odgłosy świadczące o tym, że mój brat nie był sam. Że był z dziewczyną. Dziewczyną, której w tym momencie robił cholernie dobrze.
            Odwróciłem się i wyszedłem. Dopiero potem zdałem sobie sprawę z tego, że nie mam gdzie iść. Westchnąłem, opierając się o nasze drzwi frontowe. No tak, mogłem się w sumie tego spodziewać. Mój brat co jakiś czas nie wracał na noc, nigdy mi się z tego nie tłumaczył, zasłaniał się pracą, ale to normalne, że w końcu znalazł sobie dziewczynę. Ciekawe, czy sprowadzał ją do nas za każdym razem, kiedy nie było mnie w domu, czy to pierwszy raz, a ja nieszczęśliwie na to trafiłem?
            Nie dane mi było jednak tego rozgryźć, bo nagle u sąsiadów trzasnęły drzwi. Spojrzałem w bok i zobaczyłem idącego przez podwórko Naruto, ubranego w spodenki i jakąś kurtkę, z łyżką w zębach i workiem na śmieci w jednej ręce. Uzumaki doszedł do kubła, wrzucił do niego worek i wrócił do domu. Westchnąłem. W sumie lepiej słuchać paplaniny Uzumakiego niż jęków dziewczyny mojego brata. Odepchnąłem się od drzwi, o które się opierałem i poszedłem do młotka.
            Kiedy pukałem do jego drzwi czułem się jak skończony debil. A jeszcze gorzej się poczułem, kiedy mi otworzył.
            Nie miał już łyżki w zębach, teraz zastępowały ją pałeczki. Na sobie miał tylko granatowe spodenki z jakimś białym nadrukiem z boku. Nigdy wcześniej nie widziałem go bez koszulki, dlatego zaskoczyło mnie to, jak dobrze był zbudowany. Ja swoją budowę zawdzięczałem siłowni, on jednak, z tego co wiedziałem, raczej nie ćwiczył ani na siłce, ani w domu. A jednak był zbudowany tak dobrze, jak ja.
-Sasuke? – zdziwił się na mój widok. Mój wzrok zatrzymał się na parującym kubku ramen, który trzymał w dłoni.
-To ja ci gotuję, a ty ramen w kubku żresz?! – wydarłem się na niego. Spojrzał na mnie zdumiony. Wyjął pałeczki z ust.
-No przecież obiad był dawno. Zgłodniałem – usprawiedliwił się, robiąc minę zbitego niesłusznie psa. Aż mnie ścisnęło w dołku. To był chwyt poniżej pasa, zwłaszcza, że jego niebieskie tęczówki migotały wesoło. Już chciałem dalej go opieprzać, kiedy nagle zaburczało mi w brzuchu. Ryknął śmiechem.
-Wejdź – przesunął się w bok, a ja wsunąłem się do środka i ściągnąłem kurtkę. – Co cię sprowadza?
-Byłem na siłowni – zacząłem, jednak zdekoncentrowałem się, bo ułożył usta w dzióbek.
-Oooo – wyrwało mu się.
-No i wróciłem…
-Co widać, chyba, że coś cię przejechało po drodze i jesteś duchem – dźgnął mnie boleśnie pałeczką w pierś. – Nieee… jaka szkoda.
-I WSZEDŁEM DO MNIE DO DOMU… - podniosłem głos, bo denerwowało mnie, że w kółko mi przerywał. Ale tym razem tak się nie stało. Stał i patrzył na mnie wielkimi oczyma, wsuwając ramen. Wściekłem się jeszcze bardziej.
-I so? – zapytał z ustami pełnymi makaronu, bo nie zamierzałem skończyć zdania. Odetchnąłem, by się uspokoić.
-I zastałem Itachiego z jakąś dziewczyną.
-A, no wiem – powiedział, ruszając do kuchni. Zamrugałem dwukrotnie, a potem poszedłem za nim.
-Jak to wiesz? – zażądałem wyjaśnień.
-No mówił mi, że ma dziewczynę. Kiedyś z nią nawet gadałem, bo spotkałem ich na mieście. Całkiem fajna, taka blondyna.
            Zatkało mnie. Chwilę gapiłem się na niego bez słowa. Odstawił swoje ramen i zaczął kręcić się po kuchni. Nastawił czajnik z wodą, wyjął chleb i wędlinę i zabrał się za szykowanie kanapek.
-Siadaj, zrobię ci kolację – powiedział, kiedy zobaczył, że nie ruszyłem się z miejsca. Oklapłem na krzesło przy stole.
-Czemu mi nic nie powiedział? – zapytałem. Nie byłem zły czy coś. Byłem… sam nie wiedziałem, co czułem. Po prostu zrobiło mi się głupio, że wszyscy wiedzieli, a ja nie. Że mój własny brat… taił przede mną takie rzeczy!
-Nie obraź się, ale jesteś trochę drętwy, a to nie zachęca do zwierzeń – mruknął Naruto, drapiąc się lekko po brodzie i zerkając w sufit. – Itachi bał się po prostu, że zrobisz to, co robisz zawsze.
-A co robię zawsze?
-Prychasz i zachowujesz się jak książątko – wyjaśnił. Zerwałem się z krzesła.
-Powtórz! – ryknąłem.
-Ksią-żą-tko! – wyskandował wyraźnie, obracając się ku mnie. Dopadłem go w dwóch skokach i przycisnąłem do szafki za nim. Patrzył na mnie tak, jak ja spojrzałbym na niego w takiej samej sytuacji. Z jedną brwią uniesioną ku górze, z umiarkowanym zainteresowaniem malującym się w oczach. Tak mnie tym zdenerwował, że bez słowa cofnąłem się do tyłu, a potem po prostu z całej siły ugodziłem go pięścią w skroń.
            Zachwiał się, zawadzając o talerz z kanapkami, które szykował. Naczynie spadło na podłogę i rozbiło się, chleb i wędlina rozsypały się po podłodze.
            Żaden z nas nie zwrócił jednak na to uwagi. Uzumaki nie zamierzał być bierny. Złapał mnie za ubrania i zaczęliśmy się szarpać, co miało taki skutek, że wylądowaliśmy na podłodze. Udało mu się uderzyć mnie w usta i rozciąć mi je, a potem poprawić uderzeniem w szczękę. Krew zalała mi brodę, ale nie dawałem za wygraną. Turlaliśmy się po podłodze, raz jeden zyskiwał przewagę, wykręcając drugiemu nadgarstki, a raz drugi. W pewnym momencie, siedząc na Uzumakim, udało mi się wyszarpnąć nadgarstek z jego uściski i drugi raz zdzielić go w skroń, tym razem bliżej oka. Wściekł się przez to i nie minęła sekunda, kiedy leżałem już pod nim, a on brał zamach. Nie uderzył jednak, bo zanim to się stało, wrzasnąłem na całe gardło.
-C-co jest? – wysapał Uzumaki, ciężko przy tym dysząc. Jedno oko puchło mu szybko, z rozciętej brwi sączyła się krew.
-Coś… coś mi się kurwa wbiło w łopatkę! Ała, kurwa, złaź ze mnie!
            Naruto rozejrzał się nieprzytomnie, a potem pobladł. Zerwał się i pomógł mi wstać, po czym wysunął mi krzesło. Posadził mnie na nimi zaraz zaczął oglądać moje plecy. Miejsce pod prawą łopatką paliło mnie niemiłosiernie.
-To kawałek porcelany – powiedział, a ja zakląłem siarczyście. – I całe plecy masz w maśle i ci się szynka przykleiła do włosów…
-Nie pierdol, tylko zabierz to szkło!
            Przyglądał mi się chwilę, po czym poczułem, jak łapie za kołnierzyk bluzki, którą miałem na sobie. Nie zdążyłem zaprotestować. Szarpnął, jakby codziennie coś z kogoś zrywał, rozdzierając jedną z moich ulubionych bluzek na pół.
-Czy ciebie porąbało?! – ryknąłem, prawie wstając z krzesła, ale złapał mnie za ramiona i przycisnął. Moja bluzka opadła na podłogę.
-Niby jak miałem je wyjąć?! – zaprotestował.
-No nie wiem, może podwinąć do góry?!
-Ou… - zaśmiał się głupkowato. – Nie pomyślałem.
            Zakryłem dłonią oczy, opierając się łokciem na stole. Uzumaki tymczasem oglądał moje plecy.
-No, trochę cię poharatało… ale czekaj… o, tu też masz masło! – ucieszył się.
-Zajmij się tym szkłem, to boli! – zawołałem. Zacmokał dość wrednie.
-Aleś ty delikatny – marudził.
-Widać po twoim oku.
-Ja tam przynajmniej nie wyglądam, jakbym przed chwilą kogoś zagryzł – odciął się, mając na myśli moje usta, całe we krwi. Poczułem jego palce na plecach i zadygotałem. Chwilę odczekał, a potem jednym szybkim ruchem wyciągnął szkło z moich pleców.
            Syknąłem.
-Trochę ci krew leci – zauważył Uzumaki, tamując ją smętnymi resztkami mojej koszulki. Wyciągnął rękę i pokazał mi szkło, które wbiło mi się w ciało. Był to całkiem spory kawałek porcelany, ostro zakończony i lekko zakrzywiony. Skrzywiłem się na jego widok. Cały był w mojej krwi.
-Wiesz co, ty idź do łazienki i spłucz to wszystko z siebie, jesteś we krwi, w maśle i nadal masz szynkę we włosach. A ja posprzątam i zrobię ci coś do jedzenia. Ręczniki są w szafce na dole, znajdziesz.
            Wstałem i spojrzałem na niego. O dziwo, był czysty, tylko trochę zakrwawiony na gębie i torsie. Podszedł do zlewu, zmoczył jakąś ścierkę i wytarł nią twarz i resztę ciała. Potem zaczął grzebać w lodówce.
-No co tak stoisz? – zapytał, prostując się z kawałkiem kiełbasy w zębach. Wywróciłem oczyma i wyszedłem. Jak on mnie denerwował!
            Umyłem się w tempie ekspresowym. Krew wciąż mi ciekła z pleców, dlatego kiedy się wycierałem, upaprałem cały ręcznik. Wróciłem do Uzumakiego w samych spodniach, z mokrymi włosami.
            Zastałem go siedzącego na kredensie, z woreczkiem z lodem, który przykładał sobie do czoła. Na stole stał nowy talerz z kanapkami, podłoga była już czysta, nie było też śladów po krwi ani na stole, ani przy zlewie. Za to zobaczyłem, że pojawił się nowy element w wystroju tej kuchni. Uzumaki trzymał na kolanach apteczkę.
            Naruto cisnął we mnie lodem, a ja złapałem woreczek i przyłożyłem go sobie do ust, które dość szybko mi puchły. Usuratonkachi miał już zaklejone rozcięcie na czole. Kiedy usiadłem na swoim krześle, złapał za apteczkę i podszedł do mnie.
-Jak to wygląda? – zapytałem.
-Przeżyjesz – odpowiedział, po czym przyłożył mi do ranki gazę nasączoną spirytusem. Warknąłem.
-No co, muszę to zdezynfekować, nie? – przetarł rankę, a potem zakleił i przyklepał. Cofnął się i ocenił.
-No, a jak umrzesz, to nie moja wina. Zrobiłem co w mojej mocy – oświadczył.
-Ha ha – powiedziałem, sięgając po kanapkę, bo byłem już niemożliwie głodny. Zerknąłem na Uzumakiego.
            Oko miał trochę spuchnięte, rozcięcie na brwi zaklejone małym plastrem. Opierał się o kredens, uśmiechając się delikatnie. W elektrycznym świetle wyglądał wyjątkowo… atrakcyjnie. Jego opalona cera mile kontrastowała z jasnymi powierzchniami dookoła niego. Jasne włosy lśniły w sztucznym świetle, odbijało się też ono w jego niesamowitych oczach. Wyglądał… pociągająco, zwłaszcza że za oknem gęstniał mrok, a inne pokoje tego dużego domu były ciche i pogaszone. Ta kuchnia była małą wysepką w morzu ciemności, na której znajdowaliśmy się my dwaj, odcięci od reszty świata.
            Poczułem, że robi mi się sucho w gardle.
-Miała być herbata – wychrypiałem do obserwującego mnie Uzumakiego.
-Co? A, herbata – rzucił się do czajnika. Po chwili postawił na stole dwa kubki z herbatą. Uzumaki nie usiadł jednak, tylko stanął nade mną. Spojrzałem do góry, na jego poważną twarz.
-Co? – zapytałem obojętnie.
-Nadal cię trapi, że Itachi ci nie powiedział? – zapytał, a ja otworzyłem nieco szerzej oczy. W tej chwili chyba ostatnią rzeczą, o której bym pomyślał, byłby właśnie mój brat.
-Nie – odparłem z lekkim zdziwieniem. Uzumaki przykucnął naprzeciw mnie, żeby nasze oczy znalazły się mniej więcej na tym samym poziomie i by nie stać już nade mną tak ex cathedra.
-No to co cię trapi? Jesteś jakiś nieswój – mruknął. Nie byłem jednak w stanie skupić się na jego słowach, bo rozpraszały mnie te jego przeklęte, niebieskie oczy. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie czułem, ale w tej chwili w ogóle się tego nie wstydziłem. Serce waliło mi jak dzwon, a ja byłem w stanie myśleć tylko i wyłącznie o jego wargach, które się poruszały. Dlaczego? Dlaczego on? – Przecież możesz mi powiedzieć, nie?
            Powiedzieć mu? Co mu powiedzieć? „Ej, Naruto, słuchaj, odkąd tu przyjechałeś z całych sił staram się w tobie nie zakochać, ale chyba mi się nie udaje”? Nawet w moich myślach ten teks brzmiał żałośnie i debilnie. Nie mogłem uwierzyć, że od razu, gdy tylko zostaliśmy sami, zacząłem myśleć o czymś takim! Ale… przecież myślałem o nim już wcześniej, co prawda nie w taki sposób, ale odkąd się zjawił zajmował większą część moich myśli. Śledziłem go wzrokiem. Słuchałem, nawet jeśli udawałem, że nie. Za hobby uznałem patrzenie w te jego cudowne oczy. Czy ten magnetyzm, który czułem oznaczał, że mi się podobał?
            Gdzieś na krańcach mojego umysłu błąkała się odpowiedź, ale zignorowałem ją. Potrzebowałem wyjaśnienia. To nie było normalne, że czułem coś takiego do innego faceta. Kiedyś słyszałem taką historyjkę o spadających duszach, które uderzając w ziemię rozbijały się na dwie części, jedna z nich trafiała w ciało kobiety, druga w ciało mężczyzny. Potem te części się szukały, a gdy się już odnalazły, nie mogły się rozstać. I tak rodziła się miłość. A co, jeśli moja cząstka się zabłąkała? Co, jeśli zamiast trafić w ciało kobiety, napatoczyła się na tego durnia i już z nim została? Co, jeśli to on był tą drugą cząstką, a nie kobieta? A co, jeśli tak nie jest? Jeśli się mylę, jeśli moja fascynacja wynika z tego, że oto do mojego cichego, ogarniętego mrokiem życia wdarło się wreszcie trochę słońca? Rozwrzeszczanego, głośnego, irytującego, ale jakże ciepłego i kojącego słońca?
            I co najważniejsze… co, jeśli on w ogóle nie czuł tego magnetyzmu? Jeżeli znów mnie uderzy, wyrzuci? Co wtedy? Stracę to słońce? Wrócę do ciemności? Sam? Na tamte schody, i już nigdy nie usłyszę jego szeptu, próbującego mnie ocalić przede mną samym? Przecież po czymś takim już nigdy nie udałoby mi się z tego mroku wynurzyć! A ja potrzebowałem światła. Tak bardzo,że aż mnie to paliło.
-Sasuke? – zapytał ostrożnie Naruto, przyglądając mi się z przechyloną głową. Wargi miał rozchylone, oczy błyszczące niepokojem, policzki lekko rumiane. Niemal odruchowo pochyliłem się w jego kierunku.
-Naruto… - szepnąłem, a potem podniosłem rękę i złapałem go za kark. Zdążyłem tylko uchwycić wzrokiem jego zdziwione oczy, a potem moje powieki opadły, a ja przyciągnąłem go do siebie i zacząłem całować.

5 komentarzy:

  1. No Sasuke, wkońcu do ciebie dotarło xD jestem tylko ciekawa jak Naruto zareaguje na ten pocałunek... Mam jeszcze nadzieję że Sasu nie zwieje kiedy dotrze do niego co zrobił...

    OdpowiedzUsuń
  2. Doczekałam się!! <3 Tak wg nowa czytelniczka jestem :) Spodobało mi się to opowiadanie :3

    OdpowiedzUsuń
  3. No w końcu się pocałowali.<3 <3 <3 <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Witam,
    o Sasuke zazdrosny, oby nie zwiał i jestem ciekawa jak zareaguje sam Naruto...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń