czwartek, 23 grudnia 2021

Rozdział 1

            Sasuke z niedowierzaniem spojrzał na trzymaną przez siebie kartkę, potem w oczy swojego menadżera, a potem znów na kartkę. Nie mógł się wysłowić, odebrało mu mowę.

- Wyrzucasz mnie? – wykrztusił w końcu, po dłuższej chwili nieprzyjemnego milczenia. – Mnie?

Orochimaru, siedzący za biurkiem, ostentacyjnie przewrócił oczami, jakby chciał powiedzieć, że Sasuke niepotrzebnie dramatyzuje.

- Tak, ciebie, Sasuke – odpowiedział, fałszywie się uśmiechając. – Wspólnie z kadrą zarządzająca uznaliśmy, że nie pasujesz już do naszego zespołu…

- Ja nie pasuję?! – oburzył się Sasuke, z wściekłością patrząc na przełożonego. – Byłem jednym z pierwszych pracowników w tej jednostce! Tworzyłem to biuro! – powiedział wściekle. Nie mógł uwierzyć w wypowiedzenie, które trzymał w dłoniach. Sześć lat poświęcił tej pieprzonej firmie, sześć lat przyczyniał się do jej rozwoju, a oni teraz pozbywali się go jak niepotrzebnego śmiecia!

Orochimaru znów się uśmiechnął, tym razem wrednie.

- Twój zespół od dwóch miesięcy nie osiąga wymaganych wyników sprzedażowych…

- Mój? Ten zespół nie osiągał wyników, odkąd powstał! Przejąłem go właśnie po to, by zaczął je robić, ale dwa miesiące to za krótko, by przeprowadzić porządną restrukturyzację! – zawołał. – Jeżeli ktoś ponosi odpowiedzialność za te słabe wyniki, to Kidomaru!

- Powierzyliśmy ci misję, której nie sprostałeś, Sasuke – wyjaśnił cierpliwie szef. – Nie dramatyzuj, podpisz dokumenty, rozstańmy się w przyjaźni. Z twoimi możliwościami szybko znajdziesz nową pracę.

- Chyba sobie kpisz!

- Sasuke, Sasuke… gwóźdź, który wystaje, należy wbić – odpowiedział mu Orochimaru starym przysłowiem. – Podpisz i opuść budynek. Identyfikator oddaj na portierni, no chyba, że wolisz, żebym cię wyprowadził?

Sasuke prychnął, a potem z wściekłością odebrał od Orochimaru długopis, który ten mu podał, położył wypowiedzenie na biurku i podpisał je zamaszyście. Potem cisnął nim w Orochimaru i wyszedł z jego gabinetu, nawet się nie żegnając. Złość kipiała w nim, nie mógł się uspokoić, a przecież zawsze był opanowanym człowiekiem. Nie mógł jednak znieść faktu, że go wrobili! Że Orochimaru go wykołował!

Idąc korytarzem, nie reagował na pełne kpin spojrzenia, jakie otrzymywał. Siedzący przy swoich stanowiskach sprzedawcy zerkali na niego z ciekawością. Całe biuro wiedziało, że Sasuke został wezwany do Orochimaru i teraz każdy zastanawiał się, dlaczego. Powszechnie wiadomo było, że menadżer nie wzywał nikogo na dywanik tak po prostu, znany był z porywczości, wezwanie przez niego zazwyczaj oznaczało opierdol.

Sasuke dotarł do swojego gabinetu i wszedł do środka, głośno zatrzaskując za sobą drzwi. Tam dopiero odetchnął głęboko, drżąco, i opadł na fotel, ukrywając twarz w dłoniach. Dopiero po fakcie zdał sobie sprawę, że dostał zespół po Kidomaru nie po to, by wyprowadzić go na prostą, ale by mieli powód, aby go zwolnić. Domyślał się, że to sprawka Orochimaru, ten stary dureń dbał jedynie o swój stołek, a Sasuke, jako najstarszy z pracowników w tej filii Oto, był dla niego największym zagrożeniem. Znał pracę od podstaw, zaczął od słuchawki, jako zwykły sprzedawca, potem był zastępcą swojego ówczesnego kierownika, aż następnie sam został kierownikiem. Znał się na robocie i był w niej dobry, jego poprzedni zespół osiągał najlepsze wyniki sprzedażowe nie tylko w ich jednostce, ale w całym kraju. Orochimaru czuł jego oddech na plecach i bał się, że wkrótce Sasuke zajmie jego miejsce, bo przecież ich jednostka, mimo doskonałych wyników zespołu Sasuke, była przy końcu krajowego rankingu. Sasuke dwa miesiące temu dał się namówić na plan restrukturyzacji, żeby naprostować przynoszące słabe wyniki zespoły. A teraz się okazało, że Orochimaru wystawił go na odstrzał. Sasuke odstawał w niebezpiecznie dobry sposób, więc stary menadżer zwyczajnie się go pozbył.

Tyle Sasuke dostał wdzięczności za sześć lat w tej firmie!

Po kilku minutach siedzenia i wściekania się w końcu wstał i podszedł do szafki, w której stały kartony z dokumentami. Wysypał na podłogę papiery z jednego z kartonów, następnie postawił go na biurku i zaczął pakować swoje prywatne rzeczy. Nie było tego wiele: ramka ze zdjęciem rodziców i brata, kubek w choinki, który dostał od swojego zespołu na Mikołajki rok temu, kilka rodzajów herbat, kawa rozpuszczalna, jakieś nagrody i dyplomy za wyniki w sprzedaży, niektóre jeszcze z czasów, gdy siedział na słuchawie.

Kiedy już wszystko było spakowane, podszedł do wieszaka, z którego zdjął płaszcz. Założył go na siebie, owinął się szalikiem, potem zabrał karton z rzeczami i wyszedł.

Przejście przez salę pełną sprzedawców było koszmarem. Wszyscy zamarli w połowie pracy i gapili się na niego z szeroko otwartymi ustami, gdy szedł na drugą stronę sali w stronę korytarza z windami. Tayuya, kierowniczka innego zespołu, uśmiechała się pod nosem, obserwując go. Suka, musiała wiedzieć już wcześniej.

- Co się stało?

Sasuke spojrzał w bok, na Kimimaro, który podszedł do niego szybko. Kilku sprzedawców, którzy siedzieli niedaleko i akurat nie rozmawiali z klientami przez telefon, nadstawiło uszu, by czegoś się dowiedzieć.

- Zwolnił mnie – powiedział Sasuke dostatecznie głośno, by wszyscy dookoła usłyszeli. Miał nadzieję, że tym sposobem namiesza wśród ludzi, zasieje ziarno małego buntu. Orochimaru, w przeciwieństwie do Sasuke, nie był zbyt lubiany.

- Żartujesz! ? – zapytał Kimimaro z niedowierzaniem. – Ale jak to?

- Tak to. – Sasuke wznowił chód, aby jak najszybciej wydostać się z budynku. Miał już dość tego miejsca i tych fałszywych ludzi. – Cześć.

Zostawił Kimimaro i czym prędzej wyszedł z pomieszczania, w końcu docierając do wind. Nacisnął guzik, a gdy jedna z nich przyjechała, wszedł do środka, ściskając karton z rzeczami. W głowie mu szumiało, był wściekły i rozgoryczony. Oddał tej pracy całe swoje życie, wręcz żył tą pracą! A ten chuj zwolnił go ot tak, ledwo nadarzyła się okazja!

W portierni oddał swój identyfikator zdumionemu recepcjoniście, a potem z podniesioną głową opuścił biurowiec. Dopiero wtedy, gdy poczuł na twarzy zimne, grudniowe powietrze zrozumiał, że już tu nie wróci. Że na dobre pożegnał się z Oto.

Wściekły jak jeszcze nigdy w całym swoim życiu, ruszył w stronę metra.

To nie tak, że nagle, z powodu pracy, miałby wylądować pod mostem. Miał pieniądze, w końcu przez trzy ostatnie lata pracował na stanowisku kierownika w dużej korporacji, miał oszczędności. Miał mieszkanie na kredyt, które spłacał od kilku lat. Przyzwyczaił się do życia na pewnym poziomie, do ustalonego trybu dnia, do przesiadywania w biurze aż do wieczora, do martwienia się o wyniki, o tabele, przyzwyczajony był do comiesięcznych raportów, do nieustannego ciśnienia na sprzedaż i tłumaczenia się, dlaczego jej nie ma, kiedy szło gorzej. Poświęcił tej firmie sześć swoich lat; przyjął się zaraz po studiach i piął po szczeblach kariery aż do teraz. Aż pozbyli się go jak śmiecia!

W metrze ludzie zerkali na niego, na karton rzeczy, które trzymał, i uśmiechali się. Wyglądał jak klasyczny przypadek osoby wylanej z pracy, ale miał to w dupie. Rozgoryczenie jeszcze mu nie minęło. Jego świat zachwiał się w posadach, bo prócz pracy nie miał tu, w stolicy, zupełnie nic. Nic go tu nie trzymało prócz pracy. Codziennie rano wstawał i jechał do biura. W południe jadł obiad w knajpce na parterze biurowca, po pracy siłownia i dalej praca, tyle że z domu, bo było tyle raportów do napisania, tyle tabelek z wynikami do analizowania, tyle zajęć, że godzin w biurze mu brakowało. I tak codziennie, a potem w sobotę duże zakupy na cały tydzień, wieczorne wyjście na imprezę, żeby wyrwać jakiś tyłek na noc, kac w niedzielę i tydzień zataczał koło.

I nagle to wszystko runęło jak domek z kart, za sprawą jednego podpisu. Był kretynem, że od początku się nie domyślił, do czego Orochimaru zmierza.

Gdy dotarł do mieszkania, powitała go chłodna pustka. Mieszkanie kupił, ale umeblowanie go to była inna sprawa, zwlekał z tym, nie miał czasu się zabrać. Część rzeczy stała w salonie w kartonach, nierozpakowana od ponad roku. Jedynymi w miarę umeblowanymi pomieszczeniami była kuchnia i sypialnia. Reszta wciąż wymagała pracy, za którą nie miał czasu się zabrać.

Postawił karton w kuchni na stole, z szafki wyjął szklankę, z zamrażarki kilka kostek lodu, następnie zalał je whisky i wypił duszkiem, mając nadzieję, że alkohol go uspokoi. Jednak jedna szklanka nie pomogła, więc nalał sobie drugą. Sięgnął po telefon, wszedł na forum zespołowe na messengerze i zaczął czytać wiadomości. Jak się spodziewał, wśród ludzi wrzało. Jedna część osób była oburzona, druga część twierdziła, że dobrze mu tak, bo był dupkiem i tyranem. Jedni go żałowali, inni wręcz przeciwnie.

Robiąc na złość tym drugim napisał na forum, że dziś wieczorem stawia pożegnalne piwo w pubie, do którego zawsze chodzili po pracy i że kto chce, może przyjść na dwudziestą. Potem rzucił telefon na stół, dopił drugiego drinka do końca i rozbierając się po drodze, poszedł pod prysznic.

Kąpiel nieco go zrelaksowała. Długo stał pod strumieniem gorącej wody, rozkoszując się, jak ta spływa po jego nagim ciele. W głowie przelatywały mu liczne wspomnienia z pracy, jego pierwszy dzień na szkoleniu, pierwsza telefoniczna rozmowa z klientem, pierwszy sprzedany produkt… później jeden awans, drugi… Liczył, że na tym się nie skończy, miał nadzieję, że Orochimaru też mierzy wyżej i kiedy ten zejdzie ze stołka menadżera ich jednostki, Sasuke na ten stołek wskoczy. Wyglądało jednak na to, że Orochimaru czuł się dobrze gdzie był i nie miał zamiaru oddać swojego stanowiska. Co więcej, sprytnie się pozbył jedynej konkurencji. A Sasuke był na tyle głupi, że tego nie zauważył!

Po prysznicu wytarł się, poszedł do sypialni i nago, położy się spać.

O dwudziestej w pubie zeszła się nieduża grupa sprzedawców, aby pożegnać się z Sasuke, bo w firmie nawet nie dano mu chwili czasu na rozmowę z własnymi pracownikami. Z kierowników przyszli Kimimaro oraz Kabuto, choć ten drugi, znany przydupas Orochimaru, zapewne tylko po to, by posłuchać plotek. Sasuke nie miał jednak zamiaru wylewać z siebie żółci przy ludziach z byłej pracy, którzy ani go nie znali, ani nie byli dla niego ważni. Postawił kolejkę, śmiał się i bawił z nimi jak zawsze. Kilka dziewczyn go wyprzytulało, zapewniając, że za takim kierownikiem będzie tęsknić całe biuro. Udawał, że nie przejmuje się tą całą sytuacją, że nic go to nie obchodzi i że ma głęboko w poważaniu, co zrobił Orochimaru.

Do domu wrócił po północy, lekko wstawiony, ale nie pijany. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że nie ma pojęcia, co ma ze sobą zrobić…

*

Następnego dnia rano, kiedy zorientował sie, że nie ma żadnego celu, że nie musi się nigdzie spieszyć, że nie idzie do biura, bo jest w okresie wypowiedzenia, zwolniony z obowiązku wykonywania pracy, dopadła go depresja. Nie po to przecież harował sześć lat, żeby nic z tego nie mieć! Nie po to poświęcił całego siebie, żeby w zamian dostać kopa w dupę!

Nawet nie chciało mu się szukać nowej pracy, nie miał ochoty na przeglądanie ofert. Nigdy by nie przypuszczał, że z dniem pierwszego grudnia dostanie taki prezent. Co miał teraz ze sobą zrobić, od czego zacząć? Jak teraz spojrzy w oczy rodzinie, gdy pojedzie do nich na święta? Mama i tata byli z niego tacy dumni, że był kierownikiem w dużej firmie, że zarabiał niezłe pieniądze, że było go stać na mieszkanie, na samochód… Byli dumni, że osiągnął swego rodzaju sukces. Wyjechał z małego miasteczka na końcu świata, ukończył bardzo dobre studia z doskonałym wynikiem, od razu znalazł pracę, a w tej pracy bardzo szybko awansował. A teraz… teraz był przegrywem, który nie poradził sobie w dużym mieście, wsiokiem, co ledwo zaczął karierę, zaraz ją skończył, bo go wygryźli. Co on miał teraz zrobić?

Cały czwartek drugiego grudnia siedział w domu, pijąc i oglądając seriale. W piątek robił to samo i na weekend miał identyczne plany, które jednak zepsuł mu telefon od mamy.

Mama zadzwoniła w sobotę rano, wesoła jak skowronek, radosna, że w Konosze leży śnieg i jest pięknie, biało, mroźnie i świątecznie, bo przecież święta już lada chwila. Przytakiwał temu bez sensu, patrząc w okno; w mieście lał deszcz, było ponuro, błotniście i nieprzyjemnie. Zatęsknił za domem, za rodzinnym miasteczkiem, które, z racji bliskości gór, zawsze zimną pokrywały warstwy śniegu. Zatęsknił za pierożkami swojej mamy, za grzanym winem w zimowy wieczór, za bratem i jego dzieciakami. Rzadko tam jeździł, niemal pięćset kilometrów odległości robiło swoje. Od lat wpadał dwa razy do roku, na święta, spędzał nie więcej niż trzy dni i wyjeżdżał, bo praca, bo obowiązki. Mama zawsze mu to wypominała.

- A co ty taki ponury? – zapytała w pewnym momencie rodzicielka. Jak zawsze bezbłędnie odgadywała jego nastrój.

- Nie, nic się nie dzieje – odparł.

- Coś w pracy?

- Nie… w pracy… w pracy świetnie – skłamał. Nie miał serca jej powiedzieć, że po sześciu latach harówy w korporacji, po sześciu latach wypruwania sobie żył, rezygnowania z czasu spędzanego z rodziną, ogólnie, z życia prywatnego, jego menadżer wywalił go na zbity pysk pod byle żałosnym pretekstem. Nie mógł jej powiedzieć, jakim przegranym człowiekiem był w tej chwili. – Po prostu… mój menadżer suszy mi głowę, że mam mnóstwo zaległego urlopu, i wiesz co? Chyba go wybiorę teraz przed świętami. Co ty na to, mamo? Może wsiądę jutro w pociąg i przyjadę? Mógłbym zostać do Nowego Roku – wymyślił naprędce. Czuł, że jeśli zostanie w mieście sam, to oszaleje.

Mamę na chwilę zatkało, a potem zaczęła wyrzucać z siebie słowa niczym karabin maszynowy. Nie spodziewał się, że tak się ucieszy, bo kobieta aż się rozpłakała do słuchawki i musiał ją uspokajać, zapewniając, że w poniedziałek rano będzie w Konosze i się w końcu zobaczą. Ostatni raz był w domu w kwietniu, na Wielkanoc.

Kiedy skończył rozmawiać z mamą, nareszcie widział jakiś cel w swoim życiu. Postanowił odpuścić sobie choć na chwilę i zwyczajnie wyjechać na zimowe wakacje, aby zregenerować siły. Należało mu się to, miesiąc urlopu po tym wszystkim, co go spotkało, miesiąc urlopu na odpoczynek i pozbieranie się. Miesiąc z ukochaną rodziną, którą zostawił dla kariery, miesiąc domowych obiadów u mamy, miesiąc wieczornych rozmów z ojcem, miesiąc spotkań z bratem i jego rodziną.

W związku z wyjazdem musiał się zebrać z łóżka, wykąpać i wybrać na zakupy, w końcu należało zakupić jakieś prezenty dla rodziny. Zawsze przyjeżdżał z prezentami, chcąc jakoś wynagrodzić rodzinie swoją nieobecność. Wiedział, że drogie niespodzianki nigdy nie zastąpią im jego nieobecności, ale się starał. Zawsze marzył o życiu w wielkim mieście, o karierze, o byciu kimś, o dużych pieniądzach, o tym wszystkim, czego nie mógł mieć w maleńkim miasteczku. Konoha była dla niego jak więzienie, kiedy był w liceum marzył, by się z niej wydostać, by się uwolnić. Teraz, po jedenastu latach w stolicy marzył, by wrócić do domu i spędzić tam trochę więcej czasu.

Wybrał się do jednej z większych galerii w mieście, aby zakupić prezenty dla wszystkich, zwłaszcza dla dwóch synów Itachiego, bo dzieciaki, kiedy przyjeżdżał, zawsze liczyły na drogie zabawki.

Później wrócił do domu, przez Internet kupił bilet na pociąg i zaczął się pakować.

Powrót do domu brzmiał o wiele lepiej niż samotne siedzenie w pustym mieszkaniu. Brzmiał o wiele, wiele lepiej.

1 komentarz:

  1. Hejeczka, hejeczka,
    fantastycznie, ale no żesz tak z Sasuke postąpić co za wredny dupek z Orochimaru... ale i podoba mi się pomysł, no że to coś Sasuke nie wyszło, swoją droga dobrze że też przed świętami nie dostał tego wypowiedzenia...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń