Sasuke z niedowierzaniem spojrzał na trzymaną przez siebie kartkę, potem w oczy swojego menadżera, a potem znów na kartkę. Nie mógł się wysłowić, odebrało mu mowę.
- Wyrzucasz mnie? – wykrztusił
w końcu, po dłuższej chwili nieprzyjemnego milczenia. – Mnie?
Orochimaru, siedzący za
biurkiem, ostentacyjnie przewrócił oczami, jakby chciał powiedzieć, że Sasuke
niepotrzebnie dramatyzuje.
- Tak, ciebie, Sasuke –
odpowiedział, fałszywie się uśmiechając. – Wspólnie z kadrą zarządzająca
uznaliśmy, że nie pasujesz już do naszego zespołu…
- Ja nie pasuję?! – oburzył się
Sasuke, z wściekłością patrząc na przełożonego. – Byłem jednym z pierwszych
pracowników w tej jednostce! Tworzyłem to biuro! – powiedział wściekle. Nie
mógł uwierzyć w wypowiedzenie, które trzymał w dłoniach. Sześć lat poświęcił
tej pieprzonej firmie, sześć lat przyczyniał się do jej rozwoju, a oni teraz
pozbywali się go jak niepotrzebnego śmiecia!
Orochimaru znów się uśmiechnął,
tym razem wrednie.
- Twój zespół od dwóch miesięcy
nie osiąga wymaganych wyników sprzedażowych…
- Mój? Ten zespół nie osiągał
wyników, odkąd powstał! Przejąłem go właśnie po to, by zaczął je robić, ale dwa
miesiące to za krótko, by przeprowadzić porządną restrukturyzację! – zawołał. –
Jeżeli ktoś ponosi odpowiedzialność za te słabe wyniki, to Kidomaru!
- Powierzyliśmy ci misję,
której nie sprostałeś, Sasuke – wyjaśnił cierpliwie szef. – Nie dramatyzuj,
podpisz dokumenty, rozstańmy się w przyjaźni. Z twoimi możliwościami szybko
znajdziesz nową pracę.
- Chyba sobie kpisz!
- Sasuke, Sasuke… gwóźdź, który
wystaje, należy wbić – odpowiedział mu Orochimaru starym przysłowiem. – Podpisz
i opuść budynek. Identyfikator oddaj na portierni, no chyba, że wolisz, żebym
cię wyprowadził?
Sasuke prychnął, a potem z
wściekłością odebrał od Orochimaru długopis, który ten mu podał, położył
wypowiedzenie na biurku i podpisał je zamaszyście. Potem cisnął nim w
Orochimaru i wyszedł z jego gabinetu, nawet się nie żegnając. Złość kipiała w
nim, nie mógł się uspokoić, a przecież zawsze był opanowanym człowiekiem. Nie
mógł jednak znieść faktu, że go wrobili! Że Orochimaru go wykołował!
Idąc korytarzem, nie reagował
na pełne kpin spojrzenia, jakie otrzymywał. Siedzący przy swoich stanowiskach
sprzedawcy zerkali na niego z ciekawością. Całe biuro wiedziało, że Sasuke
został wezwany do Orochimaru i teraz każdy zastanawiał się, dlaczego.
Powszechnie wiadomo było, że menadżer nie wzywał nikogo na dywanik tak po
prostu, znany był z porywczości, wezwanie przez niego zazwyczaj oznaczało
opierdol.
Sasuke dotarł do swojego
gabinetu i wszedł do środka, głośno zatrzaskując za sobą drzwi. Tam dopiero
odetchnął głęboko, drżąco, i opadł na fotel, ukrywając twarz w dłoniach.
Dopiero po fakcie zdał sobie sprawę, że dostał zespół po Kidomaru nie po to, by
wyprowadzić go na prostą, ale by mieli powód, aby go zwolnić. Domyślał się, że
to sprawka Orochimaru, ten stary dureń dbał jedynie o swój stołek, a Sasuke,
jako najstarszy z pracowników w tej filii Oto, był dla niego największym
zagrożeniem. Znał pracę od podstaw, zaczął od słuchawki, jako zwykły
sprzedawca, potem był zastępcą swojego ówczesnego kierownika, aż następnie sam
został kierownikiem. Znał się na robocie i był w niej dobry, jego poprzedni
zespół osiągał najlepsze wyniki sprzedażowe nie tylko w ich jednostce, ale w całym
kraju. Orochimaru czuł jego oddech na plecach i bał się, że wkrótce Sasuke
zajmie jego miejsce, bo przecież ich jednostka, mimo doskonałych wyników
zespołu Sasuke, była przy końcu krajowego rankingu. Sasuke dwa miesiące temu
dał się namówić na plan restrukturyzacji, żeby naprostować przynoszące słabe
wyniki zespoły. A teraz się okazało, że Orochimaru wystawił go na odstrzał.
Sasuke odstawał w niebezpiecznie dobry sposób, więc stary menadżer zwyczajnie
się go pozbył.
Tyle Sasuke dostał wdzięczności
za sześć lat w tej firmie!
Po kilku minutach siedzenia i
wściekania się w końcu wstał i podszedł do szafki, w której stały kartony z
dokumentami. Wysypał na podłogę papiery z jednego z kartonów, następnie
postawił go na biurku i zaczął pakować swoje prywatne rzeczy. Nie było tego
wiele: ramka ze zdjęciem rodziców i brata, kubek w choinki, który dostał od
swojego zespołu na Mikołajki rok temu, kilka rodzajów herbat, kawa
rozpuszczalna, jakieś nagrody i dyplomy za wyniki w sprzedaży, niektóre jeszcze
z czasów, gdy siedział na słuchawie.
Kiedy już wszystko było
spakowane, podszedł do wieszaka, z którego zdjął płaszcz. Założył go na siebie,
owinął się szalikiem, potem zabrał karton z rzeczami i wyszedł.
Przejście przez salę pełną
sprzedawców było koszmarem. Wszyscy zamarli w połowie pracy i gapili się na
niego z szeroko otwartymi ustami, gdy szedł na drugą stronę sali w stronę
korytarza z windami. Tayuya, kierowniczka innego zespołu, uśmiechała się pod
nosem, obserwując go. Suka, musiała wiedzieć już wcześniej.
- Co się stało?
Sasuke spojrzał w bok, na
Kimimaro, który podszedł do niego szybko. Kilku sprzedawców, którzy siedzieli
niedaleko i akurat nie rozmawiali z klientami przez telefon, nadstawiło uszu,
by czegoś się dowiedzieć.
- Zwolnił mnie – powiedział
Sasuke dostatecznie głośno, by wszyscy dookoła usłyszeli. Miał nadzieję, że tym
sposobem namiesza wśród ludzi, zasieje ziarno małego buntu. Orochimaru, w
przeciwieństwie do Sasuke, nie był zbyt lubiany.
- Żartujesz! ? – zapytał
Kimimaro z niedowierzaniem. – Ale jak to?
- Tak to. – Sasuke wznowił
chód, aby jak najszybciej wydostać się z budynku. Miał już dość tego miejsca i
tych fałszywych ludzi. – Cześć.
Zostawił Kimimaro i czym
prędzej wyszedł z pomieszczania, w końcu docierając do wind. Nacisnął guzik, a
gdy jedna z nich przyjechała, wszedł do środka, ściskając karton z rzeczami. W
głowie mu szumiało, był wściekły i rozgoryczony. Oddał tej pracy całe swoje
życie, wręcz żył tą pracą! A ten chuj zwolnił go ot tak, ledwo nadarzyła się
okazja!
W portierni oddał swój identyfikator
zdumionemu recepcjoniście, a potem z podniesioną głową opuścił biurowiec.
Dopiero wtedy, gdy poczuł na twarzy zimne, grudniowe powietrze zrozumiał, że
już tu nie wróci. Że na dobre pożegnał się z Oto.
Wściekły jak jeszcze nigdy w
całym swoim życiu, ruszył w stronę metra.
To nie tak, że nagle, z powodu
pracy, miałby wylądować pod mostem. Miał pieniądze, w końcu przez trzy ostatnie
lata pracował na stanowisku kierownika w dużej korporacji, miał oszczędności.
Miał mieszkanie na kredyt, które spłacał od kilku lat. Przyzwyczaił się do
życia na pewnym poziomie, do ustalonego trybu dnia, do przesiadywania w biurze
aż do wieczora, do martwienia się o wyniki, o tabele, przyzwyczajony był do
comiesięcznych raportów, do nieustannego ciśnienia na sprzedaż i tłumaczenia
się, dlaczego jej nie ma, kiedy szło gorzej. Poświęcił tej firmie sześć swoich
lat; przyjął się zaraz po studiach i piął po szczeblach kariery aż do teraz. Aż
pozbyli się go jak śmiecia!
W metrze ludzie zerkali na
niego, na karton rzeczy, które trzymał, i uśmiechali się. Wyglądał jak
klasyczny przypadek osoby wylanej z pracy, ale miał to w dupie. Rozgoryczenie
jeszcze mu nie minęło. Jego świat zachwiał się w posadach, bo prócz pracy nie
miał tu, w stolicy, zupełnie nic. Nic go tu nie trzymało prócz pracy. Codziennie
rano wstawał i jechał do biura. W południe jadł obiad w knajpce na parterze
biurowca, po pracy siłownia i dalej praca, tyle że z domu, bo było tyle
raportów do napisania, tyle tabelek z wynikami do analizowania, tyle zajęć, że
godzin w biurze mu brakowało. I tak codziennie, a potem w sobotę duże zakupy na
cały tydzień, wieczorne wyjście na imprezę, żeby wyrwać jakiś tyłek na noc, kac
w niedzielę i tydzień zataczał koło.
I nagle to wszystko runęło jak
domek z kart, za sprawą jednego podpisu. Był kretynem, że od początku się nie
domyślił, do czego Orochimaru zmierza.
Gdy dotarł do mieszkania,
powitała go chłodna pustka. Mieszkanie kupił, ale umeblowanie go to była inna
sprawa, zwlekał z tym, nie miał czasu się zabrać. Część rzeczy stała w salonie
w kartonach, nierozpakowana od ponad roku. Jedynymi w miarę umeblowanymi
pomieszczeniami była kuchnia i sypialnia. Reszta wciąż wymagała pracy, za którą
nie miał czasu się zabrać.
Postawił karton w kuchni na
stole, z szafki wyjął szklankę, z zamrażarki kilka kostek lodu, następnie zalał
je whisky i wypił duszkiem, mając nadzieję, że alkohol go uspokoi. Jednak jedna
szklanka nie pomogła, więc nalał sobie drugą. Sięgnął po telefon, wszedł na
forum zespołowe na messengerze i zaczął czytać wiadomości. Jak się spodziewał,
wśród ludzi wrzało. Jedna część osób była oburzona, druga część twierdziła, że
dobrze mu tak, bo był dupkiem i tyranem. Jedni go żałowali, inni wręcz
przeciwnie.
Robiąc na złość tym drugim
napisał na forum, że dziś wieczorem stawia pożegnalne piwo w pubie, do którego zawsze
chodzili po pracy i że kto chce, może przyjść na dwudziestą. Potem rzucił
telefon na stół, dopił drugiego drinka do końca i rozbierając się po drodze,
poszedł pod prysznic.
Kąpiel nieco go zrelaksowała.
Długo stał pod strumieniem gorącej wody, rozkoszując się, jak ta spływa po jego
nagim ciele. W głowie przelatywały mu liczne wspomnienia z pracy, jego pierwszy
dzień na szkoleniu, pierwsza telefoniczna rozmowa z klientem, pierwszy
sprzedany produkt… później jeden awans, drugi… Liczył, że na tym się nie
skończy, miał nadzieję, że Orochimaru też mierzy wyżej i kiedy ten zejdzie ze
stołka menadżera ich jednostki, Sasuke na ten stołek wskoczy. Wyglądało jednak
na to, że Orochimaru czuł się dobrze gdzie był i nie miał zamiaru oddać swojego
stanowiska. Co więcej, sprytnie się pozbył jedynej konkurencji. A Sasuke był na
tyle głupi, że tego nie zauważył!
Po prysznicu wytarł się,
poszedł do sypialni i nago, położy się spać.
O dwudziestej w pubie zeszła
się nieduża grupa sprzedawców, aby pożegnać się z Sasuke, bo w firmie nawet nie
dano mu chwili czasu na rozmowę z własnymi pracownikami. Z kierowników przyszli
Kimimaro oraz Kabuto, choć ten drugi, znany przydupas Orochimaru, zapewne tylko
po to, by posłuchać plotek. Sasuke nie miał jednak zamiaru wylewać z siebie
żółci przy ludziach z byłej pracy, którzy ani go nie znali, ani nie byli dla
niego ważni. Postawił kolejkę, śmiał się i bawił z nimi jak zawsze. Kilka
dziewczyn go wyprzytulało, zapewniając, że za takim kierownikiem będzie tęsknić
całe biuro. Udawał, że nie przejmuje się tą całą sytuacją, że nic go to nie
obchodzi i że ma głęboko w poważaniu, co zrobił Orochimaru.
Do domu wrócił po północy,
lekko wstawiony, ale nie pijany. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że nie ma
pojęcia, co ma ze sobą zrobić…
*
Następnego dnia rano, kiedy
zorientował sie, że nie ma żadnego celu, że nie musi się nigdzie spieszyć, że
nie idzie do biura, bo jest w okresie wypowiedzenia, zwolniony z obowiązku
wykonywania pracy, dopadła go depresja. Nie po to przecież harował sześć lat,
żeby nic z tego nie mieć! Nie po to poświęcił całego siebie, żeby w zamian
dostać kopa w dupę!
Nawet nie chciało mu się szukać
nowej pracy, nie miał ochoty na przeglądanie ofert. Nigdy by nie przypuszczał,
że z dniem pierwszego grudnia dostanie taki prezent. Co miał teraz ze sobą
zrobić, od czego zacząć? Jak teraz spojrzy w oczy rodzinie, gdy pojedzie do
nich na święta? Mama i tata byli z niego tacy dumni, że był kierownikiem w
dużej firmie, że zarabiał niezłe pieniądze, że było go stać na mieszkanie, na
samochód… Byli dumni, że osiągnął swego rodzaju sukces. Wyjechał z małego
miasteczka na końcu świata, ukończył bardzo dobre studia z doskonałym wynikiem,
od razu znalazł pracę, a w tej pracy bardzo szybko awansował. A teraz… teraz
był przegrywem, który nie poradził sobie w dużym mieście, wsiokiem, co ledwo
zaczął karierę, zaraz ją skończył, bo go wygryźli. Co on miał teraz zrobić?
Cały czwartek drugiego grudnia
siedział w domu, pijąc i oglądając seriale. W piątek robił to samo i na weekend
miał identyczne plany, które jednak zepsuł mu telefon od mamy.
Mama zadzwoniła w sobotę rano,
wesoła jak skowronek, radosna, że w Konosze leży śnieg i jest pięknie, biało,
mroźnie i świątecznie, bo przecież święta już lada chwila. Przytakiwał temu bez
sensu, patrząc w okno; w mieście lał deszcz, było ponuro, błotniście i
nieprzyjemnie. Zatęsknił za domem, za rodzinnym miasteczkiem, które, z racji
bliskości gór, zawsze zimną pokrywały warstwy śniegu. Zatęsknił za pierożkami
swojej mamy, za grzanym winem w zimowy wieczór, za bratem i jego dzieciakami.
Rzadko tam jeździł, niemal pięćset kilometrów odległości robiło swoje. Od lat
wpadał dwa razy do roku, na święta, spędzał nie więcej niż trzy dni i wyjeżdżał,
bo praca, bo obowiązki. Mama zawsze mu to wypominała.
- A co ty taki ponury? –
zapytała w pewnym momencie rodzicielka. Jak zawsze bezbłędnie odgadywała jego
nastrój.
- Nie, nic się nie dzieje –
odparł.
- Coś w pracy?
- Nie… w pracy… w pracy
świetnie – skłamał. Nie miał serca jej powiedzieć, że po sześciu latach harówy
w korporacji, po sześciu latach wypruwania sobie żył, rezygnowania z czasu
spędzanego z rodziną, ogólnie, z życia prywatnego, jego menadżer wywalił go na
zbity pysk pod byle żałosnym pretekstem. Nie mógł jej powiedzieć, jakim
przegranym człowiekiem był w tej chwili. – Po prostu… mój menadżer suszy mi
głowę, że mam mnóstwo zaległego urlopu, i wiesz co? Chyba go wybiorę teraz
przed świętami. Co ty na to, mamo? Może wsiądę jutro w pociąg i przyjadę?
Mógłbym zostać do Nowego Roku – wymyślił naprędce. Czuł, że jeśli zostanie w
mieście sam, to oszaleje.
Mamę na chwilę zatkało, a potem
zaczęła wyrzucać z siebie słowa niczym karabin maszynowy. Nie spodziewał się,
że tak się ucieszy, bo kobieta aż się rozpłakała do słuchawki i musiał ją
uspokajać, zapewniając, że w poniedziałek rano będzie w Konosze i się w końcu
zobaczą. Ostatni raz był w domu w kwietniu, na Wielkanoc.
Kiedy skończył rozmawiać z
mamą, nareszcie widział jakiś cel w swoim życiu. Postanowił odpuścić sobie choć
na chwilę i zwyczajnie wyjechać na zimowe wakacje, aby zregenerować siły.
Należało mu się to, miesiąc urlopu po tym wszystkim, co go spotkało, miesiąc
urlopu na odpoczynek i pozbieranie się. Miesiąc z ukochaną rodziną, którą
zostawił dla kariery, miesiąc domowych obiadów u mamy, miesiąc wieczornych
rozmów z ojcem, miesiąc spotkań z bratem i jego rodziną.
W związku z wyjazdem musiał się
zebrać z łóżka, wykąpać i wybrać na zakupy, w końcu należało zakupić jakieś
prezenty dla rodziny. Zawsze przyjeżdżał z prezentami, chcąc jakoś wynagrodzić
rodzinie swoją nieobecność. Wiedział, że drogie niespodzianki nigdy nie zastąpią
im jego nieobecności, ale się starał. Zawsze marzył o życiu w wielkim mieście,
o karierze, o byciu kimś, o dużych pieniądzach, o tym wszystkim, czego nie mógł
mieć w maleńkim miasteczku. Konoha była dla niego jak więzienie, kiedy był w
liceum marzył, by się z niej wydostać, by się uwolnić. Teraz, po jedenastu
latach w stolicy marzył, by wrócić do domu i spędzić tam trochę więcej czasu.
Wybrał się do jednej z
większych galerii w mieście, aby zakupić prezenty dla wszystkich, zwłaszcza dla
dwóch synów Itachiego, bo dzieciaki, kiedy przyjeżdżał, zawsze liczyły na drogie
zabawki.
Później wrócił do domu, przez
Internet kupił bilet na pociąg i zaczął się pakować.
Powrót do domu brzmiał o wiele
lepiej niż samotne siedzenie w pustym mieszkaniu. Brzmiał o wiele, wiele
lepiej.
Hejeczka, hejeczka,
OdpowiedzUsuńfantastycznie, ale no żesz tak z Sasuke postąpić co za wredny dupek z Orochimaru... ale i podoba mi się pomysł, no że to coś Sasuke nie wyszło, swoją droga dobrze że też przed świętami nie dostał tego wypowiedzenia...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia