czwartek, 23 grudnia 2021

Rozdział 2

            Pół nocy w pociągu wykończyło Sasuke. Niby się trochę przespał, ale wiadomo, że nie było zbyt wygodnie i nie był to prawdziwy sen, a zaledwie taka drzemka. Na szczęście nie było tłumów, jakich się spodziewał; dopiero później przypomniał sobie, że przecież zawsze jeździł do domu tuż przed świętami, kiedy jeździli wszyscy, a dziś był poniedziałek, szósty grudnia, Mikołajki i w pociągu zajęta była zaledwie połowa miejsc.

Gdy wysiadł rano na zimnym peronie w Konosze, zaskoczyła go ilość śniegu, jaka pokrywała okolicę. Przyzwyczaił się do miasta, gdzie każdy śnieg zaraz zamieniał się w pluchę, gdzie władze robiły wszystko, by odśnieżyć każdą ulicę, a samochody dodatkowo rozjeżdżały śnieg, robiąc z niego błoto. Zima w mieście była bardziej szara niż biała, bardziej błotnista niż śnieżna i ogólnie ciężko było wczuć się w ten piękny, zimowy klimat.

Konoha natomiast przykryta była białą kołderką i wyglądała jak zdjęcie z pocztówki. Las dookoła peronu zamarł, przykryty puchem. Góry w oddali wyglądały imponująco i monumentalnie, daleko w tamtą stronę majaczyły domki, bo peron znajdował się za miasteczkiem, trochę na uboczu. Z ust Sasuke wylatywała para, zimno szczypało go w policzki. Ubrał się grubo, założył ciepłą czapkę i rękawiczki, a i tak czuł chłód.

- Sasuke!

Obejrzał się. Za plecami dostrzegł idącego w jego stronę ojca, jak zawsze ubranego w mundur. Obok budynku kolei stał jego radiowóz, na widok którego Sasuke niemal się zaśmiał.

- Nie ma to jak pojechać do domu policyjną suką – rzekł do ojca, kiedy ten z impetem porwał go w ramiona.

- Cześć synu! – zagrzmiał.

- Cześć tato – odparł Sasuke, ściskając go.

Chwilę trwali w uścisku, a potem ojciec puścił go i cofnął się o dwa kroki. Zmierzył go od góry do dołu, jakby chciał wyłapać, jak Sasuke zmienił się od kwietnia. Sasuke też mu się przyjrzał, dostrzegając nieco bardziej posiwiałe włosy, wystające spod grubej czapki, nieco więcej zmarszczek na twarzy, ale na szczęście szeroki uśmiech i wesołe, ciemne oczy Fugaku Uchihy.

- Chodź, matka nie może się doczekać! – powiedział ojciec, łapiąc za rączkę dużej walizki, którą miał ze sobą Sasuke.

Ruszyli szybko w stronę auta, bo lodowaty, poranny ziąb dawał się we znaki. Wrzucili do bagażnika walizkę i torbę, którą Sasuke zdjął ze swojego ramienia, po czym wsiedli do auta. Ojciec uruchomił silnik i podkręcił ogrzewanie, a Sasuke zdjął czapkę i rozpiął kurtkę pod szyją.

- Nie lada niespodziankę nam zrobiłeś tym przyjazdem! – powiedział ojciec, wykręcając autem, by wyjechać na ulicę.

- Sam nie wiedziałem, czy dam radę przyjechać – odpowiedział tacie, patrząc przez okno na wszystko dookoła. Wyłapywał każdą zmianę, nowe, budujące się domy, wyższe, starsze drzewa, nowe drogi czy mosty. Kiedy był dzieciakiem, wokół dworca były zaledwie pola, teraz dostrzegł kilka budynków. Miasteczko rozrastało się, powstawały nowe domy, nowe supermarkety, choć i tak do centrum stąd był około kilometr.

- Dobrze, że się zdecydowałeś! W końcu przyjechałeś jak z normalną wizytą, a nie na dwa dni jak po ogień!

- Mam dużo zaległego urlopu. – Kłamał jak z nut, ale nie miał zamiaru się przyznać, że nie ma już pracy, że w tej chwili jest bezrobotny. Chciał o tym zapomnieć choć na czas świąt i po Nowym Roku zacząć wszystko od nowa. Myśl, że wyleciał z roboty, mierziła go. Od jedenastu lat radził sobie sam. Gdy poszedł na studia, od razu znalazł pracę. Rodzice przysyłali mu pieniądze, za które wtedy opłacał mieszkanie, jednak na resztę musiał zapracować sam i zawsze dobrze mu szło. Nie potrafił się teraz przyznać, że jego „idealne” według całej rodziny życie posypało się jak domek z kart. Że na tę chwilę nie miał nic, ani pracy, ani żadnego związku, ani nawet żadnych przyjaciół. Zawsze przed pytaniami o jego życie prywatne w mieście zasłaniał się karierą, a teraz już nawet jej nie miał.

- No w końcu, pracujesz i pracujesz! – zawołał ojciec. Właśnie wjechali na teren miasteczka, mijając pierwsze stare, znajome domy. Większość z nich była już przystrojona świątecznymi światełkami, w ogródkach stały plastikowe renifery czy sanie Mikołaja, na drzwiach wisiały wieńce z ostrokrzewu. Konoha bardzo poważnie podchodziła do świąt, w końcu było to zimowe miasteczko u podnóża gór. Rodzice jego znajomego ze szkoły, najbardziej leniwego ucznia w klasie, Shikamaru, prowadzili pensjonat i szkółkę jazdy na nartach. Miasteczko lubiło turystów, a turyści lubili Konohę, dlatego mieszkańcy starali się zachowywać określony klimat już od początku grudnia.

- Tak to jest w mieście – odpowiedział. – Tutaj wszystko toczy się powoli, leniwie, a tam wręcz przeciwnie, człowiek zawsze się gdzieś śpieszy.

- A jak tam w tej twojej pracy? – zapytał ojciec, skręcając w ulicę, przy której mieszkali. Samo miasteczko niewiele się zmieniło, przykryte śniegiem wyglądało niemal jak za dzieciństwa Sasuke.

- Dobrze – odpowiedział odruchowo, tak, jak zawsze od lat odpowiadał na podobne pytania. – Wszystko świetnie.

- No i jesteśmy!

Ojciec wjechał na odśnieżony podjazd, a Sasuke spojrzał na swój rodzinny dom. Prócz innego wianka na drzwiach, ten nic się nie zmienił; czerwona cegła, granatowa dachówka, białe okiennice, weranda przed domem, dookoła strzeliste tuje, teraz przykryte kożuszkiem śniegu. W oknie dostrzegł twarz mamy, wyglądającą zza firanki.

Gdy kobieta zobaczyła, że to oni, natychmiast odbiegła od okna i chwilę później pojawiła się w otwartych drzwiach. Sasuke czym prędzej wysiadł z samochodu i pobiegł do matki, a ona wybiegła na werandę w samych kapciach i rzuciła mu się w ramiona. Złapał ją w pół, objął mocno i uniósł, okręcając się z nią dookoła.

Mikoto zaśmiała się wesoło.

- Sasuke! – zawołała. Postawił ją na nogi, potem ucałował mocno w policzek.

- Witaj mamo – powiedział wesoło. Kobieta przyjrzała mu się z radością; dostrzegł łzy w kącikach jej oczu. Jak zawsze wzruszyła się jego przyjazdem.

- Nareszcie jesteś w domu – powiedziała. – Witaj, kochanie…

- No już, już, starczy tych otwartych drzwi, wyziębicie w domu! – zawołał ojciec, niosąc jego torbę i walizkę. Sasuke rzucił się, by mu pomóc, w końcu walizka nie była lekka, miał w niej rzeczy na cały miesiąc, a w torbie laptop oraz prezenty.

Razem wnieśli wszystko do domu i zamknęli drzwi.

Wewnątrz było ciepło i pachniało… domem. Sasuke ściągnął z siebie kurtkę i szalik, odwiesił je na haczyk w przedpokoju, ściągnął też buty i pozwolił się poprowadzić do kuchni.

- Sasuke, kawy, herbaty, ciepłego mleka? – zapytała mama, patrząc na niego roziskrzonymi oczami. Sasuke uśmiechnął się do niej, siadając przy białym, owalnym stoliku, nakrytym obrusem w zielone choinki, przy którym stało sześć krzeseł.

- Kawy, marzę o kawie – odpowiedział, a mama natychmiast nalała wody do czajnika. Zerknął na ojca, który dalej stał ubrany w grubą, granatową, policyjną kurtkę.

- Na mnie czas – rzekł, dostrzegając spojrzenie Sasuke. – Służba nie drużba! Porozmawiamy wieczorem, kupię wino na grzańca!

- O tak – westchnął rozmarzony Sasuke. – Przy tej pogodzie zdecydowanie tak.

Ojciec uścisnął mu rękę, ucałował policzek matki i wyszedł, a Mikoto westchnęła, patrząc na mokre ślady, jakie zostawiły jego buty.

- Ja zetrę, mamo – zaoferował się Sasuke i poszedł do łazienki na parterze po mop. Wytarł ślady butów po ojcu, a potem wrócił do mamy, w sam raz na kawę.

Rodzicielka postawiła na stole dwa kubki, dla siebie i dla niego, a także talerz kanapek z szynką i pomidorem. Sasuke dopiero teraz zdał sobie sprawę, jaki jest głodny, więc czym prędzej sięgnął po jedną z nich. Mama uśmiechnęła się do niego. Długie, ciemne włosy spięła w luźną kitkę, jej ciemne oczy były szczęśliwe jak nigdy. Cała rodzina Sasuke miała ciemne włosy i oczy, on również je odziedziczył. Większość jego znajomych mówiła, że z wyglądu był bardziej podobny do mamy niż do ojca.

- Jak droga? – zapytała mama, głaszcząc jego dłoń. Przełknął jedzenie, wzruszając ramionami.

- Długa, ale trochę się zdrzemnąłem – odpowiedział. – Nie było dużo ludzi w pociągu, nie tak, jak gdy przyjeżdżam na święta…

- Jak to dobrze, że dali ci wolne w tej twojej pracy! Nie samą pracą człowiek żyje!

- W końcu to dostrzegłem. U mnie jak u mnie, nic się nie zmienia. Co u was? Co słychać w miasteczku?

Mama rozpromieniła się i natychmiast zaczęła opowiadać o wszystkich sąsiadach, a on zajął się jedzeniem i kawą, słuchając. Jego mama uwielbiała ploteczki, nawet jak dzwoniła, to opowiadała mu, kto z kim się zszedł, kto z kim zerwał, kto wziął ślub, kto umarł. Sasuke całkiem nieźle się orientował w życiu Konohy, mimo że od lat był tu gościem zaledwie na kilka dni w roku. Mama opowiadała mu, co robili jego koledzy i koleżanki z klasy, co robili przyjaciele Itachiego, kto gdzie się wyprowadził albo kto został i założył rodzinę.

Kiedy kanapki się skończyły, a kubki były puste, Sasuke ziewnął szeroko i wstał od stołu.

- Przepraszam cię, mamo, ale pójdę na górę i trochę się ogarnę, może nawet zdrzemnę – powiedział. – Jestem wykończony tą podróżą.

- Dobrze kochanie – odpowiedziała mama. Zbliżył się i pogłaskała go po policzku. – Zawołam cię na obiad, odpocznij sobie.

Ucałował jej policzek, wrócił na korytarz, a potem zabrał swoją walizkę i torbę, by udać się na górę, do swojego pokoju.

Gdy wszedł do środka, uderzyła go cała masa wspomnień. To w tym pokoju wydarzyły się praktycznie wszystkie najważniejsze chwile w jego nastoletnim życiu. Powiódł wzrokiem po wysprzątanych, niemal pustych półkach meblościanki, na których niegdyś stały poskładane modele LEGO Star Wars. Teraz wszystkie były pewnie popakowane w kartony i zaniesione na strych. Nie było też komiksów ani jego książek, łóżko było przykładnie zaścielone, a biurko puste.

Postawił walizkę przy drzwiach, a torbę położył na fotelu w kącie. Jego spojrzenie uciekało w stronę ściany, na której wciąż wisiały ramki ze zdjęciami. Na nie akurat nie chciał patrzeć, nie chciał sobie przypominać, więc zwalił się ciężko na łóżko, przykrył oczy łokciem i niemal natychmiast zasnął.

Obudziły go wesołe głosy z dołu. Ocknął się gwałtownie; przez chwilę nie wiedział, gdzie jest i co się dzieje, jednak potem usłyszał krzyki z dołu i śmiechy i zorientował się, że jest u rodziców, w rodzinnym domu i że chyba najwyraźniej mają gości. Ledwo zdążył podnieść się z łóżka, drzwi jego pokoju otworzyły się z impetem i do środka wpadły dwie małe torpedy.

- Wujek Sasuke! – wykrzyknęli chłopacy jednocześnie, rzucając się na niego.

Sasuke zaśmiał się, łapiąc obu chłopców w objęcia. Został mocno wyściskany i sam mocno ich wyściskał.

- Ależ wyrośliście! – zawołał, patrząc to na starszego, bo dziesięcioletniego Isamu, to na młodszego, siedmioletniego Ichiro. Obaj chłopcy byli ciemnowłosi i ciemnoocy, jak cała ich rodzina.

- Masz coś dla nas? – zapytał natychmiast Ichiro, co u Sasuke wywołało atak śmiechu.

- Oczywiście, że mam – odpowiedział, a chłopcy zaczęli podskakiwać z ekscytacji. Sasuke sięgnął do swojej torby, najpierw wyjął laptopa, położył go na biurku, a później wyciągnął pudełka z zabawkami. Chłopcy pisnęli z zachwytu, łapiąc za podarki.

W drzwiach pokoju pojawiła się Izumi, żona Itachiego, brata Sasuke. Kobieta ubrana była w gruby, fioletowy sweter, brązowe włosy miała rozpuszczone, ciemne oczy pełne spokoju i dobroci. Chodziła z Itachim od niepamiętnych czasów, chyba od liceum, przez całe studia, a teraz była jego żoną.

- Chłopcy, nie męczcie wujka Sasuke – powiedziała.

- Zobacz, mamo, co dostaliśmy! – zawołał Isamu, podbiegając do matki i pokazując jej pudełko LEGO. – Takiego jeszcze nie mam!

- To dobrze, kochanie. A teraz babcia woła wszystkich na obiad, później sobie to złożycie – odpowiedziała kobieta do syna, głaszcząc go po głowie.

- Chodź, pokażemy tacie co mamy! – zawołał Ichiro. Obaj chłopacy wybiegli spokoju i głośno tupiąc zbiegli na parter, a Sasuke spojrzał na swoją szwagierkę.

- Cześć – powiedział. Podszedł do niej i ucałował dziewczynę w oba policzki. – Jak się macie?

- A jak się można mieć w tej naszej małej mieścinie? – odpowiedziała kobieta retorycznie. – Chodźmy na dół, pogadamy przy stole. Itachi już tam mamę bajeruje, dostanie największy kawałek ciasta, jak się nie pospieszymy…

Śmiejąc się, zeszli na dół, gdzie w kuchni dzieciaki pokazywały babci i Itachiemu, jakie dostały prezenty. Na widok Sasuke, Itachi poderwał się z krzesła.

- No, nasz brat marnotrawny wrócił! – zagrzmiał na całą kuchnię, a Sasuke skrzywił się. Itachi od niepamiętnych czasów dokuczał mu z powodu wyprowadzki, nie mógł pojąć, dlaczego Sasuke wybrał uczelnię niemal na drugim końcu kraju, a potem jeszcze został tam na stałe. Wiele osób nie wyobrażało sobie wyjazdu z Konohy, gdzie od pokoleń żyły ich rodziny, gdzie wszyscy się znali i wszyscy sobie pomagali.

Uścisnął brata, klepiąc go po plecach.

- Zaraz marnotrawny! Zapracowany, to może, ale nie marnotrawny – odpowiedział Sasuke.

- Co cię sprowadza w nasze skromne, drobnomieszczańskie progi już na początku grudnia? – zapytał brat.

- Itachi! – zawołała mama karcąco. – Sasuke i tak rzadko przyjeżdża, nie zniechęcaj go!

Obaj zaśmiali się ze słów matki. Sasuke usiadł przy stole, a Itachi oklapł na krzesło obok niego. Dzieci na podłodze przy oknie wyrzuciły klocki na podłogę i zaczęły je układać.

- Wziąłem w końcu zaległy urlop – skłamał znów Sasuke. – I jestem, aż do Nowego Roku…

- W końcu! Już tu prawie zapomnieliśmy, jak wyglądasz!

- Bardzo zabawne! – Sasuke przewrócił oczami. – Jestem teraz, czy to nie wystarczy? Jeszcze zdążę ci się znudzić przez cały grudzień.

- Dobrze że jesteś, pomożesz przy odśnieżaniu! Zapowiadają w tym roku u nas tyle śniegu, że się nie odkopiemy!

- Turyści się ucieszą – powiedziała mama, stawiając przed Sasuke talerz zupy. Podziękował, sięgając po łyżkę, którą podała Izumi. – Miasteczko dzięki nim zarabia.

- Szkołę na stoku dalej prowadzą państwo Nara? – zapytał, patrząc na Itachiego. Brat wyjął z kieszeni frotkę, związał swoje długie, ciemne włosy w niski kucyk, a potem pochylił się nad talerzem zupy, który właśnie dostał od mamy. Izumi zaczęła zaganiać dzieciaki do stołu, aby też zjadły obiad.

- Ta – odparł brat. – Shikamaru jest tam instruktorem.

- Serio? – zdziwił się Sasuke, patrząc to na brata, to na mamę, zdziwiony tą nowiną. Shikamaru był najbardziej leniwą osobą, jaką znał Sasuke i nienawidził jeździć na nartach! Zawsze gadał, że to kłopotliwe i niepotrzebne i że woli wygrzewać się przy kominku w salonie w pensjonacie swoich rodziców i że nigdy w przyszłości nie da się zagonić do roboty w tym miejscu. Z tego, co Sasuke pamiętał, Shikamaru także chciał wyjechać z miasteczka.

- Tak. Zaręczył się i bierze ślub w przyszłym roku, a ta jego narzeczona już niemal przejęła prowadzenie pensjonatu…

- Narzeczona? – zdziwił się Sasuke, zerkając na mamę, bo tej ploteczki akurat mu nie opowiadała. Mama pokiwała głową, nalewając zupy do ostatniego talerza, dla samej siebie. Chwilę później zajęła ostatnie krzesło, patrząc, jak jej wnuki zajadają się zupą.

- Nie jest stąd, przyjezdna – odpowiedziała mama. – Z tego miasta, gdzie Shikamaru studiował… Jak jej tam…?

- Temari – wtrąciła się Izumi. – Fajna dziewczyna. Oboje pewnie będą dziś na Mikołajkowej imprezie w barze u Akimichich.

Sasuke pokiwał głową, domyślając się, że ta tradycja również została zachowana. Bar rodziców kolegi z jego dawnej klasy, Choujiego, był jedynym lokalem w miasteczku, pomijając restaurację w hotelu rodziny Hyuuga i jadłodajnię Ichiraku. Każdego roku w barze u Akimichich odbywało się Mikołajkowe karaoke z nagrodami. Sasuke raz wygrał śnieżną kulę, przedstawiającą sanie Świętego Mikołaja i jego renifery. Ona pewnie też była schowana na strychu w którymś z kartonów, jak większość jego wspomnień z Konohy. Gdyby stała na półce, za wiele by mu przypominała. Spoglądałby na nią i widział uśmiechniętą twarz Nar…

Potrząsnął głową, chcąc się skupić na rozmowie, jaka toczyła się przy stole, a nie na wspomnieniach. Mama właśnie opowiadała o imprezie z ubiegłego roku, więc zaczął słuchać, jedząc zupę jak reszta rodziny.

Później mama i Izumi podały drugie danie, zwykłe ziemniaczki z roladą drobiową ze śliwkami, a do tego sos. Sasuke stęsknił się z kuchnią swojej mamy, brakowało mu jej w mieście. Tam żywił się zazwyczaj po jakichś garmażerkach, bo sam za wiele nie umiał gotować. Nie miał na to czasu, łatwiej było zamówić jedzenie przez aplikację, niż samemu stać w garach.

- A ty, Sasuke? – zapytał go nagle Itachi. Sasuke zmarszczył nos, bo chyba zgubił wątek.

- Co ja? – dopytał.

- Czy wybierasz się na karaoke do Akimichich? – wyjaśnił brat. Sasuke zamyślił się na chwilę; z jednej strony miał ochotę zobaczyć dawnych znajomych. Wiedział, że wszyscy tam będą, Sakura, która podobno była lekarzem w miejscowym ośrodku, Ino z mężem, Shikamaru z narzeczoną, której nie znał i cała reszta znajomych. A skoro będą wszyscy, to z drugiej strony pewnie będzie też i Naruto…

Westchnął ciężko, nie mogąc uwierzyć, że to imię przeszło mu przez myśl. Od lat nie potrafił go wykrztusić.

Dostrzegł, że mama patrzy na niego uważnie i z troską.

- Zastanowię się… - odpowiedział tylko.

2 komentarze:

  1. Co robi Isamu , w tym opowiadaniu . Jesteś super nie zmieniaj się i życzę spokojnych dni świątecznych.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    bardzo miło że Sasuke przyjechał w rodzinne strony, rodzice się bardzo ucieszyli, no ale tak kłamać, a jak się mówi prawda wcześniej czy później wyjdzie na jaw, i ta reakcja na nawet wspomnienie Naruro zastanawiająca...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń