Pół nocy w pociągu wykończyło Sasuke. Niby się trochę przespał, ale wiadomo, że nie było zbyt wygodnie i nie był to prawdziwy sen, a zaledwie taka drzemka. Na szczęście nie było tłumów, jakich się spodziewał; dopiero później przypomniał sobie, że przecież zawsze jeździł do domu tuż przed świętami, kiedy jeździli wszyscy, a dziś był poniedziałek, szósty grudnia, Mikołajki i w pociągu zajęta była zaledwie połowa miejsc.
Gdy wysiadł rano na zimnym
peronie w Konosze, zaskoczyła go ilość śniegu, jaka pokrywała okolicę.
Przyzwyczaił się do miasta, gdzie każdy śnieg zaraz zamieniał się w pluchę,
gdzie władze robiły wszystko, by odśnieżyć każdą ulicę, a samochody dodatkowo
rozjeżdżały śnieg, robiąc z niego błoto. Zima w mieście była bardziej szara niż
biała, bardziej błotnista niż śnieżna i ogólnie ciężko było wczuć się w ten
piękny, zimowy klimat.
Konoha natomiast przykryta była
białą kołderką i wyglądała jak zdjęcie z pocztówki. Las dookoła peronu zamarł,
przykryty puchem. Góry w oddali wyglądały imponująco i monumentalnie, daleko w
tamtą stronę majaczyły domki, bo peron znajdował się za miasteczkiem, trochę na
uboczu. Z ust Sasuke wylatywała para, zimno szczypało go w policzki. Ubrał się
grubo, założył ciepłą czapkę i rękawiczki, a i tak czuł chłód.
- Sasuke!
Obejrzał się. Za plecami
dostrzegł idącego w jego stronę ojca, jak zawsze ubranego w mundur. Obok
budynku kolei stał jego radiowóz, na widok którego Sasuke niemal się zaśmiał.
- Nie ma to jak pojechać do
domu policyjną suką – rzekł do ojca, kiedy ten z impetem porwał go w ramiona.
- Cześć synu! – zagrzmiał.
- Cześć tato – odparł Sasuke,
ściskając go.
Chwilę trwali w uścisku, a
potem ojciec puścił go i cofnął się o dwa kroki. Zmierzył go od góry do dołu,
jakby chciał wyłapać, jak Sasuke zmienił się od kwietnia. Sasuke też mu się
przyjrzał, dostrzegając nieco bardziej posiwiałe włosy, wystające spod grubej
czapki, nieco więcej zmarszczek na twarzy, ale na szczęście szeroki uśmiech i
wesołe, ciemne oczy Fugaku Uchihy.
- Chodź, matka nie może się
doczekać! – powiedział ojciec, łapiąc za rączkę dużej walizki, którą miał ze
sobą Sasuke.
Ruszyli szybko w stronę auta,
bo lodowaty, poranny ziąb dawał się we znaki. Wrzucili do bagażnika walizkę i
torbę, którą Sasuke zdjął ze swojego ramienia, po czym wsiedli do auta. Ojciec
uruchomił silnik i podkręcił ogrzewanie, a Sasuke zdjął czapkę i rozpiął kurtkę
pod szyją.
- Nie lada niespodziankę nam
zrobiłeś tym przyjazdem! – powiedział ojciec, wykręcając autem, by wyjechać na
ulicę.
- Sam nie wiedziałem, czy dam
radę przyjechać – odpowiedział tacie, patrząc przez okno na wszystko dookoła.
Wyłapywał każdą zmianę, nowe, budujące się domy, wyższe, starsze drzewa, nowe
drogi czy mosty. Kiedy był dzieciakiem, wokół dworca były zaledwie pola, teraz
dostrzegł kilka budynków. Miasteczko rozrastało się, powstawały nowe domy, nowe
supermarkety, choć i tak do centrum stąd był około kilometr.
- Dobrze, że się zdecydowałeś!
W końcu przyjechałeś jak z normalną wizytą, a nie na dwa dni jak po ogień!
- Mam dużo zaległego urlopu. –
Kłamał jak z nut, ale nie miał zamiaru się przyznać, że nie ma już pracy, że w
tej chwili jest bezrobotny. Chciał o tym zapomnieć choć na czas świąt i po
Nowym Roku zacząć wszystko od nowa. Myśl, że wyleciał z roboty, mierziła go. Od
jedenastu lat radził sobie sam. Gdy poszedł na studia, od razu znalazł pracę.
Rodzice przysyłali mu pieniądze, za które wtedy opłacał mieszkanie, jednak na
resztę musiał zapracować sam i zawsze dobrze mu szło. Nie potrafił się teraz
przyznać, że jego „idealne” według całej rodziny życie posypało się jak domek z
kart. Że na tę chwilę nie miał nic, ani pracy, ani żadnego związku, ani nawet
żadnych przyjaciół. Zawsze przed pytaniami o jego życie prywatne w mieście zasłaniał
się karierą, a teraz już nawet jej nie miał.
- No w końcu, pracujesz i
pracujesz! – zawołał ojciec. Właśnie wjechali na teren miasteczka, mijając
pierwsze stare, znajome domy. Większość z nich była już przystrojona
świątecznymi światełkami, w ogródkach stały plastikowe renifery czy sanie
Mikołaja, na drzwiach wisiały wieńce z ostrokrzewu. Konoha bardzo poważnie
podchodziła do świąt, w końcu było to zimowe miasteczko u podnóża gór. Rodzice
jego znajomego ze szkoły, najbardziej leniwego ucznia w klasie, Shikamaru,
prowadzili pensjonat i szkółkę jazdy na nartach. Miasteczko lubiło turystów, a
turyści lubili Konohę, dlatego mieszkańcy starali się zachowywać określony klimat
już od początku grudnia.
- Tak to jest w mieście –
odpowiedział. – Tutaj wszystko toczy się powoli, leniwie, a tam wręcz
przeciwnie, człowiek zawsze się gdzieś śpieszy.
- A jak tam w tej twojej pracy?
– zapytał ojciec, skręcając w ulicę, przy której mieszkali. Samo miasteczko
niewiele się zmieniło, przykryte śniegiem wyglądało niemal jak za dzieciństwa
Sasuke.
- Dobrze – odpowiedział
odruchowo, tak, jak zawsze od lat odpowiadał na podobne pytania. – Wszystko
świetnie.
- No i jesteśmy!
Ojciec wjechał na odśnieżony
podjazd, a Sasuke spojrzał na swój rodzinny dom. Prócz innego wianka na drzwiach,
ten nic się nie zmienił; czerwona cegła, granatowa dachówka, białe okiennice,
weranda przed domem, dookoła strzeliste tuje, teraz przykryte kożuszkiem
śniegu. W oknie dostrzegł twarz mamy, wyglądającą zza firanki.
Gdy kobieta zobaczyła, że to
oni, natychmiast odbiegła od okna i chwilę później pojawiła się w otwartych drzwiach.
Sasuke czym prędzej wysiadł z samochodu i pobiegł do matki, a ona wybiegła na
werandę w samych kapciach i rzuciła mu się w ramiona. Złapał ją w pół, objął
mocno i uniósł, okręcając się z nią dookoła.
Mikoto zaśmiała się wesoło.
- Sasuke! – zawołała. Postawił
ją na nogi, potem ucałował mocno w policzek.
- Witaj mamo – powiedział
wesoło. Kobieta przyjrzała mu się z radością; dostrzegł łzy w kącikach jej
oczu. Jak zawsze wzruszyła się jego przyjazdem.
- Nareszcie jesteś w domu –
powiedziała. – Witaj, kochanie…
- No już, już, starczy tych
otwartych drzwi, wyziębicie w domu! – zawołał ojciec, niosąc jego torbę i
walizkę. Sasuke rzucił się, by mu pomóc, w końcu walizka nie była lekka, miał w
niej rzeczy na cały miesiąc, a w torbie laptop oraz prezenty.
Razem wnieśli wszystko do domu
i zamknęli drzwi.
Wewnątrz było ciepło i
pachniało… domem. Sasuke ściągnął z siebie kurtkę i szalik, odwiesił je na haczyk
w przedpokoju, ściągnął też buty i pozwolił się poprowadzić do kuchni.
- Sasuke, kawy, herbaty, ciepłego
mleka? – zapytała mama, patrząc na niego roziskrzonymi oczami. Sasuke
uśmiechnął się do niej, siadając przy białym, owalnym stoliku, nakrytym obrusem
w zielone choinki, przy którym stało sześć krzeseł.
- Kawy, marzę o kawie –
odpowiedział, a mama natychmiast nalała wody do czajnika. Zerknął na ojca,
który dalej stał ubrany w grubą, granatową, policyjną kurtkę.
- Na mnie czas – rzekł,
dostrzegając spojrzenie Sasuke. – Służba nie drużba! Porozmawiamy wieczorem,
kupię wino na grzańca!
- O tak – westchnął rozmarzony
Sasuke. – Przy tej pogodzie zdecydowanie tak.
Ojciec uścisnął mu rękę,
ucałował policzek matki i wyszedł, a Mikoto westchnęła, patrząc na mokre ślady,
jakie zostawiły jego buty.
- Ja zetrę, mamo – zaoferował
się Sasuke i poszedł do łazienki na parterze po mop. Wytarł ślady butów po
ojcu, a potem wrócił do mamy, w sam raz na kawę.
Rodzicielka postawiła na stole
dwa kubki, dla siebie i dla niego, a także talerz kanapek z szynką i pomidorem.
Sasuke dopiero teraz zdał sobie sprawę, jaki jest głodny, więc czym prędzej
sięgnął po jedną z nich. Mama uśmiechnęła się do niego. Długie, ciemne włosy
spięła w luźną kitkę, jej ciemne oczy były szczęśliwe jak nigdy. Cała rodzina
Sasuke miała ciemne włosy i oczy, on również je odziedziczył. Większość jego
znajomych mówiła, że z wyglądu był bardziej podobny do mamy niż do ojca.
- Jak droga? – zapytała mama,
głaszcząc jego dłoń. Przełknął jedzenie, wzruszając ramionami.
- Długa, ale trochę się
zdrzemnąłem – odpowiedział. – Nie było dużo ludzi w pociągu, nie tak, jak gdy
przyjeżdżam na święta…
- Jak to dobrze, że dali ci
wolne w tej twojej pracy! Nie samą pracą człowiek żyje!
- W końcu to dostrzegłem. U
mnie jak u mnie, nic się nie zmienia. Co u was? Co słychać w miasteczku?
Mama rozpromieniła się i
natychmiast zaczęła opowiadać o wszystkich sąsiadach, a on zajął się jedzeniem
i kawą, słuchając. Jego mama uwielbiała ploteczki, nawet jak dzwoniła, to
opowiadała mu, kto z kim się zszedł, kto z kim zerwał, kto wziął ślub, kto
umarł. Sasuke całkiem nieźle się orientował w życiu Konohy, mimo że od lat był
tu gościem zaledwie na kilka dni w roku. Mama opowiadała mu, co robili jego
koledzy i koleżanki z klasy, co robili przyjaciele Itachiego, kto gdzie się
wyprowadził albo kto został i założył rodzinę.
Kiedy kanapki się skończyły, a
kubki były puste, Sasuke ziewnął szeroko i wstał od stołu.
- Przepraszam cię, mamo, ale
pójdę na górę i trochę się ogarnę, może nawet zdrzemnę – powiedział. – Jestem
wykończony tą podróżą.
- Dobrze kochanie –
odpowiedziała mama. Zbliżył się i pogłaskała go po policzku. – Zawołam cię na
obiad, odpocznij sobie.
Ucałował jej policzek, wrócił
na korytarz, a potem zabrał swoją walizkę i torbę, by udać się na górę, do
swojego pokoju.
Gdy wszedł do środka, uderzyła
go cała masa wspomnień. To w tym pokoju wydarzyły się praktycznie wszystkie
najważniejsze chwile w jego nastoletnim życiu. Powiódł wzrokiem po
wysprzątanych, niemal pustych półkach meblościanki, na których niegdyś stały
poskładane modele LEGO Star Wars. Teraz wszystkie były pewnie popakowane w kartony
i zaniesione na strych. Nie było też komiksów ani jego książek, łóżko było
przykładnie zaścielone, a biurko puste.
Postawił walizkę przy drzwiach,
a torbę położył na fotelu w kącie. Jego spojrzenie uciekało w stronę ściany, na
której wciąż wisiały ramki ze zdjęciami. Na nie akurat nie chciał patrzeć, nie
chciał sobie przypominać, więc zwalił się ciężko na łóżko, przykrył oczy
łokciem i niemal natychmiast zasnął.
Obudziły go wesołe głosy z
dołu. Ocknął się gwałtownie; przez chwilę nie wiedział, gdzie jest i co się
dzieje, jednak potem usłyszał krzyki z dołu i śmiechy i zorientował się, że
jest u rodziców, w rodzinnym domu i że chyba najwyraźniej mają gości. Ledwo
zdążył podnieść się z łóżka, drzwi jego pokoju otworzyły się z impetem i do
środka wpadły dwie małe torpedy.
- Wujek Sasuke! – wykrzyknęli
chłopacy jednocześnie, rzucając się na niego.
Sasuke zaśmiał się, łapiąc obu
chłopców w objęcia. Został mocno wyściskany i sam mocno ich wyściskał.
- Ależ wyrośliście! – zawołał,
patrząc to na starszego, bo dziesięcioletniego Isamu, to na młodszego,
siedmioletniego Ichiro. Obaj chłopcy byli ciemnowłosi i ciemnoocy, jak cała ich
rodzina.
- Masz coś dla nas? – zapytał
natychmiast Ichiro, co u Sasuke wywołało atak śmiechu.
- Oczywiście, że mam –
odpowiedział, a chłopcy zaczęli podskakiwać z ekscytacji. Sasuke sięgnął do
swojej torby, najpierw wyjął laptopa, położył go na biurku, a później wyciągnął
pudełka z zabawkami. Chłopcy pisnęli z zachwytu, łapiąc za podarki.
W drzwiach pokoju pojawiła się
Izumi, żona Itachiego, brata Sasuke. Kobieta ubrana była w gruby, fioletowy
sweter, brązowe włosy miała rozpuszczone, ciemne oczy pełne spokoju i dobroci. Chodziła
z Itachim od niepamiętnych czasów, chyba od liceum, przez całe studia, a teraz
była jego żoną.
- Chłopcy, nie męczcie wujka
Sasuke – powiedziała.
- Zobacz, mamo, co dostaliśmy!
– zawołał Isamu, podbiegając do matki i pokazując jej pudełko LEGO. – Takiego
jeszcze nie mam!
- To dobrze, kochanie. A teraz
babcia woła wszystkich na obiad, później sobie to złożycie – odpowiedziała
kobieta do syna, głaszcząc go po głowie.
- Chodź, pokażemy tacie co
mamy! – zawołał Ichiro. Obaj chłopacy wybiegli spokoju i głośno tupiąc zbiegli
na parter, a Sasuke spojrzał na swoją szwagierkę.
- Cześć – powiedział. Podszedł
do niej i ucałował dziewczynę w oba policzki. – Jak się macie?
- A jak się można mieć w tej
naszej małej mieścinie? – odpowiedziała kobieta retorycznie. – Chodźmy na dół,
pogadamy przy stole. Itachi już tam mamę bajeruje, dostanie największy kawałek
ciasta, jak się nie pospieszymy…
Śmiejąc się, zeszli na dół,
gdzie w kuchni dzieciaki pokazywały babci i Itachiemu, jakie dostały prezenty.
Na widok Sasuke, Itachi poderwał się z krzesła.
- No, nasz brat marnotrawny
wrócił! – zagrzmiał na całą kuchnię, a Sasuke skrzywił się. Itachi od
niepamiętnych czasów dokuczał mu z powodu wyprowadzki, nie mógł pojąć, dlaczego
Sasuke wybrał uczelnię niemal na drugim końcu kraju, a potem jeszcze został tam
na stałe. Wiele osób nie wyobrażało sobie wyjazdu z Konohy, gdzie od pokoleń
żyły ich rodziny, gdzie wszyscy się znali i wszyscy sobie pomagali.
Uścisnął brata, klepiąc go po
plecach.
- Zaraz marnotrawny!
Zapracowany, to może, ale nie marnotrawny – odpowiedział Sasuke.
- Co cię sprowadza w nasze
skromne, drobnomieszczańskie progi już na początku grudnia? – zapytał brat.
- Itachi! – zawołała mama
karcąco. – Sasuke i tak rzadko przyjeżdża, nie zniechęcaj go!
Obaj zaśmiali się ze słów
matki. Sasuke usiadł przy stole, a Itachi oklapł na krzesło obok niego. Dzieci
na podłodze przy oknie wyrzuciły klocki na podłogę i zaczęły je układać.
- Wziąłem w końcu zaległy urlop
– skłamał znów Sasuke. – I jestem, aż do Nowego Roku…
- W końcu! Już tu prawie
zapomnieliśmy, jak wyglądasz!
- Bardzo zabawne! – Sasuke
przewrócił oczami. – Jestem teraz, czy to nie wystarczy? Jeszcze zdążę ci się
znudzić przez cały grudzień.
- Dobrze że jesteś, pomożesz
przy odśnieżaniu! Zapowiadają w tym roku u nas tyle śniegu, że się nie
odkopiemy!
- Turyści się ucieszą –
powiedziała mama, stawiając przed Sasuke talerz zupy. Podziękował, sięgając po
łyżkę, którą podała Izumi. – Miasteczko dzięki nim zarabia.
- Szkołę na stoku dalej
prowadzą państwo Nara? – zapytał, patrząc na Itachiego. Brat wyjął z kieszeni frotkę,
związał swoje długie, ciemne włosy w niski kucyk, a potem pochylił się nad
talerzem zupy, który właśnie dostał od mamy. Izumi zaczęła zaganiać dzieciaki
do stołu, aby też zjadły obiad.
- Ta – odparł brat. – Shikamaru
jest tam instruktorem.
- Serio? – zdziwił się Sasuke,
patrząc to na brata, to na mamę, zdziwiony tą nowiną. Shikamaru był najbardziej
leniwą osobą, jaką znał Sasuke i nienawidził jeździć na nartach! Zawsze gadał,
że to kłopotliwe i niepotrzebne i że woli wygrzewać się przy kominku w salonie
w pensjonacie swoich rodziców i że nigdy w przyszłości nie da się zagonić do
roboty w tym miejscu. Z tego, co Sasuke pamiętał, Shikamaru także chciał
wyjechać z miasteczka.
- Tak. Zaręczył się i bierze
ślub w przyszłym roku, a ta jego narzeczona już niemal przejęła prowadzenie
pensjonatu…
- Narzeczona? – zdziwił się
Sasuke, zerkając na mamę, bo tej ploteczki akurat mu nie opowiadała. Mama
pokiwała głową, nalewając zupy do ostatniego talerza, dla samej siebie. Chwilę
później zajęła ostatnie krzesło, patrząc, jak jej wnuki zajadają się zupą.
- Nie jest stąd, przyjezdna –
odpowiedziała mama. – Z tego miasta, gdzie Shikamaru studiował… Jak jej tam…?
- Temari – wtrąciła się Izumi.
– Fajna dziewczyna. Oboje pewnie będą dziś na Mikołajkowej imprezie w barze u
Akimichich.
Sasuke pokiwał głową,
domyślając się, że ta tradycja również została zachowana. Bar rodziców kolegi z
jego dawnej klasy, Choujiego, był jedynym lokalem w miasteczku, pomijając
restaurację w hotelu rodziny Hyuuga i jadłodajnię Ichiraku. Każdego roku w
barze u Akimichich odbywało się Mikołajkowe karaoke z nagrodami. Sasuke raz
wygrał śnieżną kulę, przedstawiającą sanie Świętego Mikołaja i jego renifery.
Ona pewnie też była schowana na strychu w którymś z kartonów, jak większość
jego wspomnień z Konohy. Gdyby stała na półce, za wiele by mu przypominała.
Spoglądałby na nią i widział uśmiechniętą twarz Nar…
Potrząsnął głową, chcąc się
skupić na rozmowie, jaka toczyła się przy stole, a nie na wspomnieniach. Mama
właśnie opowiadała o imprezie z ubiegłego roku, więc zaczął słuchać, jedząc
zupę jak reszta rodziny.
Później mama i Izumi podały
drugie danie, zwykłe ziemniaczki z roladą drobiową ze śliwkami, a do tego sos.
Sasuke stęsknił się z kuchnią swojej mamy, brakowało mu jej w mieście. Tam
żywił się zazwyczaj po jakichś garmażerkach, bo sam za wiele nie umiał gotować.
Nie miał na to czasu, łatwiej było zamówić jedzenie przez aplikację, niż samemu
stać w garach.
- A ty, Sasuke? – zapytał go
nagle Itachi. Sasuke zmarszczył nos, bo chyba zgubił wątek.
- Co ja? – dopytał.
- Czy wybierasz się na karaoke
do Akimichich? – wyjaśnił brat. Sasuke zamyślił się na chwilę; z jednej strony
miał ochotę zobaczyć dawnych znajomych. Wiedział, że wszyscy tam będą, Sakura,
która podobno była lekarzem w miejscowym ośrodku, Ino z mężem, Shikamaru z
narzeczoną, której nie znał i cała reszta znajomych. A skoro będą wszyscy, to z
drugiej strony pewnie będzie też i Naruto…
Westchnął ciężko, nie mogąc
uwierzyć, że to imię przeszło mu przez myśl. Od lat nie potrafił go wykrztusić.
Dostrzegł, że mama patrzy na
niego uważnie i z troską.
- Zastanowię się… - odpowiedział
tylko.
Co robi Isamu , w tym opowiadaniu . Jesteś super nie zmieniaj się i życzę spokojnych dni świątecznych.
OdpowiedzUsuńHejeczka,
OdpowiedzUsuńbardzo miło że Sasuke przyjechał w rodzinne strony, rodzice się bardzo ucieszyli, no ale tak kłamać, a jak się mówi prawda wcześniej czy później wyjdzie na jaw, i ta reakcja na nawet wspomnienie Naruro zastanawiająca...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia