piątek, 24 czerwca 2022

Czujesz miętę? Rozdział 1

             Sasuke miał plan. Właściwie nie wiedział, w którym momencie zaczął go układać, wiedział jedynie bardzo dokładnie, w której chwili podjął taką decyzję. Gdzieś zaraz po tej decyzji zaczął planować.

            Najważniejsze były pieniądze. Przynajmniej na początek, na chwilowe przeżycie, na pierwszy miesiąc, może dwa, albo trzy, się okaże. Nie miał nic swojego tak naprawdę, bo był jeszcze studentem, mieszkał w domu rodzinnym i to rodzice, a raczej ojciec, go utrzymywali. Miał oszczędności, niestety jego konto było ściśle kontrolowane i wiedział, że szybko straci do niego dostęp. Otworzył więc w tajemnicy drugie, w innym banku i zaczął odkładać pieniądze. Sprzedał bardzo drogi telefon na rzecz tańszego modelu, a zaraz potem pod młotek na internetowej aukcji poszedł komputer, tablet i inne jego rzeczy, które straciły znaczenie. Nikt z rodziny i tak nie zwracał uwagi na jego sprzęt, nikt w sumie nawet tego nie zauważył.

            W drugiej kolejności ważna była uczelnia, chciał ją skończyć, chciał coś w życiu osiągnąć, był już przecież tak blisko. Musiał znaleźć ten sam kierunek na równie dobrej uczelni, a to nie było łatwe. Myślał też o zagranicznych uczelniach, ale w końcu znalazł odpowiednie studia na drugim końcu kraju. Załatwienie formalności nie był takie trudne, jak mu się wydawało.

            Trzeci krok to była praca. Sam przed sobą się tego bał i nie wiedział, jak się za to zabrać, miał dużo obaw. Nigdy wcześniej nie potrzebował pracować. Miał jednak wiele do zaoferowania, znał biegle dwa obce języki, był staranny, sumienny. A potem znalazł ogłoszenie, daleko, daleko od domu, że przyjmą do pracy w kurorcie, a jak ktoś jest spoza miasteczka, to z zakwaterowaniem. Podany był telefon i prośba, aby dzwonić.

            Odebrał jakiś starszy facet i chwilę słuchał Sasuke bez słowa, a potem powiedział, że jest przy laptopie i chce jego CV. No i Sasuke mu wysłał, facet je przejrzał, zdziwił się trochę, a potem zapytał:

            - Jest pan z Oto? Dlaczego chce pan przyjechać aż tutaj?

            Sasuke zawahał się. Nie wiedział co ma powiedzieć, nawet wszystkiego dokładnie nie przemyślał, podjął decyzję pod wpływem chwili i strasznie się bał. Poza tym nie spodziewał się takiego pytania, nie wiedział, co ma odpowiedzieć, nie miał wymyślonego kłamstwa, więc rzekł po prostu prawdę:

            - Ponieważ chcę rzucić moje dotychczasowe życie.

            I facet się zgodził, tak po prostu. Zaprosił go do pracy na dwudziestego czerwca, szczegóły wysłał mailem, życzył miłego dnia i się rozłączył.

            Czwartym krokiem były kontakty. Wykasował wszystkie konta na wszelkich social mediach, kupił nowy starter do telefonu, starego jeszcze nie niszczył, był mu potrzebny ostatni raz. Mamie zostawił krótki list, żeby się nie martwiła, że nic mu się nie stanie, że jeszcze się zobaczą.

            A potem kupił bilet na pociąg i w sumie wszystko było gotowe. Dzień przed wyjazdem spakował cały swój dobytek, wszystko, co chciał zabrać i ukrył to w szafie. Cichy budzik ustawił na czwartą rano. Gdy ten zagrał, wstał, ubrał się, zabrał torbę, plecak i najciszej jak potrafił opuścił dom. Dzień wcześniej zadzwonił po taksówkę, która punktualnie przyjechała. Wsiadł i odjechał na dworzec.

            Pociąg miał o piątej dwadzieścia. Zjadł zapiekankę w jakiejś budce już na dworcu i tam też wypił kawę. Czekał. Potem pociąg przyjechał, znalazł swój przedział, swoje miejsce. Pociąg odjechał.

            O ósmej rano napisał dwa sms-y. Pierwszy był do Suigetsu – że jak coś, to on i Karin mają się nie martwić, że się odezwie do nich niebawem. Drugi był do jego narzeczonej – że to koniec, że jej nie kocha, że zrywa z nią i że już się nigdy nie zobaczą. Potem wyjął kartę z telefonu i zniszczył ją. Włożył nową, zapisał na niej dwa numery – do mamy i do Suigetsu.

            I dopiero wtedy, dopiero w tamtym momencie, po raz pierwszy w życiu poczuł się wolny.

            Czy można uciec z domu gdy ma się dwadzieścia trzy lata? Cóż, wyglądało na to, że tak. Sasuke właśnie uciekał.

            Decyzję taką podjął na ślubie dwójki swoich najlepszych przyjaciół, Suigetsu i Karin, kilka miesięcy temu. Był świadkiem. Trzymał kieliszek szampana i patrzył, jak młoda para tańczy wśród gości i myślał o tym, że nigdy nie widział ich takich szczęśliwych. Karin w białej sukni była piękna, a Suigetsu w smokingu wyglądał jak nie on.

            Potem poczuł chwytającą go dłoń, spojrzał w bok i dostrzegł swoją narzeczoną, próbującą wyciągnąć go do tańca. Pokręcił głową, ktoś inny wyciągnął ją na parkiet, obrażoną na niego, zawiedzioną. Dopił szampana i wyszedł z lokalu na świeże powietrze, bo zrobiło mu się duszno. Wiedział, że nie da jej szczęścia nigdy. Wiedział, że już niedługo, niebawem i on, być może w takim samym smokingu, będzie tańczył z nią i sztucznie się uśmiechał, podczas gdy drżał na myśl, że miałby ją dotknąć. Nie chciał jej. Oni nigdy nie mieli być razem szczęśliwi tak jak Suigetsu i Karin.

            Jego życie było popieprzone od zawsze. Już nie pamiętał chwil, kiedy było dobrze, kiedy był sobą. Bo były tylko awantury i był płacz matki, a potem udawanie przed ludźmi, że są normalną rodziną. I byli chorzy terapeuci najęci przez ojca, którzy mieli naprostować jego „skrzywienie”. Były od dziecka szlabany i zakazy i piekło, i żałował, że kiedykolwiek się urodził. A potem, sam nie wiedział, w którym momencie, zaczął grać w grę ojca – dostosował się i zaczął udawać, że wcale nie jest gejem. Zaręczył się, dla świętego spokoju i swojego i matki, i chyba pogubił się w swoim życiu. Przez jakiś czas wmawiał sobie, że może jak będzie robił co mu ojciec każe, to w końcu zazna spokoju.

            I wtedy na tarasie przed lokalem, w tle mając weselną muzykę, w jednej chwili i załamał się i wziął się w garść, i powiedział sobie, że ma swojego życia dość, że chyba chce zostawić to wszystko w cholerę i uciec jak najdalej, bo inaczej zwariuje.

            Jak postanowił tak zrobił.

Dotarł na miejsce następnego dnia popołudniu, po dwóch przesiadkach, po nieprzespanej nocy. Sasuke był wykończony podróżą, ale szczęśliwy.

Rozpoczynał swoje życie od nowa.

*

Naruto był nabuzowany jak nigdy. Autobus, którym jechał na miejsce, był starym, rozwalającym się gruchotem, jadącym czterdzieści na godzinę. I nawet nie chodziło o to, że były jakieś ograniczenia, po prostu gdy ten gruchot rozwijał większą prędkość to zaczynał cały się trząść, jęczeć i zgrzytać tak, jakby miał się rozsypać. Wlekli się więc w upale i bez klimatyzacji dziewięćdziesiąt kilometrów, a Naru dostawał szału.

W końcu jednak dojechali i spocony jak świnia Uzumaki mógł opuścić znienawidzony autobus. Od razu nabrał powietrza w płuca, rozglądając się po tak dobrze znanej okolicy. Dookoła pełno było drzew, niedaleko przystanku autobusowego kręciły się tłumy ludzi, ulicą obok przejeżdżały samochody, a straganiarki z placu obok zachęcały krzykami do kupna świeżych ryb, warzyw i owoców. Powietrze miało tu inny zapach, życie miało tu inny rytm. Kochał to miejsce i przez cały rok nie mógł doczekać się wakacji.

 Na przystanku już czekał na niego jego najlepszy przyjaciel, Shikamaru, jak zwykle ze znudzoną miną. Jego auto zaparkowane było pod pobliskim supermarketem.

- Shika! – wydarł się Naruto, no bo zawsze był rozwrzeszczany i rzucił się kumplowi na szyję. Ten ze śmiechem poklepał go po plecach. Nie widzieli się cały rok, nie bardzo było kiedy i jak, kiedy obaj studiowali na dwóch różnych uczelniach, obaj daleko od domu.

- Hej. Nareszcie dojechałeś – powiedział Shikamaru, gdy puścili się i ruszyli w stronę auta. Naruto rzucił swoją torbę na tylne siedzenie samochodu i obaj wsiedli do środka. Przyjaciel zaraz odpalił silnik. – Jak droga?

- Okropnie – stęknął Naruto, wachlując się dłonią. – Skwar jak nie wiem co, a ten stary gruchot mało się nie rozleciał. Jak zobaczyłem rano w co mam wsiąść to myślałem, że rozniosę dworzec.

Shikamaru zaśmiał się, prowadząc samochód ku centrum miasta, a Naruto wyjrzał przez okno. Jego włosy rozwiał nadmorski wiatr, w jego oczach odbiło się niebo. Wszystko tu wyglądało dokładnie tak, jak rok temu. Na chodnikach było pełno turystów i wczasowiczów, sklepowe wystawy uginały się od pamiątek, a w powietrzu unosił się zapach wody i wiatru. Naruto aż cały drżał z ekscytacji!

- A co tam u Temari? – zapytał, odwracając spojrzenie od widoku za oknem. Miał całe wakacje, by nacieszyć się tym miejscem, by zaliczyć wszystkie imprezy i zapomnieć o wszelkich problemach i kłopotach, jakie miał.

Kumpel wzruszył ramionami.

- Normalnie. Pojechała do Kankurou, wraca za tydzień. Chcesz gdzieś wstąpić, czy jedziemy od razu na miejsce? – spytał Shika. Naruto wyszczerzył szeroko zęby. Dziś był w sumie ostatni dzień bez obowiązków i miał ochotę go wykorzystać.

- Na miejsce. A wieczorem na browara, nie?

Shikamaru uśmiechnął się półgębkiem. Naruto wydało się, że trochę schudł odkąd widzieli się po raz ostatni, ale jego spięte w kitkę, ciemne włosy i znudzony wyraz twarzy nic się nie zmieniły.

- Jasne.

Naruto poruszył brwiami w sugestywnym geście.

- Temari na wakacjach, to w końcu można, co? Nikt cię nie trzyma pod pantoflem? – zaśmiał się, a potem zaśmiał się jeszcze głośniej, kiedy ujrzał minę przyjaciela.

- Temari nie trzyma mnie pod pantoflem – odparł wyniośle Shikamaru.

- Akurat! – prychnął Naruto. – Trzeba będzie wyciągnąć też Gaarę. Nie wiesz, co robi dziś wieczorem? A Kiba?

- Nie widziałem Gaary od jakiegoś tygodnia – powiedział. – Nie wiem, czy w ogóle skończył już sesję. A Kiba ma dziewczynę.

Słysząc to, Naruto mało się nie zakrztusił. Każdego ze swoich znajomych podejrzewałby o znalezienie dziewczyny, tylko nie Kibę! Bo Kiba był, no, psem na baby i ogólnie miał taki charakter, że nie wyobrażał go sobie z jakąkolwiek panną na stałe! Tak jak nie wyobrażał sobie siebie samego z kimkolwiek na stałe.

- Co? – zdołał wykrztusić. – A to burak jeden, nic się nie pochwalił! Nawet mi słowa nie napisał, jebany! Ale mu dam!

- To chyba świeża sprawa – odparł Shikamaru, wywracając oczami. – Spotkałem ich na mieście jak szli za rękę. Przedwczoraj. To tyle.

-  A z kim chodzi? – spytał zaciekawiony Naruto. Shikamaru uśmiechnął się.

- Z Hinatą – powiedział, na co Naruto ryknął głośnym śmiechem. Kiba pasował do Hinaty jak pięść do nosa! On był narwany niemal tak jak Naruto, zaś Hinata była cicha i spokojna. No i pochodziła z dobrej rodziny, takiej z tradycjami i w ogóle, zaś Kiba, no, był takim normalnym kolesiem. Naruto nie mógł ich sobie razem wyobrazić.

- Ale cyrki – westchnął sobie, nadal chichocząc. – To co, to Kiba chyba już nie pójdzie na browara, nie? – zakpił.

- Nie wiem, może przyjdą razem?

Naruto jedynie machnął ręką. Wyjechali już poza miasteczko i powoli dojeżdżali na miejsce. Uzumaki cały drżał z ekscytacji, prawie podskakiwał w fotelu. Nie mógł się doczekać tych wakacji, z poprzednich miał niezłe wspomnienia i miał nadzieję, że z tych również takie zachowa. Wakacje to był jedyny czas, kiedy tak naprawdę, mimo pracy, mógł odpocząć i sobie troszkę odpuścić. Zabawić się. Nie myśleć o problemach, o trudnym życiu, o czymkolwiek związanym z jego życiem poza wakacjami. Podobał mu się taki stan.

Aż w końcu zajechali. Ledwo Shikamaru zaparkował przy chodniku, Uzumaki wyskoczył z auta i sięgnął swoją torbę z tylnego siedzenia.

- Idziesz ze mną? – zapytał, zaglądając do samochodu przez otwarte okno po stronie pasażera. Shika pokręcił głową.

- Obiecałem matce zawieźć ją na zakupy – powiedział przyjaciel. – Widzimy się wieczorem, tam gdzie zawsze, tak?

- Jasne, napiszę o której! – zawołał Naruto. Cofnął się, Shikamaru odjechał, a Naruto obejrzał się za siebie.

Stał przed wejściem na teren ogromnego kurortu wypoczynkowego o nazwie Ukryty Liść. Kompleks składał się z dwóch potężnych skrzydeł, mieszczących w sobie luksusowy hotel z widokiem na ocean, restaurację z dużym ogródkiem pod parasolkami, prywatną plażę dla gości, a także wiele innych atrakcji, począwszy od zwykłej siłowni, poprzez spa, termy, baseny, sauny aż po korty do rozmaitych gier, między innymi tenisa i krykieta. Naruto ubóstwiał to miejsce.

Zarzucił na ramię swoją torbę, ruszając ku wejściu. Minął równo skoszone trawniki i kwitnące kwiaty, drzewka i ławeczki, ładną fontannę, ozdabiającą podjazd oraz licznych, spacerujących po całym terenie gości. Nie wszedł jednak do głównego holu, minął wejście, okrążył ogromny budynek i poszedł wprost do wejścia dla personelu.

Tak, Naruto już czwarty raz przyjeżdżał do tego raju na ziemi, aby w nim pracować.

Gdy szedł znajomym korytarzem, szeroki uśmiech nie spełzał z jego twarzy. Kierował się ku administracji, chciał dotrzeć jak najszybciej do gabinetu Jiraiyi. Gdy mijał stałych pracowników, ci pozdrawiali go wesoło. Raczej wszyscy go tu kojarzyli, chyba że ktoś się przyjął od ubiegłego roku. Kazda pracująca w hotelu osoba ubrana była w uniform, w białą koszulę, ciemnozieloną kamizelkę oraz w przypadku kobiet, ciemnozielone spódnice do kolan, a w przypadku mężczyzn spodnie w kant.

W końcu dotarł na miejsce, zapukał do dużych, dębowych drzwi, a gdy usłyszał „proszę”, wszedł do środka.

- Naruto! – zawołał na jego widok jego ojciec chrzestny, a Naruto uśmiechnął się, zamykając za sobą drzwi. Sekundę później zatonął w silnym uścisku Jiraiyi. Zaśmiał się.

Gdy mężczyzna go puścił, jeszcze chwilę przyglądał mu się dokładnie, a potem całkowicie odsunął.

- Wyglądasz jak twój ojciec w twoim wieku – rzekł, na co Naruto wyszczerzył zęby. Jiraiya poklepał go mocno po plecach, zadowolony z jego przyjazdu. Nie widzieli się od ostatnich świąt, chrzestny jak zwykle zbierał materiały do nowej książki, podróżując tu i tam.

- Cieszę się – odrzekł Naruto, rzucając swoją torbę na podłogę. Jiraiya usiadł w skórzanym fotelu za biurkiem, Naruto przysiadł na krześle naprzeciw niego i zaczęli nadrabiać zaległości. Naruto miał wiele opowieści o uczelni, egzaminach, profesorach – ogólnie o wszystkim, co się ostatnio u niego działo. Jiraiya zawsze go słuchał, jakby chciał nadrobić te wszystkie poprzednie lata, kiedy się jeszcze nie znali.

Godzinę później Naruto opowiedział już chyba wszystko, co miał do opowiedzenia. W międzyczasie chrzestny zrobił im po kawie, dzięki czemu Uzumaki zupełnie nie ochrypł.

- Doskonale! – ucieszył się Jiraiya, kiedy usłyszał o ostatnim, dobrze zdanym egzaminie. – Widać powodzi ci się na tym uniwersytecie!

- Ba! – prychnął wyniośle Uzumaki, co wywołało u Jiraiyi tylko jeszcze większy śmiech.

- Leć się zakwateruj, odbierz klucze. Od jutra oczekuję od ciebie pełnego zaangażowania!

- Wiem – odpowiedział Naruto, wstając z krzesła. Złapał swoją torbę i zarzucił ją na ramię. Jiraiya jeszcze raz krótko go uścisnął i poklepał po plecach, a potem Naruto opuścił jego gabinet.

Uzumaki udał się wprost do Shizune, która przywitała się z nim jak z rodziną. Dziewczyna ogarniała całą administrację i jeszcze dodatkowo radziła sobie ze swoją bezpośrednią przełożoną, Tsunede, która była menadżerem całego kompleksu i bezpośrednio podlegała jedynie Jiraiyi. Z Tsunede nie było przelewek, natomiast Shizune była bardzo miła i zawsze znalazła czas, żeby komuś pomóc.

Odebrał swoje klucze i kartę, podpisał kilka niezbędnych papierków i tak przygotowany, udał się do tej części budynku administracyjnego, gdzie znajdowały się pokoje dla pracowników.

Pokój, w którym każdego roku mieszkał Naruto, zwany przez niego „szczęśliwą siódemką”, a przez niektórych „pokojem do zaliczania” znajdował się na pierwszym piętrze. Na drzwiach naklejoną miał naklejkę z numerem siedem. Było to miejsce, które Naruto uwielbiał, które miał tylko dla siebie na całe trzy miesiące, w którym zawsze tyle się działo, że ledwo wszystko pamiętał.

Otworzył drzwi, pchnął je barkiem i wszedł do środka, a potem zaraz rzucił wszystkie swoje rzeczy na drugie, wolne łóżko, te po prawej stronie. Zwykle spał na tym po lewej, a najczęściej, to zsuwał oba ze sobą, aby było więcej miejsca dla ewentualnej drugiej osoby. Pokój do zaliczania nie nosił swojej nazwy nadaremno.

Pomieszczenie było… dość małe. Dwuosobowe. Znajdowały się tu dwa łóżka, dwie szafy, stolik, dwa krzesła, mały aneks kuchenny i łazienka. Całe trzy piętra, który przerobiono na pokoje dla pracowników, były kiedyś – wiele, wiele lat temu – pierwszym hotelem, jaki prowadził Jiraiya. Teraz cały ten stary hotel przerobiono na budynek administracyjny, a do właściwego, nowoczesnego hotelu, prowadził stąd mały łącznik na parterze. W tej części mieszkali liczni przyjezdni pracownicy. Ukryty Liść zatrudniał setki ludzi, był to w końcu największy tego typu kompleks wypoczynkowy w promieniu dziesiątek kilometrów. Rocznie sprowadzał setki tysięcy gości z całego kraju i zagranicy, zapewniał wszelkie nadmorskie sposoby wypoczynku i ociekał zajebistością. Kiedy Jiraiya pierwszy raz zabrał tu Naruto, chłopak nie mógł wyjść z podziwu, oglądał wszystko z rozdziawioną mordą i niemalże wstydził się tu być. Nigdy wcześniej nie był w tak luksusowym miejscu.

Teraz już się do tego miejsca przyzwyczaił. Znał każdy zakamarek hotelu, znał większość pracowników, pokochał te marmurowe schody, wielkie apartamenty i mniejsze pokoje, basen na dachu i siłownię na pierwszym piętrze, pralnię i kuchnie na poziomie minus jeden, pokoje dla personelu i gości, tych stałych oraz tych, co byli pierwszy raz. Wiedział też, że Jiraiya tylko czeka, aż Naruto skończy studia, by mógł w końcu zatrudnić go na stałe i ściągnąć do Konohy na zawsze. Uzumaki nie miałby nic przeciwko temu. Lubił pracę w hotelu.

Nie było jednak czasu na zastanawianie się, impreza czekała! Wyciągnął ze swojej torby jakieś przyzwoite ciuchy, zabrał kosmetyczkę i poszedł pod prysznic. Później ogolił się, spryskał porządnie perfumami, ubrał sięgające za kolano spodnie koloru khaki, pomarańczową koszulkę ze spiralą z przodu i tak gotowy, opuścił pokój, zamykając go na klucz.

Wiedział, że cała paczka z Liścia wiedziała o jego przyjeździe i że chcąc nie chcąc, wszyscy zjawią się na miejscu. Każdego roku tak było, mieli „swój lokal”, „swoje miejsca” i „swoje sprawy”. Naruto tęsknił za tym wszystkim jak jasna cholera. Chociaż na uczelni też miał świetnych kumpli, to tu, od dziś, zacznie się prawdziwa zabawa.

Witaj przygodo!

11 komentarzy:

  1. Cześć,
    fajnie, że jednak wróciłaś, mam nadzieję, że na dłużej i na częściej ;) Codziennie wchodziłam by sprawdzić czy coś się pojawia ;)
    Opowiadanie zapowiada się fajnie, rześko, idealnie na wakacje, widzę duży potencjał.
    Mam tylko pytanie. Czy Świąteczne opowiadanie będzie kontynuowane?
    Pozdrawiam,
    AJ

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, świąteczne opowiadanie jak najbardziej będzie kontynuowane! 😀 Ostatnio mi po prostu za gorąco je pisać, ale mam zamiar jest skończyć 😀

      Usuń
  2. Hej, nigdy jeszcze nic tu nie komentowałem, ale chciał bym dać znać że doceniam Twoje prace. Czytam i obserwuje bloga od kilku lat, i mam nadzieje na więcej dobroci, więc nie przestawaj pisać! 😁
    Pozdrawiam
    Kriss

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, dzięki, że się odezwałeś! Oczywiście będę dalej pisać!

      Usuń
  3. Hejka,
    troszkę się wyłamuję z tym komentarzem (bo mam jeszcze kilka braków w komentarzach) ale no musiałam... zastanawiam się nad tym jak będzie wyglądać to pierwsze spotkanie, I wydaje mi się że to może już być spięcie o łóżko bo podejrzewam, że Sasuke trafi do "szczęśliwej siódemki"
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  4. Witam. Śledzę Twoją twórczość i na bloguni na Wttpadzie... Widzę teraz, że to opowiadanie pojawiło się i tu i tam... Moj ślad pozostał tam, ale i tu chcę napisać... Basia zapewne ma rację, że do pokoju nr 7 trafi jeszcze Sasuke, ale i tak łóżka zostaną złączone z biegiem czasu.
    Mam jeszcze pytanie... Czy zamierzasz kiedyś wrócić do przerwanych kiedyś opowiadań? Np. do "Między nami nic nie było"? Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Chciałabym bardzo wrócić to tych starych opowiadań, ale nie wiem, czy po takim czasie dam radę. Cieszę się, że zaglądasz i tu i tu 😀

    OdpowiedzUsuń
  6. Ejj! Witaj przygodo i koniec? To było jak wstęp, jak obietnica pysznego tortu, ale ciasta nie ma. Nie katuj, napisz coś i wstaw, proszę.

    OdpowiedzUsuń
  7. Hejeczka,
    wspaniale, no to będzie się tutaj działo... jak sądzę to Sasuke trafi do tej "szczęśliwej siódemki", aż jestem zaskoczona taką podjęta decyzja przez niego, ale dobrze że chce zacząć żyć po swojemu, choć to trudno będzie...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń