środa, 19 grudnia 2012

Ty i ja

ten one-shot jest w pewnym sensie perełką, dlatego z wielką przyjemnością na niego zapraszam:

„To dziwne, Sasuke, ale wiesz… ty i ja… równie dobrze moglibyśmy zamienić się w tej chwili miejscami.”

            Szedłem szybko główną ulicą wioski, nie rozglądając na boki. Hokage wezwała mnie do siebie i miałem się stawić w jej gabinecie w tempie natychmiastowym. Podejrzewałem, o co chodzi. W końcu tylko jedna rzecz, a raczej osoba mogła sprawić, że byłem natychmiast potrzebny naszej Hokage. Tą osobą był Uzumaki Naruto.
            Dotarłem do budynków administracyjnych i wspiąłem się po schodach na piętro, na którym urzędowała Hokage. Zapukałem do drzwi jej gabinetu, a kiedy uzyskałem pozwolenie, wszedłem do środka.
            Hokage siedziała za biurkiem, poważna i skupiona. W dłoni trzymała plik kartek, z których coś czytała. Za nią stała jej prawa ręka, Shizune.
            Stanąłem pośrodku gabinetu, przyglądając się kobietom. Obie były bardzo poważne w tej chwili, więc pomyślałem, że naprawdę stało się coś poważnego.
-Hokage-sama? – zacząłem ostrożnie, patrząc w orzechowe oczy Tsunade.
- Witaj, Sasuke – mruknęła, odkładając plik kartek na biurko. – Cieszę się, że tak szybko odpowiedziałeś na wezwanie.
-Co się stało, Tsunade-sama? – zapytałem natychmiast, patrząc to na nią, to na Shizune. – To znowu on, prawda? Pokazał się gdzieś?
-Tak – odpowiedziała, zgarnęła plik kartek i podała mi je. Wziąłem do ręki raport sporządzony przez jakiegoś shinobi i szybko go przejrzałem. Dołączone były do niego zdjęcia jakiejś wioski, niemalże zrównanej z ziemią. Przełknąłem ślinę. – To raport od jedynego ocalałego członka drużyny, która była na misji w okolicach Wąwozu Błękitnych Skał. Natknęli się tam na Uzumakiego i wywiązała się między nimi walka. Twój oddział musi się tam jak najszybciej udać, zanim stracimy jakąkolwiek szansę na ponowne odnalezienie tropu. Nie możemy pozwolić, by znów nam umknął i ukrywa łsię przez kolejne pół roku.
-Zrozumiałem – odparłem. –Wyruszymy najszybciej, jak się da.
            Skinęła mi głową, a ja czym prędzej opuściłem gabinet, by zebrać wszystkich członków mojego oddziału.
            Pościgiem za Uzumakim zajmowałem się już od ponad pięciu lat, czyli od momentu, kiedy zostałem jouninem. Wcześniej był to obowiązek Kakashiego, ale przejąłem tę misję z powodu sharingana. Ściganie tego konkretnego nukenina stało się praktycznie sensem mojego istnienia i nic nie mogłem na to poradzić. Cierpiałem na prawdziwą obsesję, która pogłębiała się z każdym dniem. Myślałem tylko o nim, zbierałem informacje, wytrwale ścigałem go i tropiłem, szukałem śladów, kiedy znikał co jakiś czas, ukrywając się przed władzami. Podróżowałem po świecie tylko po to, by zbierać o nim informacje. I goniłem za nim, cały czas od pięciu lat, a on wciąż mi umykał. Wiedziałem jednak, że kiedyś go dorwę.
            Pół godziny zajęło mi zebranie wszystkich członków oddziału ANBU, którego byłem dowódcą. Każdemu z nich nakazałem jak najszybciej przygotować się do podróży i stawić przy bramie głównej o godzinie szesnastej. Potem pognałem do domu, by samemu się przygotować.
            Zbierałem wszystkie potrzebne rzeczy, jednocześnie czytając raport od Tsunade-sama. Uzumaki praktycznie zrównał z ziemią jedną z niewielkich wiosek, znajdującą się niedaleko Wąwozu Błękitnych Skał. Wdał się tam w potyczkę z czwórką jouninów, którzy natknęli się na niego w miejscowym barze. Rozpoznali oni jego twarz i postanowili interweniować, jako że był najbardziej poszukiwanym nukeninem nie tylko w Krainie Ognia, ale i w innych krajach. W czasie potyczki Uzumaki stracił panowanie nad sobą i wykorzystał moc Kyuubiego, by pokonać oddział. Zginęło wielu mieszkańców i trzech członków oddziału, jeden cudem ocalał, a Uzumaki umknął. Znowu.
            Westchnąłem. Odnalezienie po nim jakiegokolwiek śladu będzie teraz graniczyło z cudem. Odszukanie tropu, nawet przez psy shinobi, po takim czasie będzie niemożliwe. Uzumaki był już pewnie wiele kilometrów stamtąd i znów gdzieś się ukrył, a jedyne, co nam pozostało, to zebrać informacje.
            Wpakowałem resztę najpotrzebniejszych rzeczy do swojego plecaka i zasunąłem go, rozglądając się po mieszkaniu. Już dawno sprzedałem rodzinny dom i przeniosłem się do małej kawalerki. Nie potrzebowałem dużo miejsca, w dodatku kawalerka nie wzbudzała żadnych wspomnień, w przeciwieństwie do domu rodziców.
            Moje spojrzenie zatrzymało się na ścianie za łóżkiem, gdzie wisiała słomiana mata, w całości pokryta poprzyczepianymi do niej zdęciami, raportami i notatkami. Zapełniałem ją systematycznie od pięciu lat iw tej chwili brakowało mi już miejsca. Zbliżyłem się do niej i spojrzałem na zdjęcia. Jedyna fotografia Uzumakiego, jaką posiadałem, pochodziła z czasów szkolnych. Było to nasze zdjęcie klasowe. Banda wesołych dzieciaków, zgromadzona przed szkołą. Wszyscy uśmiechnięci i zadowoleni. Z boku sensei Iruka, z dziwną miną, chyba fotograf uwiecznił go w momencie, kiedy Iruka opieprzał kogoś za złe zachowanie. I tam, koło Iruki… właśnie on. Jedyny, który się nie uśmiechał, tylko lekko zlękniony wpatrywał w obiektyw aparatu, jedną ręką trzymając się spodni nauczyciela. Mieliśmy wtedy po siedem lat. Chodziłem z nim do klasy, ale prawie wcale go nie pamiętałem, tylko tyle, że wszyscy go unikali, a on ciągle wpadał w kłopoty. Zawsze pajacował, popisując się, nieustannie zabiegał o względy innych, w tym moje. Dlaczego wyszedł na tym zdjęciu taki przestraszony, skoro zawsze był roześmiany i pełen energii? No i przede wszystkim, kto by pomyślał, że z tego małego, niewinnego blondynka wyrośnie masowy morderca?
            Zabrałem plecak i już nie rozmyślając o Uzumakim, wyszedłem z mieszkania. Mój oddział czekał już na mnie, więc ledwo dotarłem, zaraz wyruszyliśmy. Na miejsce mieliśmy dotrzeć następnego dnia wieczorem.  
            Na postój zatrzymaliśmy się o północy, by coś zjeść i przespać kilka godzin, a potem wyruszyć o świcie. Nie było czasu do stracenia.Mieliśmy rozkaz jak najszybciej dotrzeć do zrujnowanej wioski i odnaleźć ślad Uzumakiego. Kiedy położyłem się spać, wciąż o nim myślałem. Przypomniała mi się nasza ostatnie walka. Moment, kiedy obaj padliśmy na ziemię, wykończeni. Jego uśmiech, rozmazujący mi się przed oczyma. Kiedy się ocknąłem, nie było go. Miał choć tyle honoru, by nie zabić mnie, kiedy pierwszy się obudził. Ja zrobiłbym tak samo.

            Rankiem wyruszyliśmy zaraz po wschodzie słońca. Nie traciliśmy czasu na zbędne rozmowy, właściwie, z moim oddziałem nie łączyły mnie żadne więzi przyjaźni. Dzięki temu mogliśmy być bardziej profesjonalni ina polu walki nie kierować się czymś takim, jak uczucia. Każde z nas miało swoich przyjaciół, tak jak ja miałem moją przyjaciółkę z dawnej drużyny, Sakurę, oraz Saia. Choć może członek Korzenia nie był idealnym przyjacielem.
            Droga na miejsce zajęła nam niemalże cały dzień. Gdy dotarliśmy do wioski z raportu od Tsunade-sama, słońce chyliło się już ku zachodowi. Przystanęliśmy przed jej granicą, ze zdumieniem przyglądając się ogromowi zniszczenia. Właściwie, to z wioski prawie nic nie zostało, prócz gruzów i zwęglonych szczątków. Wśród zgliszczy kręciło się kilku mężczyzn, szukając tego, co ocalało. W oddali, poza zrujnowaną wioską, widać było kilka szałasów i namiotów, wykonanych z różnych ocalałych rzeczy, takich jak deski i szmaty. Kręcili się tam ludzie, słychać było krzyki i lamenty.
            Widziałem już takie obrazy, bo właśnie tak to wyglądało, gdy Uzumaki po raz kolejny wpadał w szał. Ten człowiek był niezrównoważony psychicznie i bardzo niebezpieczny. Jeszcze nigdy nie zdarzyło się, by pojawiając się gdzieś, nie zostawił po sobie aury śmierci i smutku. Nie miał skrupułów, zabijanie przychodziło mu z dziecinną łatwością, a równanie z ziemią kolejnych wiosek chyba uważał za dobrą zabawę.
            Ruszyliśmy poprzez zgliszcza, ostrożnie stąpając po zwęglonej ziemi. Gestem nakazałem członkom oddziału, by rozproszyli się w poszukiwaniu śladów, a sam ruszyłem w stronę prowizorycznego obozowiska, które urządzili ci mieszkańcy miasteczka, którzy przeżyli masakrę. Sam nie wiedziałem, co dla nich było gorsze. Śmierć z ręki tego potwora, czy życie po tym, jak bestia odebrała im cały majątek, wszystko to, na co ciężko pracowali od dnia narodzin i w dodatku jeszcze niektórych, a czasem nawet i wszystkich członków rodziny.
            Dotarłem do obozowiska i rozejrzałem się między otaczającymi mnie ludźmi. Niektórzy wyglądali na pogrążonych w żałobie, inni w rozpaczy. Skulone po kątach kobiety płakały nad ciałami zabitych, których wygrzebano ze zgliszczy. Przy jednym z namiotów siedziała grupka dzieci, jakaś kobieta podawała im właśnie jedzenie, przy innym młody chłopak zmieniał bandaż na ramieniu chudego, zniszczonego życiem staruszka. Przyzwyczaiłem się do takich obrazów, Uzumaki fundował mi je co jakiś czas.
-Ty! – wskazałem ręką jakiegoś mijającego mnie chłopaka, niosącego wiadro wody. – Kto wami dowodzi?
-Nami? Nikt – odparł, patrząc na ochraniacz na moim czole. – Jesteś ninja? W końcu was przysłali!
-Potrzebuję kogoś dorosłego i kompetentnego – zacząłem, a on uśmiechnął się blado.
-Pan idzie za mną, niosę wodę do szpitala. Porozmawia pan sobie z siostrą przełożoną, na w trzyma w ryzach cały obóz… - ruszył wydeptaną między namiotami ścieżką, a ja za nim. Ludzie, których mijaliśmy, podnosili głowy i spoglądali na nas, a raczej na mnie. W ich oczach widziałem ból i trudno było się temu dziwić. W końcu przybyliśmy za późno, by cokolwiek ocalić.
-Przysłali nam medyków z miasta, oni też są w szpitalu – mówił chłopak, oglądając się na mnie co chwila.– Drużyna czterech lekarzy, zajęli się umierającymi. We wsi, to my nawet nie wiedzieliśmy, co się dzieje, kiedy to się stało – tłumaczył pokrętnie. – To miejsce rzadko odwiedzają shinobi, wie pan, z powodu Błękitnych Skał – zerknął na mnie, a ja skinąłem głową na znak, że wiem, co to są Błękitne Skały. – No więc ludzie gadają, że tamtego dnia do wsi przyszedł chłopak, szukał karczmy i go tam pokierowali. Jadł obiad, gdy zjawili się inni, drużyna ninja, ponoć z początku sobie nie wadzili, oni i ten chłopak, lecz potem jeden z nich go rozpoznał i zaczęli z nim walczyć. Tak gadają ludzie – dodał. – Ja tam pamiętam, że się domy zaczęły palić i było dużo krzyku, tośmy wszyscy zaczęli uciekać poza wieś. Ogień strzelał pod niebo, huki, skały wyrastały pod niebo, a potem jeden grzmot i wszystko, razem ze wsią, jakby z powierzchni ziemi starło. Myśmy już byli za wsią, na tamtym wzgórzu – podniósł rękę i wskazał wzgórze,majaczące całkiem niedaleko i porośnięte drzewami. – Tam jest las i mieszka czarownica – poinformował mnie. – Do niej żeśmy uciekali. Kiedy zatrzymałem się na moment i obejrzałem na wieś, widać było tylko ryczącego, czerwonego jak sam diabeł potwora, trupy i ogień dookoła niego. Pochowaliśmy się w lesie, a po jakimś czasie, gdy wszystko ucichło, kilku poszło zobaczyć, czy już można wyjść. Potwór odszedł, więc zaczęliśmy odkopywać tych, co może przeżyli. A z tego, co dało się ocalić, zrobiliśmy obóz – ogarnął wolną dłonią obozowisko, przypominające obraz nędzy, namalowany przez artystę o wyjątkowo bujnej wyobraźni. – No, i jesteśmy, to tu.
            Chłopak zatrzymał się i wskazał mi coś w rodzaju baraku, zbitego z poczerniałych, miejscami prawie zwęglonych desek, które jak widać, również wygrzebano z ruin wioski. Spore wejście odgrodzone było od świata zewnętrznego brudną szmatą. Dookoła kręcili się ludzie.
            Chłopak zachęcił mnie gestem, tak więc wszedłem do środka. Wewnątrz znajdował się prowizoryczny szpital. Posłania leżały na podłodze, a na nich spoczywali ludzie w lepszym lub gorszym stanie. Między nimi kręciło się kilka kobiet i czterech ninja w zielonych kamizelkach Konohy. Jeden z nich dostrzegł mnie i natychmiast ku mnie skoczył.
-W końcu! – zawołał, a ja skinąłem głową. – Czcigodna Tsunade otrzymała raport?
-Tak, i natychmiast nas wysłała. Nazywam się Uchiha Sasuke i prowadzę sprawę Uzumakiego.
-Michiro Ren – przedstawił się mężczyzna, po czym obejrzał za siebie na szpital. – Ci ludzie stracili dobytek całego swojego życia, zginęła ponad połowa mieszkańców – szepnął, a ja powiodłem wzrokiem za jego spojrzeniem. Niektórzy pacjenci wyglądali na bardzo poparzonych, innym brakowało niektórych kończyn. Gdybym nie był przyzwyczajony, prawdopodobnie zemdliłoby mnie od smrodu krwi i obumierającego mięsa, jaki unosił się w powietrzu. – Ten Uzumaki to bestia w ludzkiej postaci, trzeba go powstrzymać, za wszelką cenę. Pałętający się po kraju, samowolny Jinchuuriki… - pokręcił głową. – Jak do tego doszło?
            Uznałem, że to pytanie retoryczne i nie odpowiedziałem, choć doskonale wiedziałem, jak to się stało. Uzumaki był w końcu w mojej klasie. Wszyscy wiedzieli, jak słabym uczniem był i nikogo nie dziwił fakt, że oblewał każdy kolejny egzamin. Aż w końcu nie zdał ostatni raz i tego samego dnia, wieczorem, wykończył swoich dwóch nauczycieli, którzy go egzaminowali, Mizukiego-sensei i swojego ukochanego Irukę-sensei. Pokręciłem głową i ruszyłem wzdłuż posłań na podłodze, a Ren za mną. Wszyscy w szkole wiedzieli, że Uzumakii Iruka-sensei się lubią i razem chodzą na ramen. Blondyn wpatrzony był w swojego nauczyciela jak w obrazek, dlatego pojąć nie mogłem, dlaczego go zabił? To znaczy, motyw był oczywisty, Umino go oblał, więc Uzumaki chciał się zemścić, ale nie mogłem uwierzyć, że ta pokraka, to chodzące nieszczęście, potykające się o własne nogi, ten istny słabeusz, był wtedy w stanie przełamać osobiste uczucia i zabić z zimną krwią, tylko dla zemsty. I pomyśleć, że chodziłem do klasy z potworem! Przecież w naszej klasie tyle razy się z niego wyśmiewali, nawet nie wiedząc, że ten szaleniec mógłby się nagle wściec i wszystkich pozabijać! Zginęłyby niewinne dzieciaki!
-Która to siostra przełożona? – spytałem Rena, mając na myśli kręcące się po „szpitalu” kobiety.
-To ja – odezwała się jedna z nich, pochylająca się nad posłaniem jakiegoś mężczyzny. Znajdowała się na tyle blisko, że nie zdziwiło mnie, iż usłyszała moje pytanie. Wyprostowała się i wytarła dłonie w biały fartuch, który miała na sobie, a potem spojrzała na mnie.
            Na oko mogła mieć około czterdziestu kilku lat. Kręcone pukle kasztanowego koloru upięte miała do góry, by nie przeszkadzały jej w pracy. Szare oczy patrzyły bystro i rozsądnie. Kiedy była młodsza, musiała być piękną kobietą, stwierdziłem.
-Pani jest odpowiedzialna za ten… szpital? – zapytałem.
-Tak – odparła, podpierając się pod boki. – A pan jest odpowiedzialny za złapanie tego potwora?
-Tak.
-To niech pan zacznie wykonywać swoje zadanie, najwyższy czas.
            Skrzywiłem się lekko. Charakterek też miała.
-Proszę mi wierzyć, ja i mój oddział robimy wszystko, co w naszej mocy – powiedziałem, a ona uniosła jedną brew. Nie musiała wiedzieć, ile razy i jakie rany poniosłem w licznych walkach z Uzumakim, jednak aż mnie paliło, by udowodnić tej bezczelnej kobiecie, że polowanie na te bestię o nie piknik. – Przejdźmy jednak do rzeczy. Interesuje mnie, czy gdy Uzumaki był jeszcze w ludzkiej postaci, rozmawiał z kimś, zdradzał jakieś swoje plany? Jest on dość rozmownym człowiekiem zanim wpadnie w szał, więc zawsze coś komuś opowiada kiedy tylko ma okazję…
-Karczmarz, z którym ponoć rozmawiał, oraz reszta osób, przebywających wówczas w karczmie, nie żyje – odparła bez zająknięcia. Westchnąłem, choć, co prawda, tego się właśnie spodziewałem.
-I z nikim innym nie rozmawiał?
-Nie.
-Nawet z żadną kobietą? Czasem zdarza się, że on…
-Powiedziałam, że z nikim. Choć… zaczepił jednego dzieciaka i pytał, gdzie można coś zjeść, ale tylko to. Poszedł pod wskazane miejsce i zamówił…
-Ramen – wtrąciłem uprzejmie. – Gawędził wesoło ze wszystkimi i nikt nie przypuszczał, że mógłby być potworem. A potem nagle coś mu odbiło, znam ten scenariusz. A zaraz się dowiem o moich ludzi, że nie ma po nim nawet śladu i nie wiadomo, gdzie zniknął. Szlag by to!
            Przyglądała mi się przez chwilę, a potem, ku mojemu zdumieniu, uśmiechnęła się.
-Uchiha-san, mogę pana prosić na słówko? – spytała. Lekko zdziwiony, skinąłem głową, a ona ruszyła w stronę wyjścia ze szpitala, wydając po drodze polecenia. Ren odszedł do swojej pracy, a my wyszliśmy na zewnątrz.
-Uchiha-san, czy wierzy pan może w przepowiednie? – zapytała. Spojrzałem na nią zdumiony, nie mając pojęcia, czemu zaczęła taki dziwny temat.
-Przepowiednie?
-Tak, właśnie przepowiednie – szepnęła. – Widzi pan, ja w nie też nie wierzyłam, póki nie przyjechałam do tej wioski, by zająć się szpitalem. Myślałam, że byle czarownica nie jest w stanie przewidzieć, co może się wydarzyć w przyszłości… - zerknęła na mnie tymi swoimi chłodnymi oczyma.
-Mówi pani o tej czarownicy ze wzgórza – domyśliłem się. Skinęła głową.
-Skoro uważa pan, że sam sobie nie poradzi – ponownie się skrzywiłem, ale zignorowała to – to może warto skorzystać z pomocy sił nadprzyrodzonych? Tylko ostrzegam, że jej przepowiednie są trochę… pokrętne. A teraz przepraszam, pacjenci czekają.
            Zostawiła mnie samego i odeszła. Popatrzyłem na porośnięte drzewami wzgórze, a potem wzruszyłem ramionami i skierowałem się w tamtą stronę. Co mi szkodziło, porazić się tej całej czarownicy? W końcu i tak prawdopodobieństwo, że cokolwiek teraz znajdziemy, równe było zeru, więc podczas śledztwa można było nieco zboczyć z utartych ścieżek i spróbować odnaleźć radę choćby i w siłach nadprzyrodzonych. Podejrzewałem jednak, że z tej całej czarownicy żadna wieszczka, a zaledwie jakaś staruszka, obdarzona krztyną inteligencji i potrafiąca umiejętnie żonglować słowami, by były wieloznaczne i każdy mógł je zinterpretować na własny sposób. Z drugiej jednak strony siostra przełożona wcale nie wydawała się osobą naiwną, wręcz przeciwnie i mogłem się założyć, że nie tak łatwo byłoby ją nabrać. I chyba tylko ta wiedza skłoniła mnie, by wspiąć się na wzgórze i spotkać z czarownicą.
            Do jej domu prowadziła wydeptana między drzewami, kręta ścieżka. Słońce prawie już zaszło, tak wiec w lesie panował półmrok. Odgarniałem niektóre gałęzie, prawie się skradając, w końcu byłem shinobi i wiedziałem, że nigdzie nie powinienem czuć się bezpiecznie.
            Droga przez las była na szczęście bardzo krótka, kilka minut i wyszedłem na niewielką polankę, pośrodku której znajdowała się drewniana chata ogrodzona rozwalającym się płotem. Przeszedłem przez skrzypiącą furtkę, wchodząc do zarośniętego ogrodu. Tu również wydeptana została ścieżka, prowadząca do drzwi chaty. Ruszyłem nią wolno, a potem wstąpiłem na schody.Podniosłem rękę, by zapukać do drzwi, gdy nagle uchyliły się one i stanęła w nich wysoka, młoda dziewczyna o jasnych, prawie białych włosach i ciemnoniebieskich oczach, ubrana w prostą, granatową sukienkę.
-Witaj, Sasuke – powiedziała. – Wejdź proszę, herbata już czeka.
            No dobra, to było dziwne, ale mimo wszystko skorzystałem z zaproszenia i przekroczyłem próg. Cała chata składała się z jednej izby, pełniącej funkcję kuchni, sypialni, salonu i wszystkich innych pomieszczeń pewnie też. Znajdował się tu ogromny piec kaflowy, wokół którego rozwieszone były suszone zioła i grzyby. Na regałach stały słoje pełne jakichś specyfików, w powietrzu unosił się aromat ziół i dymu, gdyż wokół rozstawione były płonące świece. Dziewczyna musiała nie korzystać ani z elektryczności, ani z bieżącej wody, zauważyłem blaszane wiadro z wodą, stojące w kącie izby. Po przeciwległej stronie pomieszczenia znajdowało się duże łóżko przykryte kapą. Dziewczyna wskazała mi krzesło przy stole, stojącym pośrodku izby, więc usiadłem. Ona natomiast zajęła drugie krzesło, siadając naprzeciw mnie.
-Mam na imię Mikiya – uprzedziła moje pytanie. – I tak, to ja jestem tą „czarownicą” – zaśmiała się dźwięcznie, ukazując białe ząbki. Była ładna, nawet bardzo ładna, i chyba młodsza ode mnie. Pomyślałem, że ta rozmowa może jednak okazać się ciekawsza, niż przypuszczałem.
-Spodziewałem się kogoś innego – przyznałem, biorąc w dłoń parujący kubek herbaty, stojący przede mną. Zupełnie tak, jakby się mnie spodziewała. – Mmm, bardzo dobra – pochwaliłem, upiwszy łyk.
-Tak, to mój własny przepis – uśmiechnęła się ponownie. – Ale nie o herbacie chcesz ze mną rozmawiać, tylko o Naruto – skierowała rozmowę na właściwy tor.
-Tak, to prawda – przyznałem. –Naruto. Jak pewnie wiesz, szukam go. Skierowano mnie tu, bym zasięgnął u ciebie rady, być może wskazówki, jak mam postąpić dalej. Zaczynam wierzyć, że jednak możesz mi pomóc.
-Mogę – przyznała. – Zabawne, jesteście zupełnie różni. Ty przychodzisz tu z nadzieją na pomoc, nie wierząc w moje zdolności. On się tu zjawił wierząc, że mam moc, ale nie wierząc, że mu pomogę.
-Był tu?! – podniosłem głos, a ona podniosła dłoń, dając mi znać, bym się nie unosił.
-Oczywiście, że był. Przed tą nieszczęsną katastrofą, pewnie teraz żałuje odwiedzin u mnie.
-Jak to? – nic nie rozumiałem.
-Naruto zjawił się u mnie, bym udzieliła mu rady, a ja mu jej udzieliłam – powiedziała, obracając w dłoni swój kubek. – No, pij swoją herbatę.
            Upiłem łyk i odstawiłem kubek.
-Co to była za rada? – spytałem natarczywym tonem.
-By przeszedł się na ramen – odparła lekko, a mnie na chwilę zmroziło. – Oczywiście, nie miałam pojęcia, że skończy się to tak… niefortunnie dla mieszkańców wioski – na chwilę w jej oczach pojawił się żal, jednak szybko znikł. Równie dobrze mógł to być refleks spowodowany płomieniami świec, ale chciałem wierzyć, że przejęła się tak dużą liczbą ludzkich istnień. – Biedny Naruto.
-On?! – wrzasnąłem, ponownie podnosząc głos, a ona ponownie uspokoiła mnie gestem. Wychyliłem się w jej stronę. – Jak możesz, przecież to potwór przyodziany w ludzką skó…
-Nie unoś się tak, Sasuke, tylko dopij herbatę. Wtedy porozmawiamy o tym, po co tu przyszedłeś.
            Wciąż wściekły, podniosłem kubek do ust i opróżniłem go kilkoma łykami. Herbata była w sam raz do wypicia. Ledwo odjąłem naczynie od ust, Mikiyo wyrwała mi je z dłoni i spojrzała na fusy na dnie.
-No tak, no tak – wymamrotała do siebie. – Zabawne, jak to się los dziwnie plecie – wstała od stołu, odstawiając na niego mój kubek. Podeszła do pieca, otworzyła drzwiczki i wrzuciła do ognia kilka drewek. Ponownie na mnie spojrzała, prostując się. –Widzisz, Sasuke, kiedy powiedziałam Naruto, że widzę go jako bohatera, zaśmiał sie gorzko i spytał, czy aby na pewno jestem tą Mikiyo, o której słyszał. Ale ja widziałam w nim obrońcę Konohy, wiernego i uczciwego przyjaciela, a następnie Hokage, przyodzianego w czerwień i biel – nie miałem pojęcia, do czego zmierza i co mi chce przez te dziwne słowa powiedzieć, jednak milczałem, słuchając. Nie musiałem wierzyć w jej słowa. – Dwa razy wszystko sprawdzałam i dwa razy tak to wyglądało, jakby ta rzeczywistość, w której żyjemy, zwyczajnie nie istniała. Natomiast ciebie, Sasuke, widzę jako zdrajcę…
            Parsknąłem śmiechem, wstając od stołu.
-To stek bzdur, ja nigdy nie zdradziłbym wioski, nie jestem jak nukenin, którego szukam. Zawsze byłem wierny Hokage.
-Tak, to nie ulega wątpliwości– przytaknęła mi polubownie, gestem wskazując, bym usiadł i słuchał dalej. Chciałem zignorować tę niemą prośbę, jednak ostatecznie posłuchałem i znów usiadłem. W końcu niczemu to nie wadziło, tak czy siak, poszukiwania i tak rozpoczęlibyśmy od rana, nocą zbyt wiele można przecież przegapić. – Jednak wcale nie widzę w swojej wizji ciebie, jako wiernego i oddanego ninja, widzę za to ludzi, którzy wedle mojej wiedzy, obecnie są martwi. Widzę człowieka-węża oraz mężczyznę w masce i płaszczu w czerwone chmury.
-Nie wiem, o kim mówisz – powiedziałem, już zupełnie nie rozumiejąc jej słów. – Moja przyszłość to Uzumaki Naruto, a raczej jego zimny trup. To ja będę bohaterem Konohy, kiedy go w końcu dopadnę.
            Westchnęła i wróciła na swoje dawne miejsce naprzeciw mnie.
-Wyobraź sobie linię losu, Sasuke – powiedziała cierpliwie. – Los biegnie prosto, czas płynie prosto, nieustannie od przodu. Jest też już z góry zapisany, dlatego właśnie mogę udzielać ludziom moich „rad”, jak to zgrabnie ująłeś na początku rozmowy. Wyobraź sobie teraz, że linia losu jest jak nitka, na którą nawleczono koraliki zdarzeń – tłumaczyła mi to jak zniechęconemu dziecku, ale nie mogłem jej winić, bo właśnie tak się czułem. Wypad do tej chaty uznałem już za stratę czasu, który mógłbym spożytkować na szukanie Uzumakiego. – I nawleczono je w taki sposób, że usunięcie jednego powodowałoby natychmiastowe rozsypanie się tych poniżej niego, tych „późniejszych” koralików-zdarzeń. A los to bardzo delikatna biżuteria, Sasuke. Wyobraź sobie istnienie siły, która znając wszystkie korale twojego i Naruto losu, mogłaby pousuwać te, której jej się nie podobały i tym samym sprawić, by wszystkie inne się rozsypały. Wasz los zacząłby wtedy błądzić między zdarzeniami i mógłby się zupełnie poplątać.
-Do czego zmierzasz?
-Gdyby teraz, na zewnątrz, czyhał na ciebie morderca, a ty byś stąd wyszedł i padł jego ofiarą, byłbyś martwy – zaczęła z innej beczki. – Zapisana byłaby ci śmierć. Gdyby jednak istniała siła, która sprawiłaby, że ów morderca nigdy by się nie narodził, twój los wyglądałby inaczej, niż zaplanowano, prawda?
-Zgadza się – przyznałem, w końcu rozumiejąc, do czego zmierza. – Jednak nie rozumiem, co mogłaby mieć alternatywna przyszłość, gdybym oczywiście w coś takiego wierzył, do wydarzeń z tej chwili, z tej przyszłości?
-Gdybyś wiedział, że nie jesteś panem swojego losu, chciałbyś to zmienić?
-Gdybym tylko mógł, walczyłbym o samego siebie – odpowiedziałem hardo. Uśmiechnęła się do mnie.
-Los, a raczej siła, która w niego ingerowała, zabawiła się waszym kosztem. We wróżbie dla ciebie nie widzę obecnej linii czasu tylko tą, która została naruszona, widzę pierwotną jej postać, ciebie jako nukenina i Naruto, który walczy dla ciebie i dla twojego dobra – szepnęła. Nie mogłem w to uwierzyć, ale dla świętego spokoju skinąłem głową, jakbym się z nią zgadzał. – Siła, która ingerowała w was los, odwróciła go do góry nogami, białe czyniąc czarnym i odwrotnie. Gdybym tylko mogła wiedzieć, jak to się skończy, z całą pewnością dałabym ci dobrą radę na przyszłość. Niestety, nic nie wiem i tak jak w przypadku wróżby dla Naruto, jestem bezsilna. Kazałam Naruto iść na ramen, bo rano wywróżyłam naszemu karczmarzowi, że spotka blondwłosego chłopaka, który będzie wiedział coś o jego zaginionym synu. Przed tobą był u mnie chłopak z twojego oddziału. W jego wróżbie zawarta była informacja, że jutro rano zwichnie kostkę w Wąwozie Błękitnych Skał, podczas poszukiwań kapitana drużyny. Z tego, co wiem, to ty jesteś ich kapitanem? – spojrzała na mnie sugestywnie. Zmarszczyłem brwi.
-Po co miałbym iść do Wąwozu Błękitnych Skał? – zapytałem, a ona wzniosła oczy do nieba. Niemalże w tym samym momencie coś zaskoczyło w moim umyśle. – Chyba że… chyba że właśnie tam ukrywa się Uzumaki! – wykrzyknąłem, zrywając się z krzesła.
-Cóż, pewnie przyda ci się parasol, choć ty mnie nie posłuchasz… - nie usłyszałem dokładnie, co powiedziała, bo wybiegłem z chaty. Kiedy się obejrzałem za siebie, stała na progu swojego domu, machając mi z rezerwą. Skinąłem głową i pognałem na zachód.
            Wąwóz Błękitnych Skał znajdował się niedaleko zrujnowanej wioski, zaledwie kilka kilometrów w kierunku zachodnim. Swą nazwę zawdzięczał tamtejszym skałom, które miały kolor błękitny. Było to miejsce, którego unikała większość shinobi, a spowodowane to było niezwykłą właściwością niebieskich kamieni. Wytwarzały one jakieś dziwne pole energetyczne, wewnątrz którego używanie chakry było niemożliwe, a jeśli już się jakiemuś wybitnie uzdolnionemu ninja taka sztuka udała, chara wariowała i jutsu osiągały zazwyczaj odwrotny do zamierzonego skutek. Ponadto sam wąwóz był miejscem niebezpiecznym. Stromy,głęboki na kilka kilometrów, na jego dnie płynęła rwąca rzeka, do tego osuwające się spod nóg skały i brak jakichkolwiek ścieżek. Miejsce w sam raz dla szaleńca lub samobójcy. To, że Uzumaki był tym pierwszym, wiedziałem, co do samobójcy,wolałem, bym to ja został jego zabójcą.
            Do wąwozu dotarłem dość szybko. Słońce schowało się już za horyzontem, zostawiając po sobie tylko krwawe smugi na niebie. Nie miałem jednak czasu podziwiać zachodu. Skoro istniało prawdopodobieństwo, że Uzumakitu jest, musiałem to sprawdzić. Nie na darmo przecież ścigałem go przez tyle lat!
            Spróbowałem użyć jakiegoś jutsu, by sprawdzić, czy moje informacje na temat tego miejsca są prawdziwe i z miejsca przekonałem się, że owszem, są. Nie dało rady, mimo iż próbowałem z całych sił, cienisty klon, którego chciałem stworzyć, najzwyczajniej w świecie się nie pojawił. Zawiedziony, ruszyłem wzdłuż wąwozu, zastanawiając się, czy obrałem dobry kierunek? W końcu jednak zdałem się na szczęśliwy los. Wiedziałem, że jutro będą mnie tu szukać, a więc oznaczało to, że odnajdą mój trop prowadzący do wąwozu oraz, że z jakiegoś powodu spędzę tu sporo czasu, no, w każdym razie wystarczająco dużo, by zaczęli się o mnie martwić. A skoro miałem tu zostać tak długo, to musiał istnieć powód, dla którego tu zostałem.
            Moje rozmyślania przerwał nagły grzmot. Zdumiony, obejrzałem się za siebie i spostrzegłem czarne, kłębiące się na niebie chmury, nadchodzące ze wschodu. Burza. Świetnie. Byłem tak skupiony na Uzumakim, że nie zwróciłem uwagi na nadchodzący deszcz, który mógłby utrudnić mi poszukiwania. Patrzyłem przez chwilę na niebo, aż ujrzałem błyskawicę. Policzyłem sekundy do grzmotu i przekonałem się, że mam niewiele ponad godzinę, zanim burza znajdzie się nade mną. Postanowiłem się pospieszyć.
            Szedłem stromym zboczem, szukając zejścia na dół wąwozu.Robiło się coraz ciemniej, ledwo widziałem, po czym stąpam. Wiedziałem, że to głupie, ale już nie raz robiłem głupie rzeczy, by dorwać Uzumakiego. Taka szansa nie mogła mi przepaść, nigdy w życiu bym na to nie pozwolił.
            W końcu, po o wiele dłuższym czasie, niż przypuszczałem,udało mi się znaleźć miejsce, w którym mógłbym zejść na dół. Nie była to oczywiście ścieżka, czekało mnie trudne zejście po stromych, śliskich skałach,w dodatku w niemalże całkowitej ciemności. Byłem jednak wyszkolonym shinobi i wiedziałem, że sobie poradzę. Bo co to jest, he he, zejść jakieś trzy kilometry w dół… po stromej, nagiej, osuwającej się skale… w całkowitych ciemnościach…przecież to łatw…
            I w tym momencie lunął deszcz.

            Biegłem przed siebie, a byłem taki wściekły, że dosłownie kipiałem ze złości. Co mnie podkusiło, by posłuchać tej przeklętej czarownicy,to nie miałem pojęcia! Nie dość, że byłem teraz cały mokry, zmarznięty jak jasna cholera, przez deszcz nic nie wiedziałem, a w dodatku odbiegłem tak daleko od drogi prowadzącej do zniszczonej wioski, że teraz powrót dłużył mi się w nieskończoność. Deszcz zalewał strumieniami moje oczy, wiec osłaniałem je ręką, wpatrując się w ledwo widoczne, błotniste, śliskie jak cholera podłoże. Było zupełnie ciemno, tylko co jakiś czas niebo rozświetlała złota błyskawica, dając mi możliwość spojrzeć przed siebie. W duchu kląłem się za bezmyślność i głupotę, za danie wiary w jakąś cholerną przepowiednię, za posłuchanie tej idiotki, Mikiyo, za to, że pozwoliłem się podpuścić i w ogóle za wszystko! Jej przepowiednie to był…
-…stek bzdur! – zawołałem nagłos, dając upust swojej frustracji.
            Przyspieszyłem, chcąc jak najszybciej wrócić na znany szlak i wtedy… zderzyłem się z czymś i odbiłem się od tego czegoś. Zdumiony,podniosłem głowę, opuszczając rękę, którą zasłaniałem oczy. Spojrzałem przed siebie, w momencie, kiedy niebo przecięła kolejna błyskawica.
            Tuż przede mną, zaledwie kilka centymetrów, stał Uzumaki Naruto. Jasne, przydługie włosy kleiły mu się do twarzy, właściwie, wyglądał jakby wyszedł z jeziora. Niebieskimi, zdumionymi oczyma patrzył wprost na mnie, a ja patrzyłem na niego. Jednak sekunda, kiedy niebo zostało rozświetlone nagłym błyskiem minęła i znów pogrążyliśmy się w ciemnościach, spotęgowanych przez lejące się z nieba strugi deszczu. Przestałem go w ogóle wiedzieć. Mojego największego wroga. Cofnąłem się o krok i wtedy poczułem, że nie mam gruntu pod stopami. Cholera, to był skraj wąwozu…
-Sasukeeeeeee!!! – usłyszałem, ale było już za późno. Spadałem, nie mogąc użyć chakry, nie mogąc zrobić nic, by się uratować, nawet nic nie widząc. Jednak lot okazał się o wiele krótszy, niż myślałem. Sekunda i uderzyłem w podłoże. Poczułem niesamowity ból prawej ręki i głowy, oraz krew w ustach. A potem zapadłem się w ciemność.

-…skretyniały dupek, zabiłby się jak nic, idiota. Co to w ogóle za pomysł, by leźć w to miejsce w taką pogodę… w dodatku reagować tak gwałtownie, jakby mnie pierwszy raz widział…
-Ach – jęknąłem. Sam nie wiedziałem, co mnie bardziej wnerwia – to debilne mamrotanie, które słyszałem już od dłuższej chwili, ale tylko w ostatniej sekundzie przestało być ono wiązanką wybitnie wyszukanych wulgaryzmów, czy ból głowy i prawej ręki? Chyba i to i to. Poczułem, jak ktoś kładzie mi ciepłą dłoń na czole. Nie leżałem, tylko siedziałem, oparty o coś niesamowicie ciepłego i do tego jeszcze okryty, a mimo to dygotałem z zimna i zęby mi szczękały.
-Sasuke, obudziłeś się? Sasuke, nic ci nie jest?
            Znałem ten głos, jednak w tej chwili ból przyćmiewał wszystkie funkcje mojego umysłu, wiec nie mogłem skojarzyć go z żadną twarzą. Ciepłe dłonie przesuwały się po moim ciele, jedna po szyi, druga po żebrach z lewej strony.
-Zimno mi… - szczęknąłem.
-Wiem, mi też nie jest za ciepło, trochę minęło czasu, zanim wyciągnąłem cię z tego wąwozu. Całe szczęście, że nie spadłeś na samo dno, tylko na występ skalny. Masz złamaną rękę i dość mocno walnąłeś się w głowę, a cały czas na ciebie padało i leżałeś na zimnej skale, straciłeś sporo krwi, bo rozciąłeś sobie…
-Zamknij się, po co tyle gadasz? – jęknąłem, bo paplał mi wprost do ucha. Rozchyliłem piekące powieki.
            Znajdowaliśmy się w niewielkiej jaskini, oświetlonej kilkoma świeczkami zrobionymi z puszek po konserwach. Na sznurku, zawieszonym na dwóch wbitych w przeciwległe ściany jaskini kunaiach, wisiały moje i jeszcze czyjeś ubrania, ociekające wodą. Na zewnątrz wciąż lało i huczał wiatr. Zamrugałem, lekko zdezorientowany, a potem obejrzałem się za siebie.
            Siedziałem między nogami Uzumakiego Naruto, plecami wtulony w jego tors. Obaj mieliśmy na sobie tylko bieliznę, opatulał nas jeden koc. To jego dłonie wędrowały po moim ciele, to on przez cały czas szeptał mi do ucha. Widząc go z tak bliska z miejsca zacząłem się szarpać i wyrywać, jednak ból zaraz uniemożliwił mi jakiekolwiek poruszanie się. Jęknąłem, zginając się wpół. Silne ramiona objęły mnie i Naruto przyciągnął mnie do siebie.
-Nie szarp się, Sasuke! Jeszcze bardziej uszkodzisz sobie rękę, ja ją tylko trochę usztywniłem!
            Spojrzałem jednym okiem na swoją rękę. Usztywniona była za pomocą dwóch kawałków drewna i bandaża. Prowizoryczny temblak. Dlaczego to zrobił, przecież… byliśmy wrogami…
            Zastygłem w bezruchu, nie mając pojęcia, co robić. Ta sytuacja była taka…
            Objął mnie szczelniej i przylgnął do moich pleców, parząc oddechem mój kark. Ja… nigdy nie byłem w takiej sytuacji…
-Nadal jest ci zimno? – szepnął mi do ucha, a mnie przeszył jego głos, aż po plecach przebiegły mi ciarki.
-Jesteśmy… wrogami… -wyszeptałem równie cicho.
-W tej chwili to jesteśmy dwójką ludzi odciętą od świata – ugryzł mnie w ucho. Spiąłem się cały, zaciskając powieki.
-Co ty wyrabiasz? – zapytałem słabo, czując, jak dłonią przesuwa po moim podbrzuszu. – C-co…
            Zaśmiał się i odsunął troszeczkę, ale nie cofnął rąk.
-Tylko się wygłupiam, wygłupiam… ale posiedźmy tak troszeczkę, co?
            Więc siedzieliśmy. Chwilę później Uzumaki sięgnął po coś,co miał za sobą, po czym wyciągnął paczkę papierosów i zapałki.
-Palisz? – zdziwiłem się na głos. Skoro już tu siedzieliśmy, miałem zamiar się czegoś dowiedzieć. Czegoś, co mógłbym później wykorzystać. Pamiętałem go ze szkoły jako idiotę i zgrywusa. Były to nikłe wspomnienia, nigdy nie zwracałem na niego większej uwagi. Wszyscy od niego stronili, więc nie byłem wyjątkiem. Kto by pomyślał, że z tego nieudacznika wyrośnie bezwzględny potwór?
-Czasem pomaga. Chcesz? – zapytał, machając mi paczką przed nosem.
-Nie, nie chcę – odparłem. –Nie palę.
-Hm… w sumie, to do ciebie pasuje – powiedział Uzumaki, podpalając papierosa. – Pamiętam cię ze szkoły,taki ponury, zarozumiały gnojek, zawsze idealny i nieskazitelny – zaśmiał się, a ja nie skomentowałem jego słów. Mógł mówić, co chciał, w końcu byłem zdany na jego łaskę. Prawdopodobnie zatrzymał mnie przy życiu tylko i wyłącznie dla jakiegoś kaprysu. – A właściwie, to co tam słychać w Konosze? – zapytał ni z tego, ni z owego, wypuszczając dym z płuc. – Jak się sprawuje ta laska jako Hokage? Jak jej tam… Tsunade, tak?
-Tak. Jest… jest bardzo dobrym Hokage.
-Ponoć ładna, słyszałem, że blondyna…
            Znów się zaśmiał i zaciągnął dymem. Wypuścił go z płuc i chwilę milczał.
-Wioska musiała się zmienić – szepnął jakby do siebie. – Nie było mnie tam tak długo… - ponownie się zaśmiał.– Ichiraku nadal działa?
-Tak.
-Kurde, wciąż pamiętam smak ramen z Ichiraku… był najlepszy. Jadłem Ramen już chyba wszędzie, ale takiego nie znalazłem nigdzie… ha! Ha ha! Wiesz co… kiedy już będziemy ostatni raz ze sobą walczyć, przemyć mi miskę ramen z Ichiraku, co? Z tym smakiem na ustach to mógłbym nawet umrzeć, ha ha!
-Dlaczego? – spytałem, patrząc przed siebie i wdychając dym z jego papierosa. Pomarańczowe światło prowizorycznych lampek dookoła nas rzucało na ściany jaskini ciepłe światło, nadające tej chwili jakąś intymność, do której nawet nie chciałem się przyznać.
-Dlaczego co? – zdziwił się Uzumaki.
-Mówisz mi w ten sposób o Konosze? Przecież ty jej nienawidzisz!
            Blondyn milczał przez chwilę.
-Czemu miałbym nienawidzić Konohy? – zapytał. – To znaczy… no, nie spotkało mnie tam nic szczególnie miłego, ale… to dom… - szepnął lekko zdławionym głosem. Cisza wokół wibrowała, nabrzmiała goryczą. – M-miło jest myśleć, że mimo wszystko to… to ma się dom, nie? Znaczy… miejsce, gdzie się urodziło, nie? I-i… i że rodzice, no… tam mieszkali… bo byli, zanim mnie zostawili, nie? No i że może… Kurwa, może chcieli, żebym istniał!
            Wyrzucił to z siebie prawie krzycząc, po czym rozpłakał się. Siedziałem nieruchomo, czując, jak słone łzy kapią mi na nagie plecy, kiedy Uzumaki próbował się uspokoić, nerwowo wycierając twarz. Potem zgasił papierosa i wciąż pociągając nosem, zamilkł. Przekręciłem lekko głowę i spojrzałem na niego. Blondyn miał zaczerwienione oczy, którymi patrzył na wejście do jaskini. Policzki miał lekko zaognione, jakby było mu głupio.
            Znałem go. Tropiłem go przecież od tylu lat. Znałem go, lepiej, niż ktokolwiek inny na całym świecie. Przeczytałem wszystkie jego akta.Walczyłem z nim chyba z dziesięć razy. Zbierałem informacje, czytałem raporty innych, ścigałem go, węszyłem za nim, goniłem, śledziłem go od pięciu lat. Znałem go. Wiedziałem, jak zabija, jak morduje, słyszałem płacz kobiet, którym ten drań pozabijał mężów i dzieci. Znałem go. A przynajmniej tak myślałem do tej pory.
-Ty… - szepnąłem, nie mogąc się powstrzymać. Spojrzał na mnie oczami niebieskimi jak niebo w środku lata. Jedynie te oczy nie zmieniły się u niego nic a nic, były takie, jakimi je zapamiętałem za szkoły. Oczy niewinnego dzieciaka, a nie potwora. Oczy pełne lata, a nie krwi. Radosne, niebieskie spojrzenie – idealny kamuflaż masowego mordercy. Tym oczom niejeden już zaufał i dla niejednego były ostatnią widzianą w życiu rzeczą. Nie mogłem dać mu się oszukać. Mógł próbować swoich sztuczek na wszystkich, tylko nie na mnie. Znałem go. Znałem. – Dlaczego to zrobiłeś? Dlaczego zabiłeś dwóch nauczycieli i uciekłeś? Dlaczego zabiłeś Irukę…?
-Nie zabiłem Iruki! – krzyknął, zrywając się. Nie zwróciłem uwagi na chłód, który nagle ogarnął moje ciało, tylko wpatrywałem się w niego natarczywie. Patrzył na mnie dziko, oczami pełnymi szaleństwa. – Nie! Nie mógłbym tego zrobić! Wszystko, ale jestem pewien, że nie…!
-Ciała były zmasakrowane – wysyczałem, świdrując go spojrzeniem. Musiał się przyznać. – Rozerwane na strzępy…
-Nie…!
-Oblałeś egzamin i zemściłeś się. Wywabiłeś ich do lasu i pozabijałeś, trzeba było zbierać ich szczątki z całej okolicy, kiedy ty…
-NIE! Nie, nie, nie! ZAMKNIJ SIĘ! – wrzasnął, łapiąc się za głowę. Zaczął szarpać się za włosy, jakby już zupełnie zwariował, oczy miał dzikie, rozbiegane, spłoszone. – CO TY WIESZ?! Ty… ty nawet nie masz pojęcia…! Ty! O-on… Mizuki-sensei… O-on mi wtedy p-powiedział… POWIEDZIAŁ MI, CO MAM W SOBIE! Chciał mnie zabić! A Iruka… I-Iruka mnie zasłonił… własnym ciałem… i krew Iruki… i jego ostatnie słowa… - zakrył dłonią usta, jakby go zemdliło i spojrzał na mnie przerażonymi oczami. Był spocony, rozgorączkowany. – Ja nie pamiętam, co się stało później… - szepnął zdławionym z obrzydzenia głosem. – A-ale kiedy się ocknąłem… Moje ręce były całe czerwone… a ich ciała… były… Ja nie chciałem – jęknął nagle, cały dygocąc. Dotknął ściany obok niego, jakby się bał, że nie utrzyma się na nogach. Po chwili osunął się na kolana i spojrzał na swoje dłonie, jakby znów widział tamtą krew. – Ja nie chciałem…
            Siedzieliśmy tak przez chwilę, załamany Naruto pod ścianą jaskini, z drżącymi ramionami i śladami po łzach na policzkach i ja, zdumiony po tym, co ujrzałem.
-Wiesz, gdzie znajduje się limit samotności? – spytał szeptem Uzumaki, kiedy milczenie zdawało się już ciążyć nam nad głowami. – Kiedy człowiek znajduje się od kreską? Kiedy ma ochotę zapleść sobie na szyi sznur?
-Nie wiem – odszepnąłem, przypatrując się blondynowi. Ten pociągnął nosem i wytarł go ręką, biorąc się w garść. – Naprawdę się przestraszyłem, kiedy spadałeś. Kiedy ciebie stracę, znajdę się pod tą kreską. Bo jesteś jedyną osobą, którą w ogóle jeszcze obchodzi moje istnienie.
-Nie prawda…
-Prawda, Sasuke! – zaprzeczył natychmiast Uzumaki. – Prawda! Szukają mnie, ścigają, ale nikogo nie obchodzę, jestem po prostu kolejnym kryminalistą. Ale ty… ty zawsze mnie szukasz, musisz, ale jako jedyny… Lubię, kiedy mnie szukasz…
-Więc obaj mamy obsesję – szepnąłem, bardziej do siebie niż do niego. Naruto przysunął się bliżej i położył mi dłoń na policzku, patrząc w oczy.
-Podobno gdybyśmy odwrócili nasze przeznaczenie, nic by się nie zmieniło prócz tego, że zamienilibyśmy się miejscami.
-Nie możemy iść obok, wiesz o tym. Wszystko zaszło za daleko, Naruto – szepnąłem. – Za wielu ludzi zginęło, zbyt wiele się wydarzyło…
-Jednak mamy teraz tę jaskinię, poza czasem, w miejscu odciętym od świata i jesteśmy sami… - szepnął niskim głosem. – Czy możemy to wykorzystać?
-Możemy – odszepnąłem i przybliżyłem się do niego. Nasze wargi złączyły się ze sobą w pocałunku.

            Kiedy obudziłem się rankiem, byłem sam. Podniosłem się z koca, a moja bluza, którą byłem przykryty, osunęła się na ziemię. Przez wejście do jaskini wlewały się promienie porannego słońca. Rozejrzałem się dookoła, jednak po Naruto nie było nawet śladu, zginęły jego rzeczy, rozwieszone na sznurze, kunai, które wbił w skałę, puszki przerobione na lampki. Zostałem zupełnie sam po tym wszystkim, co zdarzyło się między nami. Wstałem i zacząłem się ubierać. Kiedy skończyłem, zorientowałem się, że brak jednego elementu – mojej opaski ze znakiem liścia. Nawet jej nie szukałem, wiedziałem, kto ją wziął. Kiedy skończyłem zapinać kamizelkę, w wejściu do jaskini pojawił się mój zastępca.
-Kapitanie! – wykrzyknął, a ja obejrzałem się na niego. – Tu pan jest. Nie znalazł pan go?
-Nie – odparłem, poprawiając rękawiczki. - Skryłem się tu przed deszczem. Zbierzcie się, musimy natychmiast rozpocząć dalsze poszukiwania. Zaraz dołączę.
-Tak jest! – wykrzyknął zastępca i odbiegł.
            Obejrzałem się na jaskinię, a potem westchnąłem. Tej nocy w Wąwozie Błękitnych Skał nic się nie wydarzyło. Nie było w nim Naruto, a ja, zabłądziwszy, schowałem się przed deszczem w byle jakiej jaskini. Tej nocy, w raporcie dla Hokage, poświęciłem nie więcej, niż linijkę tekstu. Ta noc nigdy się nie zdarzyła, wyrwana z czasu i miejsca.

7 komentarzy:

  1. jesteś świetna.
    i owszem ten one-shot to perełka, jest naprawdę genialny! jeszcze nigdy się z takim nie spotkałam.
    historia zupełnie oryginalna. na pewno będę tu wpadać częściej. ty tak świetnie dobierasz słowa, kocham cię po prostu! <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Wstrząsnęło mną.
    I w jakiś pokrętny sposób dotarł głębiej niż inne miniaturki twojego autorstwa,bo... no właśnie, ta historia była taka realistyczna taka inna. I ja myślę, że to jednak było szczęśliwe zakończenie, bo jednak znaleźli siebie. Ta historia, tamta chwila w jaskini nie powinna istnieć, nie miała racji bytu, a jednak się zdarzyła i to było dobre.
    Dziękuje

    Seath

    OdpowiedzUsuń
  3. Prawdziwa perełka <3
    Już po pierwszym zdaniu wiedziałam, ze to będzie... genialne. Takie inne, głębokie. Nie wiem jak to opisać. Cudowne ^^

    OdpowiedzUsuń
  4. Boskie <3 To było takie, takie.... Takie super, O! xD *_* Moge sobie takiego Naru wyobrazić, a ta akcja w jaskini.... Super :3 Nie umiem opisać jak mi sie podobało *o* (z góry przrpraszam za błędy xD)

    Duuuużo weny życzę!

    Hania<3

    OdpowiedzUsuń
  5. Jestes cudowna .
    Ten one shot byl taki realistyczny ze ale zaluje ze nie ma go w anime lub mandze . a bardzo szkoda..
    Twoj sposob pisania jest cudowny...
    Licze ze pojawi sie wiecej nowych opowiadan i ze dokonczysz poprzednie. :-)
    Pozdrawiam~Shizuo i dziekuje

    OdpowiedzUsuń
  6. Ojej, ojej, ojej.
    Ares; Ratunku!!! Zaczyna sie. |
    **************** i k***a ja tego nie lubie.
    Ares; Tłumacząc: Mrina nienawidzi alternatywnych światów, więc tylko ja napisze ten koment. |
    *gorliwie kiwa głową*
    Ares; Dobrze więc. Pomysł całkiem fajny, ale nie przypadł mi do gustu taki Naruto. Przykro mi. Segsów (nienawidze tego słowa) nie ma, wróżka jest, aż mi sie słowo bajka włącza. Tak czy siak twój sposób pisania wielbie i zawsze wielbić będe. Niestety, ja nie jestem aż tak kreatywny jak Mrina, więc kończe ten koment. Również jestem zawiedziony. |
    *Patrzy na niego dłuższą chwile i przykłada mu ręke do czoła*
    Ares; Co? |
    Czegóż tyś sie naćpał?
    Ares; Zozoli. |
    I sie nie podzieliłeś?
    Ares; Ech...
    ...w sensie teraz taki oficjalny, a normalnie to król debili jest.
    Ares; Nie prawda! |
    Prawda. Co za kretyn wylewa wode na patelnie z wrzącym olejem?
    Ares; Schodzisz z tematu. |
    Oł jeach 1:0 dla mnie.
    Ares; Pozdr i weny.
    ~Mrina88~ & ~Ares~

    OdpowiedzUsuń
  7. Świetne opowiadanie. Uwielbiam jak to opisałaś, tę pokrętność losu i jak Naruto skończył w taki sposób. Bardzo oryginalny pomysł. Jest to faktycznie perełka ale zdecydowanie niejedna Twoim blogu. ❤😊

    OdpowiedzUsuń