ten one-shot jest w pewnym sensie perełką, dlatego z wielką przyjemnością na niego zapraszam:
„To dziwne, Sasuke, ale wiesz… ty i ja… równie dobrze moglibyśmy zamienić się w tej chwili miejscami.”
Szedłem
szybko główną ulicą wioski, nie rozglądając na boki. Hokage wezwała
mnie do siebie i miałem się stawić w jej gabinecie w tempie
natychmiastowym. Podejrzewałem, o co chodzi. W końcu tylko jedna rzecz, a
raczej osoba mogła sprawić, że byłem natychmiast potrzebny naszej
Hokage. Tą osobą był Uzumaki Naruto.
Dotarłem
do budynków administracyjnych i wspiąłem się po schodach na piętro, na
którym urzędowała Hokage. Zapukałem do drzwi jej gabinetu, a kiedy
uzyskałem pozwolenie, wszedłem do środka.
Hokage
siedziała za biurkiem, poważna i skupiona. W dłoni trzymała plik
kartek, z których coś czytała. Za nią stała jej prawa ręka, Shizune.
Stanąłem
pośrodku gabinetu, przyglądając się kobietom. Obie były bardzo poważne w
tej chwili, więc pomyślałem, że naprawdę stało się coś poważnego.
-Hokage-sama? – zacząłem ostrożnie, patrząc w orzechowe oczy Tsunade.
- Witaj, Sasuke – mruknęła, odkładając plik kartek na biurko. – Cieszę się, że tak szybko odpowiedziałeś na wezwanie.
-Co
się stało, Tsunade-sama? – zapytałem natychmiast, patrząc to na nią, to
na Shizune. – To znowu on, prawda? Pokazał się gdzieś?
-Tak
– odpowiedziała, zgarnęła plik kartek i podała mi je. Wziąłem do ręki
raport sporządzony przez jakiegoś shinobi i szybko go przejrzałem.
Dołączone były do niego zdjęcia jakiejś wioski, niemalże zrównanej z
ziemią. Przełknąłem ślinę. – To raport od jedynego ocalałego członka
drużyny, która była na misji w okolicach Wąwozu Błękitnych Skał.
Natknęli się tam na Uzumakiego i wywiązała się między nimi walka. Twój
oddział musi się tam jak najszybciej udać, zanim stracimy jakąkolwiek
szansę na ponowne odnalezienie tropu. Nie możemy pozwolić, by znów nam
umknął i ukrywa łsię przez kolejne pół roku.
-Zrozumiałem – odparłem. –Wyruszymy najszybciej, jak się da.
Skinęła mi głową, a ja czym prędzej opuściłem gabinet, by zebrać wszystkich członków mojego oddziału.
Pościgiem
za Uzumakim zajmowałem się już od ponad pięciu lat, czyli od momentu,
kiedy zostałem jouninem. Wcześniej był to obowiązek Kakashiego, ale
przejąłem tę misję z powodu sharingana. Ściganie tego konkretnego
nukenina stało się praktycznie sensem mojego istnienia i nic nie mogłem
na to poradzić. Cierpiałem na prawdziwą obsesję, która pogłębiała się z
każdym dniem. Myślałem tylko o nim, zbierałem informacje, wytrwale
ścigałem go i tropiłem, szukałem śladów, kiedy znikał co jakiś czas,
ukrywając się przed władzami. Podróżowałem po świecie tylko po to, by
zbierać o nim informacje. I goniłem za nim, cały czas od pięciu lat, a
on wciąż mi umykał. Wiedziałem jednak, że kiedyś go dorwę.
Pół
godziny zajęło mi zebranie wszystkich członków oddziału ANBU, którego
byłem dowódcą. Każdemu z nich nakazałem jak najszybciej przygotować się
do podróży i stawić przy bramie głównej o godzinie szesnastej. Potem
pognałem do domu, by samemu się przygotować.
Zbierałem
wszystkie potrzebne rzeczy, jednocześnie czytając raport od
Tsunade-sama. Uzumaki praktycznie zrównał z ziemią jedną z niewielkich
wiosek, znajdującą się niedaleko Wąwozu Błękitnych Skał. Wdał się tam w
potyczkę z czwórką jouninów, którzy natknęli się na niego w miejscowym
barze. Rozpoznali oni jego twarz i postanowili interweniować, jako że
był najbardziej poszukiwanym nukeninem nie tylko w Krainie Ognia, ale i w
innych krajach. W czasie potyczki Uzumaki stracił panowanie nad sobą i
wykorzystał moc Kyuubiego, by pokonać oddział. Zginęło wielu mieszkańców
i trzech członków oddziału, jeden cudem ocalał, a Uzumaki umknął.
Znowu.
Westchnąłem.
Odnalezienie po nim jakiegokolwiek śladu będzie teraz graniczyło z
cudem. Odszukanie tropu, nawet przez psy shinobi, po takim czasie będzie
niemożliwe. Uzumaki był już pewnie wiele kilometrów stamtąd i znów
gdzieś się ukrył, a jedyne, co nam pozostało, to zebrać informacje.
Wpakowałem
resztę najpotrzebniejszych rzeczy do swojego plecaka i zasunąłem go,
rozglądając się po mieszkaniu. Już dawno sprzedałem rodzinny dom i
przeniosłem się do małej kawalerki. Nie potrzebowałem dużo miejsca, w
dodatku kawalerka nie wzbudzała żadnych wspomnień, w przeciwieństwie do
domu rodziców.
Moje
spojrzenie zatrzymało się na ścianie za łóżkiem, gdzie wisiała słomiana
mata, w całości pokryta poprzyczepianymi do niej zdęciami, raportami i
notatkami. Zapełniałem ją systematycznie od pięciu lat iw tej chwili
brakowało mi już miejsca. Zbliżyłem się do niej i spojrzałem na zdjęcia.
Jedyna fotografia Uzumakiego, jaką posiadałem, pochodziła z czasów
szkolnych. Było to nasze zdjęcie klasowe. Banda wesołych dzieciaków,
zgromadzona przed szkołą. Wszyscy uśmiechnięci i zadowoleni. Z boku
sensei Iruka, z dziwną miną, chyba fotograf uwiecznił go w momencie,
kiedy Iruka opieprzał kogoś za złe zachowanie. I tam, koło Iruki…
właśnie on. Jedyny, który się nie uśmiechał, tylko lekko zlękniony
wpatrywał w obiektyw aparatu, jedną ręką trzymając się spodni
nauczyciela. Mieliśmy wtedy po siedem lat. Chodziłem z nim do klasy, ale
prawie wcale go nie pamiętałem, tylko tyle, że wszyscy go unikali, a on
ciągle wpadał w kłopoty. Zawsze pajacował, popisując się, nieustannie
zabiegał o względy innych, w tym moje. Dlaczego wyszedł na tym zdjęciu
taki przestraszony, skoro zawsze był roześmiany i pełen energii? No i
przede wszystkim, kto by pomyślał, że z tego małego, niewinnego
blondynka wyrośnie masowy morderca?
Zabrałem
plecak i już nie rozmyślając o Uzumakim, wyszedłem z mieszkania. Mój
oddział czekał już na mnie, więc ledwo dotarłem, zaraz wyruszyliśmy. Na
miejsce mieliśmy dotrzeć następnego dnia wieczorem.
Na
postój zatrzymaliśmy się o północy, by coś zjeść i przespać kilka
godzin, a potem wyruszyć o świcie. Nie było czasu do stracenia.Mieliśmy
rozkaz jak najszybciej dotrzeć do zrujnowanej wioski i odnaleźć ślad
Uzumakiego. Kiedy położyłem się spać, wciąż o nim myślałem. Przypomniała
mi się nasza ostatnie walka. Moment, kiedy obaj padliśmy na ziemię,
wykończeni. Jego uśmiech, rozmazujący mi się przed oczyma. Kiedy się
ocknąłem, nie było go. Miał choć tyle honoru, by nie zabić mnie, kiedy
pierwszy się obudził. Ja zrobiłbym tak samo.
Rankiem
wyruszyliśmy zaraz po wschodzie słońca. Nie traciliśmy czasu na zbędne
rozmowy, właściwie, z moim oddziałem nie łączyły mnie żadne więzi
przyjaźni. Dzięki temu mogliśmy być bardziej profesjonalni ina polu
walki nie kierować się czymś takim, jak uczucia. Każde z nas miało
swoich przyjaciół, tak jak ja miałem moją przyjaciółkę z dawnej drużyny,
Sakurę, oraz Saia. Choć może członek Korzenia nie był idealnym
przyjacielem.
Droga
na miejsce zajęła nam niemalże cały dzień. Gdy dotarliśmy do wioski z
raportu od Tsunade-sama, słońce chyliło się już ku zachodowi.
Przystanęliśmy przed jej granicą, ze zdumieniem przyglądając się
ogromowi zniszczenia. Właściwie, to z wioski prawie nic nie zostało,
prócz gruzów i zwęglonych szczątków. Wśród zgliszczy kręciło się kilku
mężczyzn, szukając tego, co ocalało. W oddali, poza zrujnowaną wioską,
widać było kilka szałasów i namiotów, wykonanych z różnych ocalałych
rzeczy, takich jak deski i szmaty. Kręcili się tam ludzie, słychać było
krzyki i lamenty.
Widziałem
już takie obrazy, bo właśnie tak to wyglądało, gdy Uzumaki po raz
kolejny wpadał w szał. Ten człowiek był niezrównoważony psychicznie i
bardzo niebezpieczny. Jeszcze nigdy nie zdarzyło się, by pojawiając się
gdzieś, nie zostawił po sobie aury śmierci i smutku. Nie miał skrupułów,
zabijanie przychodziło mu z dziecinną łatwością, a równanie z ziemią
kolejnych wiosek chyba uważał za dobrą zabawę.
Ruszyliśmy
poprzez zgliszcza, ostrożnie stąpając po zwęglonej ziemi. Gestem
nakazałem członkom oddziału, by rozproszyli się w poszukiwaniu śladów, a
sam ruszyłem w stronę prowizorycznego obozowiska, które urządzili ci
mieszkańcy miasteczka, którzy przeżyli masakrę. Sam nie wiedziałem, co
dla nich było gorsze. Śmierć z ręki tego potwora, czy życie po tym, jak
bestia odebrała im cały majątek, wszystko to, na co ciężko pracowali od
dnia narodzin i w dodatku jeszcze niektórych, a czasem nawet i
wszystkich członków rodziny.
Dotarłem
do obozowiska i rozejrzałem się między otaczającymi mnie ludźmi.
Niektórzy wyglądali na pogrążonych w żałobie, inni w rozpaczy. Skulone
po kątach kobiety płakały nad ciałami zabitych, których wygrzebano ze
zgliszczy. Przy jednym z namiotów siedziała grupka dzieci, jakaś kobieta
podawała im właśnie jedzenie, przy innym młody chłopak zmieniał bandaż
na ramieniu chudego, zniszczonego życiem staruszka. Przyzwyczaiłem się
do takich obrazów, Uzumaki fundował mi je co jakiś czas.
-Ty! – wskazałem ręką jakiegoś mijającego mnie chłopaka, niosącego wiadro wody. – Kto wami dowodzi?
-Nami? Nikt – odparł, patrząc na ochraniacz na moim czole. – Jesteś ninja? W końcu was przysłali!
-Potrzebuję kogoś dorosłego i kompetentnego – zacząłem, a on uśmiechnął się blado.
-Pan
idzie za mną, niosę wodę do szpitala. Porozmawia pan sobie z siostrą
przełożoną, na w trzyma w ryzach cały obóz… - ruszył wydeptaną między
namiotami ścieżką, a ja za nim. Ludzie, których mijaliśmy, podnosili
głowy i spoglądali na nas, a raczej na mnie. W ich oczach widziałem ból i
trudno było się temu dziwić. W końcu przybyliśmy za późno, by cokolwiek
ocalić.
-Przysłali
nam medyków z miasta, oni też są w szpitalu – mówił chłopak, oglądając
się na mnie co chwila.– Drużyna czterech lekarzy, zajęli się
umierającymi. We wsi, to my nawet nie wiedzieliśmy, co się dzieje, kiedy
to się stało – tłumaczył pokrętnie. – To miejsce rzadko odwiedzają
shinobi, wie pan, z powodu Błękitnych Skał – zerknął na mnie, a ja
skinąłem głową na znak, że wiem, co to są Błękitne Skały. – No więc
ludzie gadają, że tamtego dnia do wsi przyszedł chłopak, szukał karczmy i
go tam pokierowali. Jadł obiad, gdy zjawili się inni, drużyna ninja,
ponoć z początku sobie nie wadzili, oni i ten chłopak, lecz potem jeden z
nich go rozpoznał i zaczęli z nim walczyć. Tak gadają ludzie – dodał. –
Ja tam pamiętam, że się domy zaczęły palić i było dużo krzyku, tośmy
wszyscy zaczęli uciekać poza wieś. Ogień strzelał pod niebo, huki, skały
wyrastały pod niebo, a potem jeden grzmot i wszystko, razem ze wsią,
jakby z powierzchni ziemi starło. Myśmy już byli za wsią, na tamtym
wzgórzu – podniósł rękę i wskazał wzgórze,majaczące całkiem niedaleko i
porośnięte drzewami. – Tam jest las i mieszka czarownica – poinformował
mnie. – Do niej żeśmy uciekali. Kiedy zatrzymałem się na moment i
obejrzałem na wieś, widać było tylko ryczącego, czerwonego jak sam
diabeł potwora, trupy i ogień dookoła niego. Pochowaliśmy się w lesie, a
po jakimś czasie, gdy wszystko ucichło, kilku poszło zobaczyć, czy już
można wyjść. Potwór odszedł, więc zaczęliśmy odkopywać tych, co może
przeżyli. A z tego, co dało się ocalić, zrobiliśmy obóz – ogarnął wolną
dłonią obozowisko, przypominające obraz nędzy, namalowany przez artystę o
wyjątkowo bujnej wyobraźni. – No, i jesteśmy, to tu.
Chłopak
zatrzymał się i wskazał mi coś w rodzaju baraku, zbitego z
poczerniałych, miejscami prawie zwęglonych desek, które jak widać,
również wygrzebano z ruin wioski. Spore wejście odgrodzone było od
świata zewnętrznego brudną szmatą. Dookoła kręcili się ludzie.
Chłopak
zachęcił mnie gestem, tak więc wszedłem do środka. Wewnątrz znajdował
się prowizoryczny szpital. Posłania leżały na podłodze, a na nich
spoczywali ludzie w lepszym lub gorszym stanie. Między nimi kręciło się
kilka kobiet i czterech ninja w zielonych kamizelkach Konohy. Jeden z
nich dostrzegł mnie i natychmiast ku mnie skoczył.
-W końcu! – zawołał, a ja skinąłem głową. – Czcigodna Tsunade otrzymała raport?
-Tak, i natychmiast nas wysłała. Nazywam się Uchiha Sasuke i prowadzę sprawę Uzumakiego.
-Michiro
Ren – przedstawił się mężczyzna, po czym obejrzał za siebie na szpital.
– Ci ludzie stracili dobytek całego swojego życia, zginęła ponad połowa
mieszkańców – szepnął, a ja powiodłem wzrokiem za jego spojrzeniem.
Niektórzy pacjenci wyglądali na bardzo poparzonych, innym brakowało
niektórych kończyn. Gdybym nie był przyzwyczajony, prawdopodobnie
zemdliłoby mnie od smrodu krwi i obumierającego mięsa, jaki unosił się w
powietrzu. – Ten Uzumaki to bestia w ludzkiej postaci, trzeba go
powstrzymać, za wszelką cenę. Pałętający się po kraju, samowolny
Jinchuuriki… - pokręcił głową. – Jak do tego doszło?
Uznałem,
że to pytanie retoryczne i nie odpowiedziałem, choć doskonale
wiedziałem, jak to się stało. Uzumaki był w końcu w mojej klasie.
Wszyscy wiedzieli, jak słabym uczniem był i nikogo nie dziwił fakt, że
oblewał każdy kolejny egzamin. Aż w końcu nie zdał ostatni raz i tego
samego dnia, wieczorem, wykończył swoich dwóch nauczycieli, którzy go
egzaminowali, Mizukiego-sensei i swojego ukochanego Irukę-sensei.
Pokręciłem głową i ruszyłem wzdłuż posłań na podłodze, a Ren za mną.
Wszyscy w szkole wiedzieli, że Uzumakii Iruka-sensei się lubią i razem
chodzą na ramen. Blondyn wpatrzony był w swojego nauczyciela jak w
obrazek, dlatego pojąć nie mogłem, dlaczego go zabił? To znaczy, motyw
był oczywisty, Umino go oblał, więc Uzumaki chciał się zemścić, ale nie
mogłem uwierzyć, że ta pokraka, to chodzące nieszczęście, potykające się
o własne nogi, ten istny słabeusz, był wtedy w stanie przełamać
osobiste uczucia i zabić z zimną krwią, tylko dla zemsty. I pomyśleć, że
chodziłem do klasy z potworem! Przecież w naszej klasie tyle razy się z
niego wyśmiewali, nawet nie wiedząc, że ten szaleniec mógłby się nagle
wściec i wszystkich pozabijać! Zginęłyby niewinne dzieciaki!
-Która to siostra przełożona? – spytałem Rena, mając na myśli kręcące się po „szpitalu” kobiety.
-To
ja – odezwała się jedna z nich, pochylająca się nad posłaniem jakiegoś
mężczyzny. Znajdowała się na tyle blisko, że nie zdziwiło mnie, iż
usłyszała moje pytanie. Wyprostowała się i wytarła dłonie w biały
fartuch, który miała na sobie, a potem spojrzała na mnie.
Na
oko mogła mieć około czterdziestu kilku lat. Kręcone pukle kasztanowego
koloru upięte miała do góry, by nie przeszkadzały jej w pracy. Szare
oczy patrzyły bystro i rozsądnie. Kiedy była młodsza, musiała być piękną
kobietą, stwierdziłem.
-Pani jest odpowiedzialna za ten… szpital? – zapytałem.
-Tak – odparła, podpierając się pod boki. – A pan jest odpowiedzialny za złapanie tego potwora?
-Tak.
-To niech pan zacznie wykonywać swoje zadanie, najwyższy czas.
Skrzywiłem się lekko. Charakterek też miała.
-Proszę
mi wierzyć, ja i mój oddział robimy wszystko, co w naszej mocy –
powiedziałem, a ona uniosła jedną brew. Nie musiała wiedzieć, ile razy i
jakie rany poniosłem w licznych walkach z Uzumakim, jednak aż mnie
paliło, by udowodnić tej bezczelnej kobiecie, że polowanie na te bestię o
nie piknik. – Przejdźmy jednak do rzeczy. Interesuje mnie, czy gdy
Uzumaki był jeszcze w ludzkiej postaci, rozmawiał z kimś, zdradzał
jakieś swoje plany? Jest on dość rozmownym człowiekiem zanim wpadnie w
szał, więc zawsze coś komuś opowiada kiedy tylko ma okazję…
-Karczmarz,
z którym ponoć rozmawiał, oraz reszta osób, przebywających wówczas w
karczmie, nie żyje – odparła bez zająknięcia. Westchnąłem, choć, co
prawda, tego się właśnie spodziewałem.
-I z nikim innym nie rozmawiał?
-Nie.
-Nawet z żadną kobietą? Czasem zdarza się, że on…
-Powiedziałam,
że z nikim. Choć… zaczepił jednego dzieciaka i pytał, gdzie można coś
zjeść, ale tylko to. Poszedł pod wskazane miejsce i zamówił…
-Ramen
– wtrąciłem uprzejmie. – Gawędził wesoło ze wszystkimi i nikt nie
przypuszczał, że mógłby być potworem. A potem nagle coś mu odbiło, znam
ten scenariusz. A zaraz się dowiem o moich ludzi, że nie ma po nim nawet
śladu i nie wiadomo, gdzie zniknął. Szlag by to!
Przyglądała mi się przez chwilę, a potem, ku mojemu zdumieniu, uśmiechnęła się.
-Uchiha-san,
mogę pana prosić na słówko? – spytała. Lekko zdziwiony, skinąłem głową,
a ona ruszyła w stronę wyjścia ze szpitala, wydając po drodze
polecenia. Ren odszedł do swojej pracy, a my wyszliśmy na zewnątrz.
-Uchiha-san,
czy wierzy pan może w przepowiednie? – zapytała. Spojrzałem na nią
zdumiony, nie mając pojęcia, czemu zaczęła taki dziwny temat.
-Przepowiednie?
-Tak,
właśnie przepowiednie – szepnęła. – Widzi pan, ja w nie też nie
wierzyłam, póki nie przyjechałam do tej wioski, by zająć się szpitalem.
Myślałam, że byle czarownica nie jest w stanie przewidzieć, co może się
wydarzyć w przyszłości… - zerknęła na mnie tymi swoimi chłodnymi oczyma.
-Mówi pani o tej czarownicy ze wzgórza – domyśliłem się. Skinęła głową.
-Skoro
uważa pan, że sam sobie nie poradzi – ponownie się skrzywiłem, ale
zignorowała to – to może warto skorzystać z pomocy sił nadprzyrodzonych?
Tylko ostrzegam, że jej przepowiednie są trochę… pokrętne. A teraz
przepraszam, pacjenci czekają.
Zostawiła
mnie samego i odeszła. Popatrzyłem na porośnięte drzewami wzgórze, a
potem wzruszyłem ramionami i skierowałem się w tamtą stronę. Co mi
szkodziło, porazić się tej całej czarownicy? W końcu i tak
prawdopodobieństwo, że cokolwiek teraz znajdziemy, równe było zeru, więc
podczas śledztwa można było nieco zboczyć z utartych ścieżek i
spróbować odnaleźć radę choćby i w siłach nadprzyrodzonych.
Podejrzewałem jednak, że z tej całej czarownicy żadna wieszczka, a
zaledwie jakaś staruszka, obdarzona krztyną inteligencji i potrafiąca
umiejętnie żonglować słowami, by były wieloznaczne i każdy mógł je
zinterpretować na własny sposób. Z drugiej jednak strony siostra
przełożona wcale nie wydawała się osobą naiwną, wręcz przeciwnie i
mogłem się założyć, że nie tak łatwo byłoby ją nabrać. I chyba tylko ta
wiedza skłoniła mnie, by wspiąć się na wzgórze i spotkać z czarownicą.
Do
jej domu prowadziła wydeptana między drzewami, kręta ścieżka. Słońce
prawie już zaszło, tak wiec w lesie panował półmrok. Odgarniałem
niektóre gałęzie, prawie się skradając, w końcu byłem shinobi i
wiedziałem, że nigdzie nie powinienem czuć się bezpiecznie.
Droga
przez las była na szczęście bardzo krótka, kilka minut i wyszedłem na
niewielką polankę, pośrodku której znajdowała się drewniana chata
ogrodzona rozwalającym się płotem. Przeszedłem przez skrzypiącą furtkę,
wchodząc do zarośniętego ogrodu. Tu również wydeptana została ścieżka,
prowadząca do drzwi chaty. Ruszyłem nią wolno, a potem wstąpiłem na
schody.Podniosłem rękę, by zapukać do drzwi, gdy nagle uchyliły się one i
stanęła w nich wysoka, młoda dziewczyna o jasnych, prawie białych
włosach i ciemnoniebieskich oczach, ubrana w prostą, granatową sukienkę.
-Witaj, Sasuke – powiedziała. – Wejdź proszę, herbata już czeka.
No
dobra, to było dziwne, ale mimo wszystko skorzystałem z zaproszenia i
przekroczyłem próg. Cała chata składała się z jednej izby, pełniącej
funkcję kuchni, sypialni, salonu i wszystkich innych pomieszczeń pewnie
też. Znajdował się tu ogromny piec kaflowy, wokół którego rozwieszone
były suszone zioła i grzyby. Na regałach stały słoje pełne jakichś
specyfików, w powietrzu unosił się aromat ziół i dymu, gdyż wokół
rozstawione były płonące świece. Dziewczyna musiała nie korzystać ani z
elektryczności, ani z bieżącej wody, zauważyłem blaszane wiadro z wodą,
stojące w kącie izby. Po przeciwległej stronie pomieszczenia znajdowało
się duże łóżko przykryte kapą. Dziewczyna wskazała mi krzesło przy
stole, stojącym pośrodku izby, więc usiadłem. Ona natomiast zajęła
drugie krzesło, siadając naprzeciw mnie.
-Mam
na imię Mikiya – uprzedziła moje pytanie. – I tak, to ja jestem tą
„czarownicą” – zaśmiała się dźwięcznie, ukazując białe ząbki. Była
ładna, nawet bardzo ładna, i chyba młodsza ode mnie. Pomyślałem, że ta
rozmowa może jednak okazać się ciekawsza, niż przypuszczałem.
-Spodziewałem
się kogoś innego – przyznałem, biorąc w dłoń parujący kubek herbaty,
stojący przede mną. Zupełnie tak, jakby się mnie spodziewała. – Mmm,
bardzo dobra – pochwaliłem, upiwszy łyk.
-Tak,
to mój własny przepis – uśmiechnęła się ponownie. – Ale nie o herbacie
chcesz ze mną rozmawiać, tylko o Naruto – skierowała rozmowę na właściwy
tor.
-Tak,
to prawda – przyznałem. –Naruto. Jak pewnie wiesz, szukam go.
Skierowano mnie tu, bym zasięgnął u ciebie rady, być może wskazówki, jak
mam postąpić dalej. Zaczynam wierzyć, że jednak możesz mi pomóc.
-Mogę
– przyznała. – Zabawne, jesteście zupełnie różni. Ty przychodzisz tu z
nadzieją na pomoc, nie wierząc w moje zdolności. On się tu zjawił
wierząc, że mam moc, ale nie wierząc, że mu pomogę.
-Był tu?! – podniosłem głos, a ona podniosła dłoń, dając mi znać, bym się nie unosił.
-Oczywiście, że był. Przed tą nieszczęsną katastrofą, pewnie teraz żałuje odwiedzin u mnie.
-Jak to? – nic nie rozumiałem.
-Naruto
zjawił się u mnie, bym udzieliła mu rady, a ja mu jej udzieliłam –
powiedziała, obracając w dłoni swój kubek. – No, pij swoją herbatę.
Upiłem łyk i odstawiłem kubek.
-Co to była za rada? – spytałem natarczywym tonem.
-By
przeszedł się na ramen – odparła lekko, a mnie na chwilę zmroziło. –
Oczywiście, nie miałam pojęcia, że skończy się to tak… niefortunnie dla
mieszkańców wioski – na chwilę w jej oczach pojawił się żal, jednak
szybko znikł. Równie dobrze mógł to być refleks spowodowany płomieniami
świec, ale chciałem wierzyć, że przejęła się tak dużą liczbą ludzkich
istnień. – Biedny Naruto.
-On?!
– wrzasnąłem, ponownie podnosząc głos, a ona ponownie uspokoiła mnie
gestem. Wychyliłem się w jej stronę. – Jak możesz, przecież to potwór
przyodziany w ludzką skó…
-Nie unoś się tak, Sasuke, tylko dopij herbatę. Wtedy porozmawiamy o tym, po co tu przyszedłeś.
Wciąż
wściekły, podniosłem kubek do ust i opróżniłem go kilkoma łykami.
Herbata była w sam raz do wypicia. Ledwo odjąłem naczynie od ust, Mikiyo
wyrwała mi je z dłoni i spojrzała na fusy na dnie.
-No
tak, no tak – wymamrotała do siebie. – Zabawne, jak to się los dziwnie
plecie – wstała od stołu, odstawiając na niego mój kubek. Podeszła do
pieca, otworzyła drzwiczki i wrzuciła do ognia kilka drewek. Ponownie na
mnie spojrzała, prostując się. –Widzisz, Sasuke, kiedy powiedziałam
Naruto, że widzę go jako bohatera, zaśmiał sie gorzko i spytał, czy aby
na pewno jestem tą Mikiyo, o której słyszał. Ale ja widziałam w nim
obrońcę Konohy, wiernego i uczciwego przyjaciela, a następnie Hokage,
przyodzianego w czerwień i biel – nie miałem pojęcia, do czego zmierza i
co mi chce przez te dziwne słowa powiedzieć, jednak milczałem,
słuchając. Nie musiałem wierzyć w jej słowa. – Dwa razy wszystko
sprawdzałam i dwa razy tak to wyglądało, jakby ta rzeczywistość, w
której żyjemy, zwyczajnie nie istniała. Natomiast ciebie, Sasuke, widzę
jako zdrajcę…
Parsknąłem śmiechem, wstając od stołu.
-To stek bzdur, ja nigdy nie zdradziłbym wioski, nie jestem jak nukenin, którego szukam. Zawsze byłem wierny Hokage.
-Tak,
to nie ulega wątpliwości– przytaknęła mi polubownie, gestem wskazując,
bym usiadł i słuchał dalej. Chciałem zignorować tę niemą prośbę, jednak
ostatecznie posłuchałem i znów usiadłem. W końcu niczemu to nie wadziło,
tak czy siak, poszukiwania i tak rozpoczęlibyśmy od rana, nocą zbyt
wiele można przecież przegapić. – Jednak wcale nie widzę w swojej wizji
ciebie, jako wiernego i oddanego ninja, widzę za to ludzi, którzy wedle
mojej wiedzy, obecnie są martwi. Widzę człowieka-węża oraz mężczyznę w
masce i płaszczu w czerwone chmury.
-Nie
wiem, o kim mówisz – powiedziałem, już zupełnie nie rozumiejąc jej
słów. – Moja przyszłość to Uzumaki Naruto, a raczej jego zimny trup. To
ja będę bohaterem Konohy, kiedy go w końcu dopadnę.
Westchnęła i wróciła na swoje dawne miejsce naprzeciw mnie.
-Wyobraź
sobie linię losu, Sasuke – powiedziała cierpliwie. – Los biegnie
prosto, czas płynie prosto, nieustannie od przodu. Jest też już z góry
zapisany, dlatego właśnie mogę udzielać ludziom moich „rad”, jak to
zgrabnie ująłeś na początku rozmowy. Wyobraź sobie teraz, że linia losu
jest jak nitka, na którą nawleczono koraliki zdarzeń – tłumaczyła mi to
jak zniechęconemu dziecku, ale nie mogłem jej winić, bo właśnie tak się
czułem. Wypad do tej chaty uznałem już za stratę czasu, który mógłbym
spożytkować na szukanie Uzumakiego. – I nawleczono je w taki sposób, że
usunięcie jednego powodowałoby natychmiastowe rozsypanie się tych
poniżej niego, tych „późniejszych” koralików-zdarzeń. A los to bardzo
delikatna biżuteria, Sasuke. Wyobraź sobie istnienie siły, która znając
wszystkie korale twojego i Naruto losu, mogłaby pousuwać te, której jej
się nie podobały i tym samym sprawić, by wszystkie inne się rozsypały.
Wasz los zacząłby wtedy błądzić między zdarzeniami i mógłby się zupełnie
poplątać.
-Do czego zmierzasz?
-Gdyby
teraz, na zewnątrz, czyhał na ciebie morderca, a ty byś stąd wyszedł i
padł jego ofiarą, byłbyś martwy – zaczęła z innej beczki. – Zapisana
byłaby ci śmierć. Gdyby jednak istniała siła, która sprawiłaby, że ów
morderca nigdy by się nie narodził, twój los wyglądałby inaczej, niż
zaplanowano, prawda?
-Zgadza
się – przyznałem, w końcu rozumiejąc, do czego zmierza. – Jednak nie
rozumiem, co mogłaby mieć alternatywna przyszłość, gdybym oczywiście w
coś takiego wierzył, do wydarzeń z tej chwili, z tej przyszłości?
-Gdybyś wiedział, że nie jesteś panem swojego losu, chciałbyś to zmienić?
-Gdybym tylko mógł, walczyłbym o samego siebie – odpowiedziałem hardo. Uśmiechnęła się do mnie.
-Los,
a raczej siła, która w niego ingerowała, zabawiła się waszym kosztem.
We wróżbie dla ciebie nie widzę obecnej linii czasu tylko tą, która
została naruszona, widzę pierwotną jej postać, ciebie jako nukenina i
Naruto, który walczy dla ciebie i dla twojego dobra – szepnęła. Nie
mogłem w to uwierzyć, ale dla świętego spokoju skinąłem głową, jakbym
się z nią zgadzał. – Siła, która ingerowała w was los, odwróciła go do
góry nogami, białe czyniąc czarnym i odwrotnie. Gdybym tylko mogła
wiedzieć, jak to się skończy, z całą pewnością dałabym ci dobrą radę na
przyszłość. Niestety, nic nie wiem i tak jak w przypadku wróżby dla
Naruto, jestem bezsilna. Kazałam Naruto iść na ramen, bo rano wywróżyłam
naszemu karczmarzowi, że spotka blondwłosego chłopaka, który będzie
wiedział coś o jego zaginionym synu. Przed tobą był u mnie chłopak z
twojego oddziału. W jego wróżbie zawarta była informacja, że jutro rano
zwichnie kostkę w Wąwozie Błękitnych Skał, podczas poszukiwań kapitana
drużyny. Z tego, co wiem, to ty jesteś ich kapitanem? – spojrzała na
mnie sugestywnie. Zmarszczyłem brwi.
-Po
co miałbym iść do Wąwozu Błękitnych Skał? – zapytałem, a ona wzniosła
oczy do nieba. Niemalże w tym samym momencie coś zaskoczyło w moim
umyśle. – Chyba że… chyba że właśnie tam ukrywa się Uzumaki! –
wykrzyknąłem, zrywając się z krzesła.
-Cóż,
pewnie przyda ci się parasol, choć ty mnie nie posłuchasz… - nie
usłyszałem dokładnie, co powiedziała, bo wybiegłem z chaty. Kiedy się
obejrzałem za siebie, stała na progu swojego domu, machając mi z
rezerwą. Skinąłem głową i pognałem na zachód.
Wąwóz
Błękitnych Skał znajdował się niedaleko zrujnowanej wioski, zaledwie
kilka kilometrów w kierunku zachodnim. Swą nazwę zawdzięczał tamtejszym
skałom, które miały kolor błękitny. Było to miejsce, którego unikała
większość shinobi, a spowodowane to było niezwykłą właściwością
niebieskich kamieni. Wytwarzały one jakieś dziwne pole energetyczne,
wewnątrz którego używanie chakry było niemożliwe, a jeśli już się
jakiemuś wybitnie uzdolnionemu ninja taka sztuka udała, chara wariowała i
jutsu osiągały zazwyczaj odwrotny do zamierzonego skutek. Ponadto sam
wąwóz był miejscem niebezpiecznym. Stromy,głęboki na kilka kilometrów,
na jego dnie płynęła rwąca rzeka, do tego osuwające się spod nóg skały i
brak jakichkolwiek ścieżek. Miejsce w sam raz dla szaleńca lub
samobójcy. To, że Uzumaki był tym pierwszym, wiedziałem, co do
samobójcy,wolałem, bym to ja został jego zabójcą.
Do
wąwozu dotarłem dość szybko. Słońce schowało się już za horyzontem,
zostawiając po sobie tylko krwawe smugi na niebie. Nie miałem jednak
czasu podziwiać zachodu. Skoro istniało prawdopodobieństwo, że Uzumakitu
jest, musiałem to sprawdzić. Nie na darmo przecież ścigałem go przez
tyle lat!
Spróbowałem
użyć jakiegoś jutsu, by sprawdzić, czy moje informacje na temat tego
miejsca są prawdziwe i z miejsca przekonałem się, że owszem, są. Nie
dało rady, mimo iż próbowałem z całych sił, cienisty klon, którego
chciałem stworzyć, najzwyczajniej w świecie się nie pojawił.
Zawiedziony, ruszyłem wzdłuż wąwozu, zastanawiając się, czy obrałem
dobry kierunek? W końcu jednak zdałem się na szczęśliwy los. Wiedziałem,
że jutro będą mnie tu szukać, a więc oznaczało to, że odnajdą mój trop
prowadzący do wąwozu oraz, że z jakiegoś powodu spędzę tu sporo czasu,
no, w każdym razie wystarczająco dużo, by zaczęli się o mnie martwić. A
skoro miałem tu zostać tak długo, to musiał istnieć powód, dla którego
tu zostałem.
Moje
rozmyślania przerwał nagły grzmot. Zdumiony, obejrzałem się za siebie i
spostrzegłem czarne, kłębiące się na niebie chmury, nadchodzące ze
wschodu. Burza. Świetnie. Byłem tak skupiony na Uzumakim, że nie
zwróciłem uwagi na nadchodzący deszcz, który mógłby utrudnić mi
poszukiwania. Patrzyłem przez chwilę na niebo, aż ujrzałem błyskawicę.
Policzyłem sekundy do grzmotu i przekonałem się, że mam niewiele ponad
godzinę, zanim burza znajdzie się nade mną. Postanowiłem się pospieszyć.
Szedłem
stromym zboczem, szukając zejścia na dół wąwozu.Robiło się coraz
ciemniej, ledwo widziałem, po czym stąpam. Wiedziałem, że to głupie, ale
już nie raz robiłem głupie rzeczy, by dorwać Uzumakiego. Taka szansa
nie mogła mi przepaść, nigdy w życiu bym na to nie pozwolił.
W
końcu, po o wiele dłuższym czasie, niż przypuszczałem,udało mi się
znaleźć miejsce, w którym mógłbym zejść na dół. Nie była to oczywiście
ścieżka, czekało mnie trudne zejście po stromych, śliskich skałach,w
dodatku w niemalże całkowitej ciemności. Byłem jednak wyszkolonym
shinobi i wiedziałem, że sobie poradzę. Bo co to jest, he he, zejść
jakieś trzy kilometry w dół… po stromej, nagiej, osuwającej się skale… w
całkowitych ciemnościach…przecież to łatw…
I w tym momencie lunął deszcz.
Biegłem
przed siebie, a byłem taki wściekły, że dosłownie kipiałem ze złości.
Co mnie podkusiło, by posłuchać tej przeklętej czarownicy,to nie miałem
pojęcia! Nie dość, że byłem teraz cały mokry, zmarznięty jak jasna
cholera, przez deszcz nic nie wiedziałem, a w dodatku odbiegłem tak
daleko od drogi prowadzącej do zniszczonej wioski, że teraz powrót
dłużył mi się w nieskończoność. Deszcz zalewał strumieniami moje oczy,
wiec osłaniałem je ręką, wpatrując się w ledwo widoczne, błotniste,
śliskie jak cholera podłoże. Było zupełnie ciemno, tylko co jakiś czas
niebo rozświetlała złota błyskawica, dając mi możliwość spojrzeć przed
siebie. W duchu kląłem się za bezmyślność i głupotę, za danie wiary w
jakąś cholerną przepowiednię, za posłuchanie tej idiotki, Mikiyo, za to,
że pozwoliłem się podpuścić i w ogóle za wszystko! Jej przepowiednie to
był…
-…stek bzdur! – zawołałem nagłos, dając upust swojej frustracji.
Przyspieszyłem,
chcąc jak najszybciej wrócić na znany szlak i wtedy… zderzyłem się z
czymś i odbiłem się od tego czegoś. Zdumiony,podniosłem głowę,
opuszczając rękę, którą zasłaniałem oczy. Spojrzałem przed siebie, w
momencie, kiedy niebo przecięła kolejna błyskawica.
Tuż
przede mną, zaledwie kilka centymetrów, stał Uzumaki Naruto. Jasne,
przydługie włosy kleiły mu się do twarzy, właściwie, wyglądał jakby
wyszedł z jeziora. Niebieskimi, zdumionymi oczyma patrzył wprost na
mnie, a ja patrzyłem na niego. Jednak sekunda, kiedy niebo zostało
rozświetlone nagłym błyskiem minęła i znów pogrążyliśmy się w
ciemnościach, spotęgowanych przez lejące się z nieba strugi deszczu.
Przestałem go w ogóle wiedzieć. Mojego największego wroga. Cofnąłem się o
krok i wtedy poczułem, że nie mam gruntu pod stopami. Cholera, to był
skraj wąwozu…
-Sasukeeeeeee!!!
– usłyszałem, ale było już za późno. Spadałem, nie mogąc użyć chakry,
nie mogąc zrobić nic, by się uratować, nawet nic nie widząc. Jednak lot
okazał się o wiele krótszy, niż myślałem. Sekunda i uderzyłem w podłoże.
Poczułem niesamowity ból prawej ręki i głowy, oraz krew w ustach. A
potem zapadłem się w ciemność.
-…skretyniały
dupek, zabiłby się jak nic, idiota. Co to w ogóle za pomysł, by leźć w
to miejsce w taką pogodę… w dodatku reagować tak gwałtownie, jakby mnie
pierwszy raz widział…
-Ach
– jęknąłem. Sam nie wiedziałem, co mnie bardziej wnerwia – to debilne
mamrotanie, które słyszałem już od dłuższej chwili, ale tylko w
ostatniej sekundzie przestało być ono wiązanką wybitnie wyszukanych
wulgaryzmów, czy ból głowy i prawej ręki? Chyba i to i to. Poczułem, jak
ktoś kładzie mi ciepłą dłoń na czole. Nie leżałem, tylko siedziałem,
oparty o coś niesamowicie ciepłego i do tego jeszcze okryty, a mimo to
dygotałem z zimna i zęby mi szczękały.
-Sasuke, obudziłeś się? Sasuke, nic ci nie jest?
Znałem
ten głos, jednak w tej chwili ból przyćmiewał wszystkie funkcje mojego
umysłu, wiec nie mogłem skojarzyć go z żadną twarzą. Ciepłe dłonie
przesuwały się po moim ciele, jedna po szyi, druga po żebrach z lewej
strony.
-Zimno mi… - szczęknąłem.
-Wiem,
mi też nie jest za ciepło, trochę minęło czasu, zanim wyciągnąłem cię z
tego wąwozu. Całe szczęście, że nie spadłeś na samo dno, tylko na
występ skalny. Masz złamaną rękę i dość mocno walnąłeś się w głowę, a
cały czas na ciebie padało i leżałeś na zimnej skale, straciłeś sporo
krwi, bo rozciąłeś sobie…
-Zamknij się, po co tyle gadasz? – jęknąłem, bo paplał mi wprost do ucha. Rozchyliłem piekące powieki.
Znajdowaliśmy
się w niewielkiej jaskini, oświetlonej kilkoma świeczkami zrobionymi z
puszek po konserwach. Na sznurku, zawieszonym na dwóch wbitych w
przeciwległe ściany jaskini kunaiach, wisiały moje i jeszcze czyjeś
ubrania, ociekające wodą. Na zewnątrz wciąż lało i huczał wiatr.
Zamrugałem, lekko zdezorientowany, a potem obejrzałem się za siebie.
Siedziałem
między nogami Uzumakiego Naruto, plecami wtulony w jego tors. Obaj
mieliśmy na sobie tylko bieliznę, opatulał nas jeden koc. To jego dłonie
wędrowały po moim ciele, to on przez cały czas szeptał mi do ucha.
Widząc go z tak bliska z miejsca zacząłem się szarpać i wyrywać, jednak
ból zaraz uniemożliwił mi jakiekolwiek poruszanie się. Jęknąłem,
zginając się wpół. Silne ramiona objęły mnie i Naruto przyciągnął mnie
do siebie.
-Nie szarp się, Sasuke! Jeszcze bardziej uszkodzisz sobie rękę, ja ją tylko trochę usztywniłem!
Spojrzałem
jednym okiem na swoją rękę. Usztywniona była za pomocą dwóch kawałków
drewna i bandaża. Prowizoryczny temblak. Dlaczego to zrobił, przecież…
byliśmy wrogami…
Zastygłem w bezruchu, nie mając pojęcia, co robić. Ta sytuacja była taka…
Objął mnie szczelniej i przylgnął do moich pleców, parząc oddechem mój kark. Ja… nigdy nie byłem w takiej sytuacji…
-Nadal jest ci zimno? – szepnął mi do ucha, a mnie przeszył jego głos, aż po plecach przebiegły mi ciarki.
-Jesteśmy… wrogami… -wyszeptałem równie cicho.
-W tej chwili to jesteśmy dwójką ludzi odciętą od świata – ugryzł mnie w ucho. Spiąłem się cały, zaciskając powieki.
-Co ty wyrabiasz? – zapytałem słabo, czując, jak dłonią przesuwa po moim podbrzuszu. – C-co…
Zaśmiał się i odsunął troszeczkę, ale nie cofnął rąk.
-Tylko się wygłupiam, wygłupiam… ale posiedźmy tak troszeczkę, co?
Więc siedzieliśmy. Chwilę później Uzumaki sięgnął po coś,co miał za sobą, po czym wyciągnął paczkę papierosów i zapałki.
-Palisz?
– zdziwiłem się na głos. Skoro już tu siedzieliśmy, miałem zamiar się
czegoś dowiedzieć. Czegoś, co mógłbym później wykorzystać. Pamiętałem go
ze szkoły jako idiotę i zgrywusa. Były to nikłe wspomnienia, nigdy nie
zwracałem na niego większej uwagi. Wszyscy od niego stronili, więc nie
byłem wyjątkiem. Kto by pomyślał, że z tego nieudacznika wyrośnie
bezwzględny potwór?
-Czasem pomaga. Chcesz? – zapytał, machając mi paczką przed nosem.
-Nie, nie chcę – odparłem. –Nie palę.
-Hm…
w sumie, to do ciebie pasuje – powiedział Uzumaki, podpalając
papierosa. – Pamiętam cię ze szkoły,taki ponury, zarozumiały gnojek,
zawsze idealny i nieskazitelny – zaśmiał się, a ja nie skomentowałem
jego słów. Mógł mówić, co chciał, w końcu byłem zdany na jego łaskę.
Prawdopodobnie zatrzymał mnie przy życiu tylko i wyłącznie dla jakiegoś
kaprysu. – A właściwie, to co tam słychać w Konosze? – zapytał ni z
tego, ni z owego, wypuszczając dym z płuc. – Jak się sprawuje ta laska
jako Hokage? Jak jej tam… Tsunade, tak?
-Tak. Jest… jest bardzo dobrym Hokage.
-Ponoć ładna, słyszałem, że blondyna…
Znów się zaśmiał i zaciągnął dymem. Wypuścił go z płuc i chwilę milczał.
-Wioska
musiała się zmienić – szepnął jakby do siebie. – Nie było mnie tam tak
długo… - ponownie się zaśmiał.– Ichiraku nadal działa?
-Tak.
-Kurde,
wciąż pamiętam smak ramen z Ichiraku… był najlepszy. Jadłem Ramen już
chyba wszędzie, ale takiego nie znalazłem nigdzie… ha! Ha ha! Wiesz co…
kiedy już będziemy ostatni raz ze sobą walczyć, przemyć mi miskę ramen z
Ichiraku, co? Z tym smakiem na ustach to mógłbym nawet umrzeć, ha ha!
-Dlaczego?
– spytałem, patrząc przed siebie i wdychając dym z jego papierosa.
Pomarańczowe światło prowizorycznych lampek dookoła nas rzucało na
ściany jaskini ciepłe światło, nadające tej chwili jakąś intymność, do
której nawet nie chciałem się przyznać.
-Dlaczego co? – zdziwił się Uzumaki.
-Mówisz mi w ten sposób o Konosze? Przecież ty jej nienawidzisz!
Blondyn milczał przez chwilę.
-Czemu
miałbym nienawidzić Konohy? – zapytał. – To znaczy… no, nie spotkało
mnie tam nic szczególnie miłego, ale… to dom… - szepnął lekko zdławionym
głosem. Cisza wokół wibrowała, nabrzmiała goryczą. – M-miło jest
myśleć, że mimo wszystko to… to ma się dom, nie? Znaczy… miejsce, gdzie
się urodziło, nie? I-i… i że rodzice, no… tam mieszkali… bo byli, zanim
mnie zostawili, nie? No i że może… Kurwa, może chcieli, żebym istniał!
Wyrzucił
to z siebie prawie krzycząc, po czym rozpłakał się. Siedziałem
nieruchomo, czując, jak słone łzy kapią mi na nagie plecy, kiedy Uzumaki
próbował się uspokoić, nerwowo wycierając twarz. Potem zgasił papierosa
i wciąż pociągając nosem, zamilkł. Przekręciłem lekko głowę i
spojrzałem na niego. Blondyn miał zaczerwienione oczy, którymi patrzył
na wejście do jaskini. Policzki miał lekko zaognione, jakby było mu
głupio.
Znałem
go. Tropiłem go przecież od tylu lat. Znałem go, lepiej, niż ktokolwiek
inny na całym świecie. Przeczytałem wszystkie jego akta.Walczyłem z nim
chyba z dziesięć razy. Zbierałem informacje, czytałem raporty innych,
ścigałem go, węszyłem za nim, goniłem, śledziłem go od pięciu lat.
Znałem go. Wiedziałem, jak zabija, jak morduje, słyszałem płacz kobiet,
którym ten drań pozabijał mężów i dzieci. Znałem go. A przynajmniej tak
myślałem do tej pory.
-Ty…
- szepnąłem, nie mogąc się powstrzymać. Spojrzał na mnie oczami
niebieskimi jak niebo w środku lata. Jedynie te oczy nie zmieniły się u
niego nic a nic, były takie, jakimi je zapamiętałem za szkoły. Oczy
niewinnego dzieciaka, a nie potwora. Oczy pełne lata, a nie krwi.
Radosne, niebieskie spojrzenie – idealny kamuflaż masowego mordercy. Tym
oczom niejeden już zaufał i dla niejednego były ostatnią widzianą w
życiu rzeczą. Nie mogłem dać mu się oszukać. Mógł próbować swoich
sztuczek na wszystkich, tylko nie na mnie. Znałem go. Znałem. – Dlaczego
to zrobiłeś? Dlaczego zabiłeś dwóch nauczycieli i uciekłeś? Dlaczego
zabiłeś Irukę…?
-Nie
zabiłem Iruki! – krzyknął, zrywając się. Nie zwróciłem uwagi na chłód,
który nagle ogarnął moje ciało, tylko wpatrywałem się w niego
natarczywie. Patrzył na mnie dziko, oczami pełnymi szaleństwa. – Nie!
Nie mógłbym tego zrobić! Wszystko, ale jestem pewien, że nie…!
-Ciała były zmasakrowane – wysyczałem, świdrując go spojrzeniem. Musiał się przyznać. – Rozerwane na strzępy…
-Nie…!
-Oblałeś
egzamin i zemściłeś się. Wywabiłeś ich do lasu i pozabijałeś, trzeba
było zbierać ich szczątki z całej okolicy, kiedy ty…
-NIE!
Nie, nie, nie! ZAMKNIJ SIĘ! – wrzasnął, łapiąc się za głowę. Zaczął
szarpać się za włosy, jakby już zupełnie zwariował, oczy miał dzikie,
rozbiegane, spłoszone. – CO TY WIESZ?! Ty… ty nawet nie masz pojęcia…!
Ty! O-on… Mizuki-sensei… O-on mi wtedy p-powiedział… POWIEDZIAŁ MI, CO
MAM W SOBIE! Chciał mnie zabić! A Iruka… I-Iruka mnie zasłonił… własnym
ciałem… i krew Iruki… i jego ostatnie słowa… - zakrył dłonią usta, jakby
go zemdliło i spojrzał na mnie przerażonymi oczami. Był spocony,
rozgorączkowany. – Ja nie pamiętam, co się stało później… - szepnął
zdławionym z obrzydzenia głosem. – A-ale kiedy się ocknąłem… Moje ręce
były całe czerwone… a ich ciała… były… Ja nie chciałem – jęknął nagle,
cały dygocąc. Dotknął ściany obok niego, jakby się bał, że nie utrzyma
się na nogach. Po chwili osunął się na kolana i spojrzał na swoje
dłonie, jakby znów widział tamtą krew. – Ja nie chciałem…
Siedzieliśmy
tak przez chwilę, załamany Naruto pod ścianą jaskini, z drżącymi
ramionami i śladami po łzach na policzkach i ja, zdumiony po tym, co
ujrzałem.
-Wiesz,
gdzie znajduje się limit samotności? – spytał szeptem Uzumaki, kiedy
milczenie zdawało się już ciążyć nam nad głowami. – Kiedy człowiek
znajduje się od kreską? Kiedy ma ochotę zapleść sobie na szyi sznur?
-Nie
wiem – odszepnąłem, przypatrując się blondynowi. Ten pociągnął nosem i
wytarł go ręką, biorąc się w garść. – Naprawdę się przestraszyłem, kiedy
spadałeś. Kiedy ciebie stracę, znajdę się pod tą kreską. Bo jesteś
jedyną osobą, którą w ogóle jeszcze obchodzi moje istnienie.
-Nie prawda…
-Prawda,
Sasuke! – zaprzeczył natychmiast Uzumaki. – Prawda! Szukają mnie,
ścigają, ale nikogo nie obchodzę, jestem po prostu kolejnym
kryminalistą. Ale ty… ty zawsze mnie szukasz, musisz, ale jako jedyny…
Lubię, kiedy mnie szukasz…
-Więc
obaj mamy obsesję – szepnąłem, bardziej do siebie niż do niego. Naruto
przysunął się bliżej i położył mi dłoń na policzku, patrząc w oczy.
-Podobno gdybyśmy odwrócili nasze przeznaczenie, nic by się nie zmieniło prócz tego, że zamienilibyśmy się miejscami.
-Nie
możemy iść obok, wiesz o tym. Wszystko zaszło za daleko, Naruto –
szepnąłem. – Za wielu ludzi zginęło, zbyt wiele się wydarzyło…
-Jednak
mamy teraz tę jaskinię, poza czasem, w miejscu odciętym od świata i
jesteśmy sami… - szepnął niskim głosem. – Czy możemy to wykorzystać?
-Możemy – odszepnąłem i przybliżyłem się do niego. Nasze wargi złączyły się ze sobą w pocałunku.
Kiedy
obudziłem się rankiem, byłem sam. Podniosłem się z koca, a moja bluza,
którą byłem przykryty, osunęła się na ziemię. Przez wejście do jaskini
wlewały się promienie porannego słońca. Rozejrzałem się dookoła, jednak
po Naruto nie było nawet śladu, zginęły jego rzeczy, rozwieszone na
sznurze, kunai, które wbił w skałę, puszki przerobione na lampki.
Zostałem zupełnie sam po tym wszystkim, co zdarzyło się między nami.
Wstałem i zacząłem się ubierać. Kiedy skończyłem, zorientowałem się, że
brak jednego elementu – mojej opaski ze znakiem liścia. Nawet jej nie
szukałem, wiedziałem, kto ją wziął. Kiedy skończyłem zapinać kamizelkę, w
wejściu do jaskini pojawił się mój zastępca.
-Kapitanie! – wykrzyknął, a ja obejrzałem się na niego. – Tu pan jest. Nie znalazł pan go?
-Nie
– odparłem, poprawiając rękawiczki. - Skryłem się tu przed deszczem.
Zbierzcie się, musimy natychmiast rozpocząć dalsze poszukiwania. Zaraz
dołączę.
-Tak jest! – wykrzyknął zastępca i odbiegł.
Obejrzałem się na
jaskinię, a potem westchnąłem. Tej nocy w Wąwozie Błękitnych Skał nic
się nie wydarzyło. Nie było w nim Naruto, a ja, zabłądziwszy, schowałem
się przed deszczem w byle jakiej jaskini. Tej nocy, w raporcie dla
Hokage, poświęciłem nie więcej, niż linijkę tekstu. Ta noc nigdy się nie
zdarzyła, wyrwana z czasu i miejsca.
jesteś świetna.
OdpowiedzUsuńi owszem ten one-shot to perełka, jest naprawdę genialny! jeszcze nigdy się z takim nie spotkałam.
historia zupełnie oryginalna. na pewno będę tu wpadać częściej. ty tak świetnie dobierasz słowa, kocham cię po prostu! <3
Wstrząsnęło mną.
OdpowiedzUsuńI w jakiś pokrętny sposób dotarł głębiej niż inne miniaturki twojego autorstwa,bo... no właśnie, ta historia była taka realistyczna taka inna. I ja myślę, że to jednak było szczęśliwe zakończenie, bo jednak znaleźli siebie. Ta historia, tamta chwila w jaskini nie powinna istnieć, nie miała racji bytu, a jednak się zdarzyła i to było dobre.
Dziękuje
Seath
Prawdziwa perełka <3
OdpowiedzUsuńJuż po pierwszym zdaniu wiedziałam, ze to będzie... genialne. Takie inne, głębokie. Nie wiem jak to opisać. Cudowne ^^
Boskie <3 To było takie, takie.... Takie super, O! xD *_* Moge sobie takiego Naru wyobrazić, a ta akcja w jaskini.... Super :3 Nie umiem opisać jak mi sie podobało *o* (z góry przrpraszam za błędy xD)
OdpowiedzUsuńDuuuużo weny życzę!
Hania<3
Jestes cudowna .
OdpowiedzUsuńTen one shot byl taki realistyczny ze ale zaluje ze nie ma go w anime lub mandze . a bardzo szkoda..
Twoj sposob pisania jest cudowny...
Licze ze pojawi sie wiecej nowych opowiadan i ze dokonczysz poprzednie. :-)
Pozdrawiam~Shizuo i dziekuje
Ojej, ojej, ojej.
OdpowiedzUsuńAres; Ratunku!!! Zaczyna sie. |
**************** i k***a ja tego nie lubie.
Ares; Tłumacząc: Mrina nienawidzi alternatywnych światów, więc tylko ja napisze ten koment. |
*gorliwie kiwa głową*
Ares; Dobrze więc. Pomysł całkiem fajny, ale nie przypadł mi do gustu taki Naruto. Przykro mi. Segsów (nienawidze tego słowa) nie ma, wróżka jest, aż mi sie słowo bajka włącza. Tak czy siak twój sposób pisania wielbie i zawsze wielbić będe. Niestety, ja nie jestem aż tak kreatywny jak Mrina, więc kończe ten koment. Również jestem zawiedziony. |
*Patrzy na niego dłuższą chwile i przykłada mu ręke do czoła*
Ares; Co? |
Czegóż tyś sie naćpał?
Ares; Zozoli. |
I sie nie podzieliłeś?
Ares; Ech...
...w sensie teraz taki oficjalny, a normalnie to król debili jest.
Ares; Nie prawda! |
Prawda. Co za kretyn wylewa wode na patelnie z wrzącym olejem?
Ares; Schodzisz z tematu. |
Oł jeach 1:0 dla mnie.
Ares; Pozdr i weny.
~Mrina88~ & ~Ares~
Świetne opowiadanie. Uwielbiam jak to opisałaś, tę pokrętność losu i jak Naruto skończył w taki sposób. Bardzo oryginalny pomysł. Jest to faktycznie perełka ale zdecydowanie niejedna Twoim blogu. ❤😊
OdpowiedzUsuńSzczerze, podoba mi się ta zamiana miejscami... Znaczy, szkoda mi Naruto jak cholera, ale koncept naprawdę mi się podoba. Jest świetny! ❤❤ A to, jak przedstawiłaś i Sasuke, i Naruto... Wow
OdpowiedzUsuń